Do obejrzenia "Kodu Nieśmiertelności" (kolejny popis polskiego tłumacza albo dystrybutora) zachęcił mnie zwiastun i dobre oceny na portalach filmowych. Brałem pod uwagę, że film ten nie będzie tak porywający i innowacyjny jak "Incepcja", ale miałem wrażenie, że to film, który ma łączyć "Efekt Motyla" z "Incepcją", prawdopodobnie bardziej w stylu "Eagle Eye" ale nieco bardziej ambitnym. Można powiedzieć, że byłem bliski moim oczekiwaniom.
Jake Gyllenhaal wciela się w rolę żołnierza, który ma za zadanie, cofając się ciągle do ostatnich minut życia jednej z ofiar zamachu bombowego, ujawnić sprawcę tegoż zamachu. Idea ciekawa, choć dziś już nie robi takiego wrażenia, jakie zrobiłaby jakieś dziesięć czy pięć lat temu, ale na pewno warta jest uwagi.
Film można określić jako thriller sensacyjny, choć jak na sensację niewiele tu pościgów, strzelanin czy bijatyk. Chodzi raczej o to, aby zaskakiwać widza do samego końca, a nie o spektakularną akcję. Dlatego też nie efekty specjalne a gra aktorów liczy się bardziej w przypadku "Source Code". Na czwórkę aktorów pojawiających się w filmie najczęściej, wszyscy czworo są dobrze znani i podejrzewam, że także lubiani. Niestety poza Gyllenhaal, którego osobiście bardzo lubię już od roli we wspaniałym filmie "Donnie Darko", reszta aktorów gra postacie, które jak dla mnie popadają w schematy i banały - niewielkie, ale od tego filmu oczekiwałem czegoś więcej jeśli chodzi o aktorstwo. Dlatego film faktycznie miejscami kojarzył mi się z "Eagle Eye" - film jako dodatek do popcornu w kinie i dodatkowo Michelle Monaghan, która grała w tamtej produkcji. Całe szczęście, że większość "Kodu Nieśmiertelności" to sam Jake Gyllenhaal, a ten z jednej strony kojarzył mi się z "Donnie Darko" (także elementy fantastyki), ale jako postać - widziałem w nim żołnierza z rewelacyjnego filmu "Jarhead".
Muszę przyznać, że nie przewidziałem końcówki "Source Code", a bardzo źle świadczy to o filmie, jeśli wiemy jak się skończy - zanim się skończy. W tym wypadku moja ocena to 8/10, chociaż najchętniej dałbym 7,3. Film się nie dłuży, ponadto w porównaniu do natłoku innych filmów tego typu, ten bazuje na świetnym pomyśle przenoszenia się do świadomości nieżyjącej już osoby (coś jak ostatni obraz na siatkówce oka zmarłej osoby w "Łowcy Androidów). Tak więc: główna rola + pomysł + brak nudy = moja wysoka ocena. Liczyłem jednak na nieco lepszy film. To co mnie do niego nieco zniechęciło to: wspomniane już nijakie postacie + banalna ścieżka dźwiękowa + komputerowe efekty specjalne (dawniej postawionoby na efekty wizualne, a nie komputerowe) + motyw zamachowca + wątek romantyczny. Natomiast końcówka filmu zupełnie mnie zmieszała. Z jednej strony oczekiwałem czegoś bardziej dramatycznego i nie spodobało mi się rozwiązanie, że końcówka nie daje widzowi wiele miejsca na interpretację, jednocześnie dając mu do zrozumienia, że istnieje życie równlogłe. Jednak jak się nad tym chwilę zastanowić - to tak pozytywny koniec filmu może być także plusem albo nawet odpowiedzią na pytanie czy istnieje życie po śmierci i jak miałoby ono wyglądać. Ja jednak zostanę przy swojej opinii, która brzmi jednoznacznie - takie produkcje muszą mieć pozytywne zakończenie, aby ludzie oglądający film w kinie nie czuli się zawiedzeni i później kupili film do swojej domowej kolekcji, z góry wiedząc, że czeka ich pozytywne zakończenie.
Pomijając moją małą i tanią teorię spiskową rodem z "Eagle Eye", muszę napisać, że i tak polecam "Source Code", w tym przypadku chyba nawet każdemu kto tylko nie lubi się za bardzo czepiać banałów na ekranie.
Pomysł owszem, jest, ale jest to pomysł zmarnowany. Zamiast ciekawego filmu tandeta nietrzymająca się kupy, logiki, praw fizyki itp. Amerykańska szmira z banalnym zakończeniem, okropna muzyka, zero napięcia. Ja bym nie polecała.
