Gdyby za ten film wziął się mistrz Sergio Leone, a przy scenariuszu coś pokombinował Sergio Donati to mógłby wyjść wielki film. Z tego co wiem początkowo miał ten western reżyserować Sergio Corbucci, ale uniemożliwiły mu to inne zobowiązania. Zastąpił go Enzo G. Castelllari i nie odbiło się to korzystnie na jakości filmu. Castellari potwierdził przy "Keomie", że nie jest beztalenciem, bowiem reżyseria w tamtym obrazie była satysfakcjonująca. Jednak "Johnny Hamlet" to zaczerpnięcie szkieletu fabularnego z dramatu Szekspira. W takim wypadku scenariusz wypada dopracować i przyłożyć się do tego, by efekt końcowy był pozytywny. Niezbyt trafny dobór aktorów to pierwszy znaczący minus. Andrea Giordana w roli głównej jest jeszcze do zaakceptowania, ale reszta obsady słabo sobie poradziła. Wygląd Horsta Franka nie pasuje do jego postaci, a Gilbert Roland nie dość, że kreuje baaardzo irytującego bohatera, to sam również jest baaardzo irytujący. Muzyka nienajgorsza, początek przedstawiający sen Johnny'ego niezły, ale im dalej tym gorzej. Za dużo bijatyk z pseudopopisami gimnastycznymi. Beznadziejne rozwiązanie fabularne tzn. główny bohater ciągle ma jakieś kłopoty, ale wyciąga go z nich jego przyjaciel pojawiający się często nie wiadomo skąd. W niektórych miejscach razi brak logiki. Zakończenie będące ważnym punktem dramatu tutaj zostało zmienione na o wiele gorsze przesycone kiczem. Jeśli ktoś lubi się w kiczu zagłębić to polecam ten film, ale większej wartości artystycznej wg mnie on nie posiada.