Jakoś tak mi się skojarzyło z piosenką Republiki. "Odchodząc zabierz mnie". Choć przecież Haruka zrobił dokładnie coś odwrotnego. Nie utonął w tęsknocie, tylko właśnie zaczął żyć. Gorzko-słodki film. Też się na nim poryczałem, i to nie raz.
Dokładnie, film ma momenty gorzkie i to bardzo, ale ma też słodkie, bardzo słodkie i przesłodzone. Końcówka mnie rozwaliła, zamiast dalej w emocje iść, to ona mnie zażenowała, osoba nie znająca dokładnie historii, poprzez nie zapoznanie się z książką lub obejrzeniem wersji aktorskiej, nie będzie wiedziała o co chodzi w końcówce kiedy główny bohater pyta się Kyoko, czy zostaną przyjaciółmi. Gdyby nie takie zakończenie to pewnie też bym się poryczał, bo już byłem bliski. Za to scena z Małym Księciem, SZACUN!, dla takich chwil się ogląda. Dla mnie to był szczyt kulminacyjny, a później kiedy jest ta scena w kawiarni to nastrój, który był wcześniej budowany pryska. Swoją drogą Mały Książę też jest bardzo emocjonalną książką ukazująca wiele skrajnych emocji i tutaj ta kompozycja idealnie pasowała!
Dzięki za odpowiedź :) Nie znam ani mangi ani wersji aktorskiej, ale było dla mnie dość czytelne, że swoistym testamentem Sakury jest [UWAGA SPOILER] połączenie dwójki najważniejszych dla niej ludzi. Czy to jako pary, czy tylko przyjaciół. I to widać w scenie po napisach końcowych. Film był dla mnie strasznie ciężki, bodaj najcięższy ze wszystkich anime. Dziś skończyłem Koe no Katachi i w ogóle mnie nie ruszył, choć mogę powiedzieć, że podobał mi się. A co do Republiki - polecam bardzo ten zespół, choć nie jestem wielkim fanem. Kawał dobrej muzyki, ważnej dla polskiego rocka. Nie wiem, o co Ci chodzi, kiedy mówisz, że podkład muzyczny nie był najwyższej klasy - czy trafiłeś na złą jakość nagrania, czy po prostu muzyka nie przypadła Ci do gustu. Jak dla mnie jest piękna, przez oszczędność i średnie tempo bardzo podkreśla klimat tekstu. Pozdrawiam!
Za to Koe no Katachi, nie wzruszył mnie, ale oglądając go zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie widziałem, że jest coś po napisach końcowych, więc niechcący wprowadziłem w błąd :), czyli jednak jest wyjaśnione, to dobrze. Z takich solidnych anime, które ruszają, czy to serca kroją, czy trzymają w napięciu to polecam; Perfect Blue i Hotora no haka. Odnośnie Republiki i tej piosenki, zgodzę się z tobą, że taki podkład podkreśla tekst, ale nie przypadł mi do gustu, bo nie jest ani nostalgiczna, ani smutna, tylko poprostu prosta i to mi się w niej gryzło z tekstem. Również pozdrawiam!
