Ludzie są dziwni. Film nie może już być po prostu filmem i dać rozrywkę, nie - trzeba analizować, rozbierać na czynniki pierwsze i robić masę innych rzeczy, zamiast najzwyczajniej w świecie... oglądać. Gdyby oglądali, zauważyliby różnicę miedzy kinem a teatrem (tam zapraszam maniaków przesłań, głębi i jakiegoś artystycznego piękna). Kino to masówka i do mas musi trafiać. Inaczej na siebie nie zarobi.
I tak film, który swoją drogą jest dobry, jest po kolei odzierany z atutów, robiąc z nich na siłę wady. Brutalne sceny ludobójstwa, zamiast dać do myślenia, jak południowo-wschodnia Azja (kolejno Wietnam, Kambodża, Korea, Birma) pożera z ludzi człowieczeństwo, to zarzuca się im, że miały widza zmiękczyć i są efekciarskie, czy też nie na miejscu. Wszyscy oczywiście byli na każdej wojnie i wiedzą, jak ona wygląda. A ich wiedza kończy się na naiwnym przekonaniu, że każdy przestrzega konwencji genewskiej...
Tak to jest, jak się wpadło w schemat, który nakazuje bezmózgową krytykę wg prostego klucza: made in Hollywood + odrobina patosu + dobre efekty specjalne + superbohater + masa złych ludzi = kicz z Ameryki rodem. Do tego właśnie doprowadza maniakalne analizowanie "oglądanych" filmów. ;]