Niby prosta historia, temat banalny, nic nowego... właśnie.
Czasem, oglądając współczesne filmy, mam wrażenie, że teraz zasada numer jeden (niezależnie od gatunku) to zaskoczyć. Zaskoczyć widza! Pokazać mu coś czego jeszcze nigdy nie widział, na co nie jest przygotowany. A jeżeli chodzi o historie miłosne - pokazać uczucia z najdziwniejszej strony jak się da.
Może dlatego tak zauroczyło mnie klasyczne love story pod tytułem "Jeden dzień". Już od pierwszych minut urzekła mnie muzyka znakomitej Portman i elegancka czcionka tytułu, jak w starych filmach. Brak przesadzonej słodkości, klimatyczne sceny, ciekawie poprowadzona historia z przeskakiwaniem lat. Nic nowego, ktoś powie, przecież to wszystko widzieliśmy już w "500 dni miłości", jeśli ktoś jest fanem tego rodzaju filmów.
O nie nie, to zupełnie innego rodzaju kino. Bardziej intymne, bardziej wchodzące w świat wewnętrzny bohaterów... mimo że sami mało o sobie mówią. Akcja toczy się dynamicznie - pozwala na chwilę się zamyślić, zwalniając, ale zaraz potem zaskakuje nas niespodziewanym wydarzeniem, albo przeskokiem czasowym, czasami w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Im dalej brniemy w losy bohaterów, tym więcej odkrywamy.
I zakończenie. Nie będę niczego zdradzać, ale to, jak zamyka się historia pozwala mi myśleć, że nie jest to tylko "historia miłosna". To opowieść o człowieku, jego problemach, radościach, planach, uczuciach, wyborach... i, niech będzie, o tym, że prawdziwa miłość istnieje. Bez fajerwerków i ton cukru.
Polecam ludziom z krwi i kości, nie tylko romantykom czy marzycielom.
bardzo dobra recenzja...
mnie tez urzekł klimat filmu,nie ma szpanowania,humoru na siłę lub nieśmiesznych gagów..nie ma tez przekoloryzowania ani bicia markami i glamour strojami po oczach widza.
w zupełności się zgadzam... nie przesłodzony, bez "i żyli długi i szczęśliwie", pięknie pokazane życie ... i miłość, ta prawdziwa miłość, a nie zakochanie, zadurzenie, fajerwerki i napisy końcowe ;)
Tak, też się zgadzam. To wszystko już widzieliśmy w lepszym lub gorszym wydaniu i ten film nie jest w żadnym stopniu odkrywczy, ale jest dobrze zrobiony, bezpretensjonalny, pomysłowy, autentyczny, tzn. nie mam problemu z uwierzeniem w przedstawioną historię.
I ten akcent Hathaway! :)
Piękny film! I te ostatnie sceny i ta z plakatu. Plakat też mi się podoba:)
Wczoraj miałam tę przyjemność obejrzeć "One day". (Choć raz dystrybutor nie walczył z oryginalnym tytułem, i nie minął się z powołaniem!) Bardzo podobała mi się obsada-na prawdę wzorowo dobrani odtwórcy. Gdy się ogląda film to mamy do czynienia z bohaterami a nie aktorami, co niestety często nie jest takie oczywiste. Również zwróciłam uwagę na poruszającą muzykę. Fabuła może banalna, powtarzalna, wymęczona na różne sposoby, ale scenariusz, pomysł na realizację na prawdę mnie urzekł. Ta klamra z pierwszych i ostatnich scen filmu też trafiona. Obraz niesamowicie przemawia do widza. Emocje z jakimi borykają się bohaterowie, życiowe dramaty, z którymi muszą sobie poradzić pokazane bardzo realistycznie. Na prawdę w tym filmie najbardziej urzekła mnie prawda.
Chociaż w pewnym momencie miałam moment zwątpienia. Ten ciąg zdarzeń w których Dexter się stacza na przestrzeni lat, popełnia te same błędy które popełnił już nie jeden bohater, zaczynał mnie męczyć. Zastanawiałam się po co to? A potem dotarło do mnie, że jego upadek przedstawiony z ominięciem tych kilku lat, pokazanie jedynie tego jak zaczął i jak skończył, to nie byłoby to samo, w jego historii czegoś by brakowało. Bo dla mnie to film przede wszystkim o nim, tzn. wg mnie bohater stanowi punkt wyjście do pokazania dziwnych kolei losu, udowodnienia jak wiele człowiek jest w stanie przeżyć, ile wzlotów i upadków, i jak wiele zmienić może z pozoru błaha chwila. Pokazuje jak jeden dzień, jedno wydarzenie potrafi zdominować całe życie człowieka, ile znaczy jeden dzień, ile ze sobą niesie, jak wiele od niego może zależeć.
Jednym słowem- piękna opowieść, i warto wybrać się do kina, np takiego niszowego i kameralnego jak Kino Ars w Krakowie. Wczoraj grali to w takim malutkim kameralnym gronie. Magia, nie kino! :-)
W 100% zgadzam się z waszą opinią. Fabuła filmu niby banalna i bardzo przewidywalna (każdy z nas spodziewał się, że główni bohaterowie się ze sobą zejdą, podobnie jak domyślaliśmy się wypadku kiedy Hathaway jechała rowerem), ale sama realizacja zaskakuje. "One Day" nie kończy się tragedią, nie do końca jest to melodramat. Oczywiście wzrusza widza, ale zakończenie pokazuje nam, że nawet po odejściu drugiej osoby nadal możemy być szczęśliwi i żyć radosnymi wspomnieniami.
Gigantyczny plus za grę Sturgess'a. Hathaway też niezła, ale w tym wypadku to On dominuje w filmie. Świetnie ukazał zmianę głównego bohatera i jego "dorastanie".
No i rewelacyjnie dobrana muzyka.