Perfect Blue, powiadasz? Dodane na listę "do obejrzenia" :) "Grobowiec świetlików" widziałem, zero reakcji. Nie wiem, może dlatego, że siedzę w takich historiach od wielu lat, jestem historykiem, wiesz, polska martyrologia itp. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jeśli chodzi o Niemców czy Japończyków to ma tu zastosowanie zasada "You get what you fkn deserve". Ale może po prostu uodporniłem się, mimowolnie, na wojenne krzywdy. A może jeszcze co innego. Faktem jest, że dałem mu tylko 6 :P
A kończąc temat Republiki - ok, rozumiem, o gustach się nie dyskutuje, mnie się muzyka raczej podoba, Tobie raczej nie, nie mam z tym problemu ;) W ogóle, nie jest to mój ulubiony zespół, ale polecam jeszcze bardzo "Nie pytaj o Polskę" ;)
Zgodzę się w 100% z tym, że w hollywoodzkich produkcjach na temat Niemców, Japończyków jest ostatnimi czasy bardzo poprawnie politycznie, że tak to ujmę. O czym świadczą takie filmy jak: "Listy z Iwo Jimy" i "Jojo rabbit". Też jestem uodporniony na krzywdy zadane podczas wojny itp. bo takie filmy jak "Lista Schindlera", "Apocalypto", "Przełęcz ocalonych", "Logan" (tutaj było brutalnie, była wojna, ale w świecie wymyślonym, a nie w rzeczywistym) "Zdolny uczeń", "Siedem" (wiem, nie jest to film wojenny, ale jest tutaj mocno przemoc zobrazowana od pierwszych minut, przy okazji bardzo brutalna), nie robią na mnie wrażenia, czy obrzydzenie, za to wszyscy w moim otoczeniu oprócz taty, dziwią się jak podczas seansu sceny przemocy nie robią na mnie większej różnicy. Jedynie film "Idź i patrz" Elema Klimova wgniótł mnie w fotel swoją brutalnością i realizmem. Nie dziwię się, że sam reżyser po tym filmie nic nie nakręcił, bo stwierdził, że na temat wojny i tego co ona robi z człowiekiem już nie ma nic do powiedzenia. Nie bez powodu dałem mu 10. Podczas seansu szczęka mi opadła. Wracając do filmu "Grobowiec świetlików", poruszył mnie ze względu, że został tam bardzo dobrze, bez ogródek temat dzieci i ich dramatu podczas wojny. Nie chodzi mi o pokazanie o heroiczną postawę podczas wojny dzieci i młodzieży, tylko zaburzenie relacji, rodzic-dzieci i dzieci-rodzic. Oraz to, że starsze rodzeństwo zajmowali miejsce rodzica młodszemu rodzeństwu. Jest to film na podstawie książki, na wpółbiograficznej, autor jej traktował ją jako rozliczenie z przeszłością. Bo główna postać to był on. W końcu to nie jest jakiś romans z wojną w tle, albo film promujący heroiczne występy pojedynczych żołnierzy z reguły bardzo jednostronne. Nie pomyśl źle, chodzi mi o to, że już (przepraszam za określenie) rzygam produkcjami typu; "Szeregowiec Ryan" i "Pearl Harbor". Co nie zmienia faktu, że nie umiem ich docenić, ale są to schematy za bardzo oklepane i tylko jeżeli są dobrze zrobione, to mi podchodzą. W przypadku "Hotaru no haka" mamy przypadek zupełnie inny, nie ma gloryfikowania jednej czy drugiej strony konfliktu, za to mamy przepiękną miłość, nie romans i parę kochanków rozdzielonych wojną, tylko prawdziwą miłość brata do siostry i siostry do brata! W dodatku nie przebieranie w metaforach tylko wprost pokazywanie jest jak najbardziej na miejscu. Bo nie jest to temat na bajkę dla dzieci. Jest to poprostu solidna wersja humanizmu. Pod parę głównych postaci można też podłożyć Polskie dzieci, podczas II Wojny