Lommel tym razem mi zaimponował. Co prawda może i nie będzie to jakiś wielki komplement, ale po obejrzeniu słabej serii Boogeyman'ów nie spodziewałem się że uda mu się zrobić średni film. Średni, bo niestety historia jest dość banalna, kilka scen idiotycznych (gdy Gibbs wbija do bohaterki na herbatkę i opowiada o swym smutnym życiu a potem zaczyna grać na skrzypcach), a całość bardzo nierówno zagrana i posiadająca marne efekty specjalne. Ale trzeba przyznać, ogląda się to nawet nieźle. Kolorystyka filmu (typowo jesienne barwy) a także muzyka tworzą mroczny i niepokojący klimat. Świetnie oddani tu atmosferę małych miasteczek. Do tego Suzanna Love i Donald Pleasence dają radę. Jest to na pewno lepsze dzieło od przereklamowanego Boogeymana i może nawet dałbym wyższą ocenę gdyby nie słabe zakończenie. A tak 5/10.