Kolejna Wielka Znawczyni. Ludzie, przestańcie oglądać filmy, skoro tak Was to strasznie męczy, drażni i denerwuje, a w dodatku narzekacie potem na zmarnowany czas. Dorobicie się tylko wrzodów żołądka, a chyba Wam to niepotrzebne, co? Także ja radzę wziąć się za jakieś haftowanie serwetek tudzież robienie swetra na drutach. Cóż, chciałabym dodać jeszcze, że moje dzieciństwo legło w gruzach, w takim razie bajki o Strusiu Pędziwiatrze też są totalną szmirą z banalnym zakończeniem ("nie porównuj bajki do filmu" blablabla).
Film jest świetny, ciekawy i wzruszający. Chcesz mieć fizykę, proponuję ją studiować, specjalizacji masz co nie miara, bo ponad 10, z tego, co się orientuję, więc nie będziesz się nudzić. A potem zrób dla nas taki film, w którym pomysł będzie świeży, ciekawy, logiczny i do tego wszystko będzie zgodne z prawami fizyki. Na pewno nie stworzysz tandetnego badziewia i będzie to przełom w przemyśle filmowym. A ja bardzo chętnie ów dzieło zobaczę ;]
Żeby zasłużyć na miano Wielkiej Znawczyni, muszę jeszcze sporo filmów zobaczyć i wiele o filmach nauczyć się. Póki co więc podzieliłam się wyłącznie opinią widza, do czego właśnie to forum służy. Oglądając wiele filmów trafiam zarówno na te, które mi się podobają jak i na te, które - moim zdaniem - są słabe czy nawet bardzo słabe. Sądzę, że wyrażenie opinii krytycznej nie jest niczym niewłaściwym i mam do niej - krytycznej oceny - tak samo prawo jak ktoś, komu się film podobał, do napisanie, że był dobry. Od oglądania kiepskich filmów wrzody na żołądku nie robią się, od bycia złośliwym - nazywania Wielką Znawczynią - być może.
Twoim zdaniem film jest świetny - moim badziewny. Twoim ciekawy - moim to zmarnowany pomysł i nuda. Twoim wzruszający - moim ckliwa tandeta. I pozostańmy każde przy swoim zdaniu, szanując prawo innego widza do posiadania własnego, darujmy sobie (to taki grzecznościowy zwrot, powinno być: daruj sobie) personalne przytyki i nieśmieszne złośliwości.
Wiesz, rzecz raczej w tym, że Polakom nigdy nic się nie podoba. Mam wrażenie, że uważają, że ośmieszyliby się, uznając jakiś film za dobry, a nawet rewelacyjny.
Co do wrzodów żołądka i innych - nie radzę przeinaczać moich wypowiedzi, bo to raczej bezcelowe ;)
Pozdrawiam :)
Nie wypowiadam sie w imieniu Polakow, tylko wlasnym. A jesli chodzi o mnie, to latwo na moim profilu sprawdzic, czy i jakie filmy oceniam jako dobre czy nawet rewelacyjne.
Lekki i przyjemny, takiego zakończenia się nie spodziewałam ale było to całkiem miłe zaskoczenie, może nie jest to film do kina ale nie uważam poświęconego mu czasu za stracony ;)
Ej, a o co chodzi na końcu? On przeżył czy po prostu przez rozbrojenie bomby udało mu się zdobyć trochę czasu, aby spędzić go z Christine? Bo w końcu w ostatniej scenie jego ciało było w tej trumnie czy kapsule... o co chodzi? Może stworzył nową rzeczywistość?
Gdyby bohater nie skontaktował się po "śmierci" telefonicznie, powiedziałbym że to ładna przenośnia na życie po śmierci, a tak to wydaje mi się, że ważniejsze od życia po śmierci staje się coś jakby życie równoległe. Mógłby się wypowiedzieć ten, co wie coś na temat - nie wiem jak to nazwać - "poziomów życia", "stanów świadomości"? Istnieje jakaś teoria, wiem że ludzie interesujący się przejściem w wyższy poziom świadomości w rzekomo roku 2012 mogą wiedzieć coś na ten temat.
Szczerze mówiąc, to mi się nie spodobało w zakończeniu - wspaniały moment, kiedy czas zatrzymuje się w miejscu i po minucie wszystko rusza dalej, ludzie żyją i mają się dobrze, ale bohater filmu widząc jak żyli wcześniej, zmienia siebie i innych na lepsze - ten właśnie moment zostaje wg mnie zepsuty telefonem informującym o tym, że naukowcy odkryuli coś nowego. To nadaje końcówce wymiaru bardziej s-f niż religijnego czy duchowego - jakkolwiek to nazwać.