Światowej, co jest fenomen bo rzadko zdarza się tak, żeby dzieło było tak uniwersalne, aby można było je podłożyć/dopasować pod inną kulturę z danego okresu. Tak samo jest z książką J. Conrada "Jądro ciemności" książką ma dwie różne ekranizacje, jedna wiernie oddaje ducha książki, za to druga "Czas apokalipsy" bazuje bardzo luźno na książce. Za to to, co jest najważniejsze zostało zachowane, czyli treść, morał, nauka, szkielet psychologiczny. I tak samo jest z anime "Grobowiec świetlików", można ją zaadoptować na różne kultury, zachowując szkielet psychologiczny. Dodatkowo soundtrack tak chwytający za serce to naprawdę rzadkość!!! Hans Zimmer wziął motyw główny nie pamiętam z którego utworu w soundtracku "Hotaru no haka" wykorzystał w swoim soundtracku do "Pearl Harbor" co jest istnym plagiatem, co prawda nie przyzna się do tego, a ten motyw też jest tak w tle, wyciszony lekko. Odnośnie tego zespołu i gustów muzycznych, mi się wydaje, że u mnie to jest problem tego typu, że jestem melomanem i dla mnie w utworach śpiewanych jest bardzo ważny też podkład muzyczny, przywiązuję do niego paradoksalnie sporą uwagę, napewno większą niż inni słuchacze i stąd moja taka opinia. Piosenka jako tekst mi się bardzo podoba, ale podkład muzyczny dużo mniej. Dzięki za polecenie kolejnej piosenki, odsłuchem ją. Ja od siebie też polecę, może nie piosenkę rockową, ale w podobnych klimatach też o rozmyślaniach Z. Wodecki "Lubię wracać tam gdzie byłem". Pewnie znasz, a jak nie to polecam odsłuchać ;)
Kurczę, problem polega na tym, że zgadzam się ze wszystkim, co piszesz o "Grobowcu świetlików" (także w tym momencie, gdy piszesz o uniwersalnym znaczeniu tego filmu, że jego "szkielet" można dopasować choćby do polskich doświadczeń), tylko że... moje emocje wciąż pozostają uśpione przy tym filmie. Po prostu. Nie potrafię się wzruszyć. Potrafiłem przeżyć "Listy z Iwo Jimy", myślę, że trochę niesprawiedliwie oceniasz ten film, szeregowy żołnierz Armii Cesarskiej, tak samo jak szeregowy żołnierz Wehrmachtu, był przeważnie zwykłym człowiekiem rzuconym w tryby wielkiej polityki... Na pewno podobał mi się, nie zawsze poprawność polityczna jest zła ;) Tzn. wtedy, kiedy kino ukazuje pojedynczego człowieka, każe zapomnieć o stereotypach i uprzedzeniach narodowych - wtedy jest to poszerzające horyzonty. "Grobowiec" moich horyzontów nie poszerzył. Uznaję jego klasę, ale nie chce mi się do niego wracać. Natomiast "Lista Schindlera" jest jednym z filmów, które najbardziej przeżyłem. Jest ilustracją tego, że czasem w tym świecie pełnym odcieni szarości jest coś jednoznacznie dobre i jednoznacznie złe, że zdarzają się sytuacje, gdzie człowiek walczy z - nie waham się powiedzieć - czymś szatańskim, czystym złem, i w dodatku może mu się przeciwstawić. Swoją drogą, właśnie skończyłem oglądać "Youjo senki", i o ile w warstwie realiów jest to potężnie naiwna bajka, o tyle ma w sobie ciekawy motyw walki człowieka... z Bogiem. Bawiłem się przy tym anime świetnie na zasadzie guilty pleasure (bo jest wojna i dużo wybuchów), ale pobudziło też moją refleksję na tematy związane z religią. Dzięki za Wodeckiego, odsłuchałem i okazało się, że znałem tą piosenkę :) Nie zapadła mi tak w pamięć jak "Zacznij od Bacha", ale też nie była zła :) Pozdrawiam serdecznie!
