..of what? of music, dodajmy, jako gdyż przez 90% filmu ględzą o muzyce, a przez pozostałe 10% grają..
o tytułowym dziadku kwiatku zakleszczonym w ramionach szalonego życia dowiadujemy się niewiele, prawie nic zgoła, tyle, że lubi bluesa, co jest może profesjonalne i jakoś tam ważne artystycznie, zawodowo, ale mija widoczną choćby na twarzy istotowość tej postaci
(bo te bruzdy, te zmarszczki, piękne w swoim zużyciu tatuaże zdarzeń, pięknych wrażeń i złych doświadczeń, to chyba nie od słuchania muzyki?)
Film jest o muzycznych fascynacjach Richardsa a nie o jego życiorysie. Gadają bo to.film dokumentalny. Wlacz koncert będziesz miał granie. Na stare lata nikt nie pięknieje.
moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina rzecz jasna - bo miałem jakieś oczekiwania i film rozminął się z moimi oczekiwaniami, a moje oczekiwania dotyczyły życia osobistego richardsa, nie zaś jego fascynacji blusowymi harmoniami.. to, jak słusznie wspominasz, mogę sobie zapercepować w praktyce po odpaleniu jego/ich Blue & Lonesome na przykład.
Tytuł ma sugerować wpływy muzyczne a nie bycie "pod wpływem" uzywek. Richardsa jako człowieka nie ceniłem i uważałem.za przeciętnego muzyka ale w filmie gra z pięknym feelingiem. Również na pianinie. Powiedział że z rocka zrobiono muzykę marszową i faktycznie coś w tym jest- weźmy choćby toporny cover I Love Rock And Roll w wykonaniu Joan Jett. Może istnieja filmy o jego życiu osobistym .
jednoznaczność zawarta w podtytule tego filmu jest jasna dla każdego kto zapercepował ten film, podobnie jak jednoznaczność skojarzenia dla każdego kto go jeszcze nie zapercepował.
a że współczesny ówczesny rock rani uszy i bełta wnętrzności jak powiadali ówcześni poeci, to być - właśnie dlatego powstał rock po rocku, potem rock po postrocku, potem postrock po postrocku und so weiter..
Rock ma wiele odmian i nie wszystkie ranią uszy i beltaja wnetrznosci ;) od owych drastycznych odmian rocka już od dawna trzymam się z daleka. Wtrącasz waść obce zwroty co jest zabawne lecz bardziej pretensjonalne. Co teraz zapodasz- mon Dieu?
Rock jako taki obumarł już jakiś czas temu. Pozostały jeszcze cover bandy oraz dinozaury które gonią własny ogon. Kolega Keitha Miki Dżaga (tak go przezywam) mając 100 lat zaśpiewa ze sceny że satysfakcji mieć nie idzie ;)
słuchaj, zdania są podzielone. umarł, nie umarł, to nie jest ważne. po prostu każdy widzi rzeczy z własnego środka i nie należy nad tym zbytnio wydziwiać. jak mawiała moja babcia: unikaj radykalnych sądów, to nie wyjdziesz na durnia. na przykład przytoczone przeze mnie słowa o ranieniu ucha i bełtaniu jelita zostały wypowiedziane przez świętej pamięci redaktora beksińskiego lat temu przeszło trzydzieści.
wspomnianego hymnu, bez kantów, w wygładzonym wykonaniu stonesów, osobiście nie znoszę. nie pamiętam już kto, ale prawdopodobnie sam autor coveru tego songu - uroczy wokalista rezydentów planety ziemia, z tych rezydentów i z tej planety ziemia - stwiedził, że gdyby ta piosenka rzeczywiście miała wyrażać to co wyraża, brzmiałaby mniej więcej tak:
https://youtu.be/PpQU68U92wU?si=EsgiT9WTcZA935cc
trudno się z tym nie zgodzić, fakt.