niezły pomysł, świetna obsada, wyszło ckliwe mizdrzenie się, za to na bogato. dla miłośników rozważań, czy podano właściwe
kieliszki do wody (czymś trzeba się zająć, bo wody w filmie sporo)
Niestety, masz rację. Piszę niestety, bo jednak film jest zaledwie średni, a spodziewałem się Bóg wie czego. Mniejsza o niekonsekwencje techniczne (pożyczył ciało, a co z ofiarą wypadku; Pitt= Smierć do trzech nie umie zliczyć, ale w rolę agenta podatkowego wchodzi jak w masło. Na minus: przedłużające się sceny miłosno-gadane, uczciwe bogactwo (he,he). Na plus: a jednak ten film się skończył.
Skończył się, ale dopiero po trzech godzinach! Czemu oni wszystko musieli robić tak powoli. Jakby każde ujęcie kończyło się zaraz po skończeniu kwestii aktora a nie po nic nie wnoszącym trzysekundowym ujęciu jego twarzy i jakby Joe Black mówił nieco szybciej, czyli normalnym tempem to film trwałby 90 minut i dostałby 4 gwiazdki.
O niekonsekwencjach w scenariuszu nie będą się wypowiadał, bo szkoda czasu i miejsca.
W tym zabieganym świecie ja mam czas. Poświecisz mi chwile i wypunktujesz niekonsekwencje?
Być może to, że główna bohaterka przeszła do porządku dziennego nad śmiercią ukochanego ojca i pokochała z miejsca nieznajomego w znajomym ciele nie jest może niekonskwencją, ale razi małym stopniem wiaryygodności. Poza tym wyparłem już ten film z pamięci i nie pamiętam wielu detali które mnie irytowały.
Przyznaję jednak że nie jestem miłośnikem romansów, więc moje zastrzeżenia mogą dla miłośników gatunku być odebrane jako uprzedzenia. Obejrzałem ten film, bo skusiły mnie obsada i wysoka ocena a także zakwalifikowanie filmu do gatunku "fantasy".
Szkoda, że pamieć Twa zawodzi już po dwóch miesiącach od obejrzenia 180-minutowego filmu. Trudno... wierzyłem w bardziej merytoryczną wypowiedź.
O mały stopień wiarygodności nie pytałem przy filmie, gdzie śmierć pojawia się w ludzkim ciele (jakbym pytał po obejrzeniu Władcy Pierścienie "gdzie, ku*wa, są mówiące drzewa?"), jedynie o wspomniane przez Ciebie (jeśli uraziłem bezpośredniością - przepraszam Pana) niekonsekwencje.
Chodzi o wiarygodność emocjonalna bohaterów młotku. Chociaż w sumie to ciężko się o to czepiać w filmie, gdzie bohaterowie to chodzące kukły bez chociażby zarysowanego szkieletu. Jakby reżyser potrzebował ich tylko to plecenia niewyobrażalnej ilości banałów na objętość emocjonalna sceny. W sumie gdyby nie ciągnące się w nieskończoność sceny to jeszcze by można by było to wszystko znieść. Takie tam romansidło z lekko naszkicowanymi rozterkami egzystencjalnymi, jednak bardziej jako pretekst, żeby dwójkę bohaterów wepchać w końcu do łózka.
Co do filmu to Ci się udało. Uzasadnij jednak merytorycznie nazwanie mnie "młotkiem" i podziel się, jaką satysfakcję Ci to dało?
Satysfakcje daje mi dopiero zabawa z Twoim ego. Powiedzmy, ze nie młotek ale młot. Myślę, ze powinno Cie to zaspokoić - w końcu młot to brzmi dumnie.
A mnie się właśnie podobały te "zawieszenia". Ale miałam problem z ocenieniem tego filmu, bo moje wrażenia w trakcie oglądania go przybierały postać sinusoidy - raz było bardzo dobrze, drugi raz przewidywalnie do bólu. Z jednej strony ciekawy motyw śmierci w ludzkim ciele, z drugiej strony momentami banalny scenariusz. Na plus na pewno gra aktorska. No nie wiem, dawno nie byłam tak niezdecydowana i rozdarta co do oceny filmu. Chętnie poznam opinie jego "przeciwników", jak i tych, którzy uważają ten film za arcydzieło.