Rozumiem, że emocje mogą pozostać uśpione, bo każdy człowiek jest inny. Każdego co innego wzrusza i bawi i mi to nie przeszkadza. Odnośnie Listów z Iwo Jimy to też zgadzam się z tobą, też przeżyłem ten film mocno, zrobił na mnie wrażenie, ale nie ma się czemu dziwić skoro sam Cleant Eastwood go nakręcił. Tylko w tym filmie mi się gryzie jedna rzecz, z jednej strony duma, bohaterstwo i waleczność Japończyków, a z drugiej strony mamy chęć zakończenia pokojem, bez rozlewu krwi. Ktoś kto nie zna się za bardzo na historii Japonii i ich kulturze, to nie zrozumie, że w tym filmie jest Japończyk po amerykańsku/europejsku pokazany. Odnośnie "Listy Schindlera" to ten film uważam za arcydzieło, jeżeli chodzi o temat holocaustu i nie tylko. Rozmach jego przygniata. Jako ciekawostkę dodam, że tytułowy żyd prawa ręka Schindlera, Isac Stern, ma tak samo na imię i nazwisko jak solista skrzypcowy w orkiestrze Johna Williamsa, który też w tym filmie gra na skrzypcach. Nie wiem czy to zbieg nazwisk, czy celowy zabieg producenta/scenarzysty/reżysera. Dużym atutem filmu jest to, że nie jest aż tak bardzo brutalny i na spokojnie 12 latek może go sobie obejrzeć, w ramach lekcji historii. Dzięki czemu, taki nie czytający podręczników uczeń może coś wymieść z lekcji. Film w każdym calu jest nasiąknięty żydowskim punktem widzenia holocaustu, co mnie jako Polaka bierze i rusza. Bo film nie mówi, że to Niemcy zabijali Żydów w obozach i nie tylko, ale że jeszcze Niemcy ratowali ich. To już jest przesada. Jacyś naziści zabijali Żydów, a Niemcy ich ratowali!!! Czemu w filmie nie pada słowo o Polakach, że to oni głównie ratowali Żydów (nie pamiętam dokładnie zakończenia, kiedy są składane kwiaty na grobie Schindlera, czy tam jest mowa o Polakach, że jest ich najwięcej wśród osób odznaczonych orderem sprawiedliwy wśród Narodów świata, jeżeli tak to zwracam honor odnośnie Polaków)!? Przecież jest Ładoś i tak zwana grupa Ładosia, która uratowała dwa razy więcej albo jeszcze więcej , niż Schindler, rozdając paszporty do krajów Ameryki łacińskiej. Kilka wpływowych osób na świecie przyznała się nawet, że gdyby nie on, to by ich dzisiaj nie było. A on nawet nie ma przyznanego orderu sprawiedliwy wśród Narodów świata! Oskar Schindler to też zasłużony człowiek, nic mu nie ujmując. Szanuję go tak samo jak Sendlerową czy Ładosia. Nie dyskryminuje go z tego powodu, że był Niemcem. Jestem wręcz nawet pod wrażeniem, że taki dobry człowiek jak on żył. Ta jego transformacja pokazana w filmie pokazuje, że nie każdy musi być sobie bestią w tym okrutnym świecie jaki był wtedy i mamy dziś tylko, że w innych realiach. Jest to tak samo postać szablonowa, bo można ją pod różne czasy i miejsca akcji w historii świata podporządkować. Czy to podczas Wojny secesyjnej w Ameryce, czy I Wojny Światowej, czy II Wojny Światowej, czy wojny japońsko-chińskiej, gdzie problem rasowy był tak samo napiętnowany jak w przypadku Żydów, że Japończycy uważali Chińczyków też za świnie, ścierwa, itp. Zresztą oni od zawsze Koreańczyków uważali za czosnkojadów, którzy zawsze podczas walki tchórzą, a Chińczyków za żółtków, którzy nie umieją wspólnie myśleć o dobro narodu, tylko się wybijają bez powodu, żeby dojść do władzy. Uważali ich wszystkich za gorszych od siebie. Muszę sobie go przypomnieć i obejrzeć jeszcze raz, bo dawno go oglądałem i nie byłem jeszcze tak ukształtowany, że dla mnie to była taka zwykła bajeczka, nie umiałem doceniać walorów filmu, tylko oglądałem sztuka dla sztuki, albo żeby zabić czas. Z reguły to były filmy mało górnych lotów (Igrzyska śmierci, Avengersi, Strażnicy galaktyki Ameican Pie, etc.). To tak teraz się zastanawiając, doszłem do wniosku, że postać Schindlera jest bardzo mocno pod względem rozpisania jej w scenariuszu wzorowana na Marku Winicjuszu z "Quo Vadis" H. Sienkiewicza. Wiem że jest to postać autentyczna, chodzi mi o sam sposób rozpisania/pokazania postaci w filmie.