Byłam wczoraj trzeci raz na Kodzie. Za każdym razem lubię ten film coraz bardziej. Po momencie zatrzymania wg mnie stwarza się równoległa rzeczywistość B, w której Colter jako Sean może dalej żyć. Jego dusza i umysł dostały ciało Seana. W poprzednich rzeczywistościach ginął za każdym razem. W rzeczywistości A Goodwin zakończyła jego tragiczny żywot naciskając czerwony guzik. Rzeczywistość B jest dla Coltera (i dla nas) bardzo skomplikowana, gdyż istnieje on podwójnie - w korpusie Coltera, żyjącego w kapsule.( W tej rzeczywistości nie było wybuchu, więc nie było jeszcze jego wejścia w Kod, czyli dalej wegetuje. Zresztą widzimy go przez chwile w kapsule żywego). I w ciele Seana. Tzn Colter własne ciało ma jedno - to okaleczone. Natomiast umysły dwa w jednej rzeczywistości i to jest ta komplikacja. Teoretycznie mógłby się spotkać z samym sobą. Gdyby jako Sean wpadł do tego Centrum.
To nie był telefon, tylko e-mail wysłany przez Coltera do Goodwin. Wtajemniczył ją w ten sposób w wydarzenia, pewnie pragnąc by zaopiekowała się dobrze jego torsem w kapsule, wiedząc, że będzie użyty. Dał jej znać, że KOD działa. Mnie to nie przeszkadzało. Dodało smaczku.
Rozumiem, że "zaopiekowała się" znaczy zabiła go, bo przecież on miał być "zresetowany", żeby można go było używać jak najdłużej. On nie potrzebował tego ciała, żeby żyć - ja to tak zrozumiałem. Moim zdaniem to jakby przenośnia na życie po śmierci.
Nie pamiętam już czy on zadzwonił czy tylko napisał maila, ale on nie żył w tym samym czasie co jego prawdziwe "Ja" - przecież to wydarzenia zaraz po (nie)wybuchu pociągu, więc zdarzenia wcześniejsze. To dla mnie życie po śmierci albo inna rzeczywistość - wg teorii o światach równoległych, gdzie istnieje wiele wersji nas samych. Wg niektórych czas jest tylko złudzeniem (patrz: serial "Lost").
Zaopiekowała - nie zabiła. Miała mu powiedzieć, że wszystko będzie OK, bo pamiętał, jak zszokowany był po przebudzeniu w obcym miejscu. W tej rzeczywistości B - niemożliwe było, by na starcie Goodwin nacisnęła czerwony guzik. Myślę, że ona też była podniecona szansami jakie dawał Kod. Jej wątpliwości etyczne w Rzeczywistości A pojawiły się, gdy odczuła, że to coś szczątkowe w kapsule czuje, myśli, jest jak człowiek, a nie robot i nie chce tak egzystować. Polubiła go, doceniła to co zrobił i chciała spełnić obietnicę, jaką złożył Rutledge. Czyli pozwolić mu "odejść" na zawsze. Eutanazja? W rzeczywistości B nie wiemy jak potoczą się losy Coltera w kapsule, do czego będzie użyty. Jakie uczucia wzbudzi w Goodwin. Jedno jest raczej jasne. Colter w kapsule ma wymazaną pamięć i nie będzie nic pamiętał z wydarzeń z pociągu.
"On nie potrzebował tego ciała, żeby żyć" - jak to nie? Żył dzięki funkcjonującemu mózgowi, narządom, czyli ciału.
Maila wysłał jeszcze przed zamrożoną chwilą. Czyli w rzeczywistości A, po skuciu bombera. Doszedł on do Goodwin już w nowej rzeczywistości. Ten moment zatrzymania akcji jest granicą między rzeczywistościami równoległymi, to moment w którym powinien po 8 minutach nastąpić wybuch. Ale nie nastąpił.
On żył juz w drugiej rzeczywistości. jeśli wziąć zakończenie za życie po śmierci albo zycie równoległe - to co stało się z jego ciałem, nie miałoby juz znaczenia. Kod działał tylko 8 minut, później zaczęło się życie (albo śmierć jak kto woli). Tak ja to odbieram. Ja myslałem, ze w filmie nie pozostawiono miejsca na interpretacje, ale widze ze sie myliłem.