Bez linek. Bez efektów komputerowych. Bez litości. Bez lipy. 
Chyba wiemy już skąd pochodzą najlepsi kaskaderzy. Pokazał nam to Ong-Bak, zaś Born To Fight potwierdza w całej rzociągłości. Zastanawiam czy Tajlandczykom aż tyle się za to płaci, czy mają nie po kolei w głowie. Widziałem conajmniej trzy sytuacje w których kaskader mógł po prostu zginąć. Jakże wspaniałe widowisko po wszystkich tych sztucznych komputerowych retuszach. Tutaj tego nie uświadczysz. Co prawda fabuły również, jednak kto ogląda takie filmy dla fabuły? Tutaj liczy się fun, fun i jeszcze raz fun. Według mnie momentami robi się zbyt ckliwo, momentami czujemy, iż twórcy zbyt nachalnie chcieli przybliżyć nam zarówno kulturę Tajów jak i ich problemy natury osobistej, ale to cecha filmów w których palce macza Pinkaew. Niemniej miłośnicy gatunku będą piać z zachwytu i zapewniam, że szczęka zaklekocze im o samą podłogę i powróci na swoje miejsce dopiero po ostatnim kadrze filmu. 
9/10