Dlatego mimo iż na razie go nie oceniam, bo muszę go sobie przypomnieć, to tak wstępnie daję mu 9/10 gwiazdek. W przypadku Listów z Iwo Jimy jest tak samo, muszę sobie przypomnieć bo w podobnym okresie oglądałem, ale też daję wstępnie 9/10 gwiazdek. Pozdrawiam ;)
Cóż, "Lista Schindlera" jest o Schindlerze i naprawdę nie przeszkadza mi, że nie ma tam nic o Polakach. Ja tam jestem dumny z naszego wkładu w zwycięstwo nad Niemcami, chętnie go promuję, ale nie uważam, że wszędzie musi być wciśnięta informacja, że Polacy ratowali Żydów i zlokalizowali ośrodek w Peenemuende. Świat celebrytów i tak będzie miał to w dupie, dopóki nie pojawi się jakaś moda na Polaków. Świat ludzi ciekawych i wykształconych będzie wiedział i tak. Swoją drogą, film o grupie Ładosia by się przydał ;)
Isaac Stern - nazwisko, myślę, dość popularne. Ale niewykluczone, że reżyser celowo je wykorzystał. Ciekawe, dzięki!
Co do Japończyków i ich "zamerykanizowanej" wizji nie chcę się wypowiadać. Tyle, co wiem o Japończykach, to faktycznie wydają się ludźmi, oględnie mówiąc, dumnymi ze swojej narodowości. Czy wszyscy byli zindoktrynowani nacjonalistyczną propagandą, czy tylko "większość", czy może "znacząca mniejszość nadająca ton reszcie" - nie wiem. Może warto też popatrzeć na przedwojennych Polaków, ilu z nich miało w pogardzie Żydów, Ukraińców i Białorusinów. Nie dlatego, żeby się płaszczyć na forum międzynarodowym, wykrzykiwać teatralne hasła o przeprosinach za to, że się było bogatszym czy silniejszym, ale po to, żeby zrozumieć innych i nie oceniać ich tak surowo. Pamiętam moment, w którym prezydent - chyba wtedy był nim Kwaśniewski - przeprosił Litwinów za zajęcie wileńszczyzny w 1920 r. Do dziś nie wiem, czy to był słuszny gest. Z jednej strony - w imię uznania praw Litwy do Wilna i w imię dobrosąsiedzkich stosunków - OK. Z drugiej - w imię uznania praw Polski do Wilna i w imię tego, że uznaję zdobycz wojenną jako argument w sporze o przynależność - nie-OK.
Co do Youjo senki - szczerze mówiąc odradzałbym Ci oglądanie... przynajmniej teraz ;) Obawiam się, że po mojej rekomendacji będziesz wymagał od tego serialu nie wiadomo czego, a to tylko odmóżdżacz na poziomie, no, może nie American Pie, ale niezbyt wysokim. Tak go potraktowałem, bawiłem się setnie i dzięki temu też mogłem się zdobyć na pewną refleksję. No, jestem ciekaw, jak Tobie się spodoba :) Daj znać!
