Wszystko kręci się w filmie wokół przygotowań do finału amerykańskiego rugby, czyli futbolu. Przygotowań do występu w przerwie meczu (stąd zapewne "Halftime", może to też nawiązanie do 50-tych urodzin artystki). Film jest przejawem ideologii o rzekomej dyskryminacji Latynosów w USA, o braku szans. Nie ma w nim nic o człowieku. Tylko i wyłącznie trening do tego występu podczas meczu. Ciekawe jest kilka rzeczy. Wszyscy dzięki mediom i Youtube pamiętają ten występ, ale nikt meczu i wyniku, tym bardziej nazwisk sportowców. Co ciekawe, w filmie Shakira pojawia się na zaledwie kilka minut, której wkład w występ był nie mniejszy. Można powiedzieć, że została pominięta. Nie ma nic z jej prywatnego życia. Ben Affleck pojawia się raz na krótką chwilę. O pierwszym mężu jest ledwie wzmianka. Film ocieka luksusem, ideologią i jakimiś niespełnionymi ambicjami. Na koniec, dopiero przy napisach końcowych (!!!) pojawia się reklama dużego amerykańskiego banku inwestycyjnego, który pomaga tej gwieździe w akcjach ponoć charytatywnych w dzielnicy Bronx, z której ponoć sama pochodzi. Te akcje obejmują rzekomo inwestycje w przedsięwzięcia... Latynosek. Film jako dokument kiepski i kiepsko prezentuje człowieka. Jennifer chciałby uchodzić za kogoś więcej niż tancerkę, piosenkarkę i aktorkę. Za intelektualistkę, której słucha świat i uważa za drogowskaz. Ale tylko osoby miałkie intelektualnie kupią ten obrazek.
z ust mi to wyjąłeś, nic ciekawego, miałam większe oczekiwania odnośnie tego dokumentu
Tylko nie o tym kest ten film. To nie biografia, to pokazanie pewnego elementu. Owszem jest tu standarfowe, netflixowe pier&@€#%, ale jest też odwieczna prawda, że Ameryka wcale nie jest taka wspaniała.
Dokladnie tak to odbieram. Aż dziw że producenci klada nacisk na taki przepych. Średnio smaczny i średnio o czymkolwiek. Chyba,że J.Lo nadal boryka się z kompleksami i przekonanie o nierow ościach w stosunku do Latynosów i tymi luksusami je sobie kompensuje