By znowu niszczyc wrogów w bezpardonowy sposób. Tego filmu nie ogląda się dla scenariusza i gry aktorskiej, bo te nigdy nie były mocną stroną serii o mrukliwym komandosie. Ten film należy oglądac bądź z przymrużeniem oka, bądź z sentymentu tudzież z obu powodów. Nie ukrywam, że momentami to nieznośnie sztampowe (da się przełknąc), gorzej natomiast ze scenami masakry cywilów w birmańskiej wiosce - po co Stallone zaserwował takie coś, żeby widz głowę odwracał? W każdym razie dostaliśmy to, na co czekaliśmy; rozpierduchy i rozrywania wrogów na małe cząsteczki, latające mięcho, wybuchy i wszystko to, co stanowiło ogromną zaletę trzech pierwszych filmów. Oglądałem rozpieprzanie oddziałów partyzanckich z niekłamaną, sadystyczną przyjemnością w oczekiwaniu na coraz większe natężenie brutalności. Bo czemu nie? Wszak jest to katalizator nie całkiem normalnych, humanitarnych upodobań. Sly już nie w tej formie, lecz przecież on urodził się jako Rambo. I już nim na zawsze pozostanie. Prawdziwy wojownik i bóg wojny. Kogo takie uproszczenia odstręczają, niech oleje seans. Wiadomo, kto będzie oglądał.