PS: "Życie jest piękne" nie obejrzałem jeszcze, wciąż, od wielu lat, mam na liście i jakoś się nie składa... :/
Zgadzam się z tobą co do "Listy Schindlera", tylko z tą małą różnicą, że brakuje mi tego elementu polskości. Samemu Spielbergowi tego nie zarzucam czy scenarzyście, bo kiedyś Spielberg w wywiadzie powiedział, że miał plan nakręcić "Listę Schindlera" po polsku, z polskimi aktorami, z polskimi fragmentami itd. (wyczytałem to dopiero na dniach w jednej z książek o filmach), ale producent się nie zgodził i powiedział, że jeżeli ma być tak, to niech sobie kręci w Polsce z polskimi producentami. Odnośnie ratowania Żydów przez Polaków, jestem trochę innego zdania niż ty. W tym temacie wyznaję jedną zasadę, jeżeli samemu nie zawalczymy o swoje, to nikt za nas walki nie wygra. Wiem, że brzmię trochę nacjonalistycznie i propagandowo, ale nie o to mi chodzi, żeby wkoło wkładać innym do głowy bądź siłą zmuszać jak to robił Hitler, Stalin i Lenin, tylko żeby twardo stać przy prawdzie historycznej, zaprzeczać kłamstwom które zachód sieje np. na temat "Polskich obozów śmierci" - zamiast "Niemieckie, Nazistowskie Obozy Śmierci". Wiem że trzeba też znaleźć tak zwany "złoty środek" pomiędzy głoszeniem prawdy, a wciskaniu ludziom na siłę propagandy, bo pomiędzy jednym a drugim jest cienka granica. Natomiast Polacy w okresie międzywojennym trochę z lekka przypominali stado świń wpuszczone do świeżego koryta (wiem, że bardzo nieodpowiednie porównanie, ale ciężko było mi znaleźć inne), bo tak jak świnie w tym wypadku od razu by wpadły do tego koryta, zaczęły by rozlewać wodę, taplać się w błocie, to Polacy w ten sam sposób zachłysnęli się wolnością, że tak jak naziści uważali siebie za panów, to Polacy byli tak dumni z tego, że są Polakami, odzyskali niepodległość, że zaczęli lekko ubliżać obywateli innych narodowości, że są gorsi bo nie urodzili się Polakami, ale traktowali ich poza tym normalnie, tak samo w sklepach było liczone, nie prześladowano ich itd. Tutaj też nie należy patrzeć w jedną tylko stronę, tylko w obie. Tak naprawdę Żydzi, traktują trochę łagodniej tylko Palestyńczyków niż naziści Żydów, też są powydzielane dzielnice, do których oni nie mają wstępu, miasta są wysokim murem ogrodzone, wojsko pilnuje wstępu do nich, w wspólnych miastach mają inne sklepy, dzielnice, takie jakby getta itd. Szczególnie teraz kiedy ten konflikt się zaostrzył w ostatnich miesiącach. W temacie relacji Polsko-Ukraińsko i Polsko-Białoruskiej można byłoby się rozwodzić długo. Tutaj pasowałoby popatrzeć dalej wstecz do początków naszych relacji, dokładniej wtedy kiedy Polska była od jednego morza, do drugiego. Dokładniej mi chodzi o czasy powstania Chmielnickiego na Ukrainie, ono wtedy obejmowało tereny ówczesnej Rusi i Ukrainy. Oni niby walczyli o niepodległość, ale tak naprawdę jej wcześniej nie mieli, czy to pod panowaniem I Rzeczpospolitej, czy pod panowaniem caratu. Gdy byli pod jarzmem cara było im gorzkie niż gdy byli w Polsce. A wcześniej nie mieli nawet własnego państwa tylko byli tak jak Ślązacy czy Kaszubowie w Polsce. I to właśnie od powstania Chmielnickiego jeden i drugi naród nie za bardzo ze sobą sympatyzował, mimo że Lwów od zawsze był Polski (od połowy XXII w, do rozbiorów Polski,no dobrze prawie zawsze), ale chodzi tutaj o dalszą część Ukrainy. Do dziś wiele osób mieszkających we Lwowie, które są sympatykami Polaków, wiele uczonego polskiego pokolenia pochodzi ze Lwowa. Wracając do tematu, chodzi o to, że zaczęło się od powstania Chmielnickiego i to trwa do dziś, że jeden i drugi naród są nawzajem na siebie jak płachta na byka. Jak była możliwość to jedni i drudzy robili rzezie na swoich terenach. Ukraińcy pamiętny dla nas Wołyń, ta słynna rzeź wołyńska, której okropności nie sposób opisać. Polacy podczas powstania Chmielnickiego, też wycinali w pień całe wsie ukraińskie. Oprócz tego mieli też kilka wspólnych akcji zbrojeniowych przeciwko wspólnemu wrogowi, najbardziej znana to obrona Lwowa w 1939 r przed Wermahtem i Armią czerwoną, gdzie wspólnie zostało ogłoszone zawieszenie broni i obrona przed wojskami wspólnego wroga. Oprócz tego podczas nie trwania konfliktów zbrojnych, jedni i drudzy traktowali siebie z pogardą. Odnośnie tej wypowiedzi Kwaśniewskiego, to ja go bardzo krytykuję za to, bo za co przepraszał? Za zdobycie w 1920 r Wilna? To jest jakaś kpina. Przecież gdyby nie to, że Polacy zdobyli Wilno, które było że to tak nazwę "bezpańskie", to to miasto przejęli by komuniści. I to nie jeszcze, że Polacy zrobili inwazję na Wilno, tylko było to tak pięknie zrobione, że same ręce się składają do klaskania, bo zrobili to w tak białych rękawiczkach, że ani Europa zachodnia, czy bolszewicy nie mieli nic do zarzucenia Polakom. A tak to jak przeprosił, to to tak jakby przepraszał za powstrzymanie inwazji komunizmu na Litwę. Wydaje mi się że lepszym przykładem byłby wystosowany list biskupów polskich do biskupów niemieckich. Którego treść brzmiała w skrócie, wybaczamy wam wasze winy i my prosimy o wybaczenie naszych win z przeszłości. Komuna tutaj chciała to wykorzystać przeciwko kościołowi, ale na szczęście to się obróciło przeciwko nim. Odnośnie tego anime, chęcią go obejrzę i tak jak to ująłeś, że trzeba to obejrzeć z przymrużeniem oka, bo inaczej nie będzie się dobrze bawić na nim i taki miałem plan. Chodziło mi o to, że do filmów tego typu podchodzę bardziej na luzie, chyba że wprost obraża moją wiarę i wartości to wtedy oglądam do końca z lekkim niesmakiem jeżeli jest film bardzo dobrze zrobiony (wystarczy że jest płynny, umie rozbawić albo przestraszyć lub zasmucić, nie musi być to jakiś wybitny film), ale jeżeli jest słabo zrobiony to ciężko mi usiedzieć na miejscu bo jestem znudzony tym do reszty. No ale zgodnie z moją zasadą, zawsze oglądam filmy do końca, nawet jeżeli jest słaby to i tak go muszę dokończyć, często przerywam takie filmy, żeby sobie nie psuć dnia i raz w miesiącu poświęcam jeden dzień na dokończenie tych filmów. Z takich fajnych lekkich filmów z masą krwi, które ogląda się z przymrużeniem oka to oglądałeś się "Kill Bill"? Jak tak to polecam obejrzeć "Krwawa pani śniegu" oryginał, na podstawie którego Tarantino zrobił swój plagiat. Jedno i drugie ma bardzo fajny klimat, bardzo zbliżony do siebie i na bardzo podobnym poziomie zrobione, ciężko mi stwierdzić co lepsze, a co gorsze.
P.S. Obejrzę "Youro senki", co prawda jestem wierzący i do tego typu filmów podchodzę z przymrużeniem oka, ale jeżeli przeginają to to mnie mocno odrzuca, ale mimo to jeżeli jest dobrze zrobiony, to umiem mu to przyznać. Właśnie skończyłem oglądać film "La Vita Bella" polski tytuł "Życie jest piękne". Dla ciebie może to też być bajeczka jak "Grobowiec świetlików" bo oby dwa są do siebie bardzo podobne i ciężko mi wybrać który jest lepszy.
PS: z Koe no Katachi mam chyba podobnie - nie ruszył mnie mocno, ale "ciepło na sercu" to dobre określenie :)
Już wyjaśniłem wcześniej, że przepraszam za wprowadzenie w błąd, tak jest scena po napisach końcowych i ja obejrzałem, ma znikomy wpływ na całość, ale moim zdaniem mogło jej nie być, bo nic nie zmienia poza wyjaśnieniem pewnej kwestii.