Koncepcja ma polega na tym, by nie skupiać się na fakcie, CZY można wpłynąć na równoległą
rzeczywistość nie wpływając na własną, a tam generując realne zmiany. Skupmy się na tej
hipotezie tak, jakby BYŁO to po prostu możliwe.

Czy jeśli jest nieskończenie wiele równorzędnych rzeczywistości, a każda z nich może
polepszyć kolejną (bo jest nieskończenie wiele możliwości), to w takim razie stworzymy w jednej
z „odnóg” rzeczywistość teoretycznie dążącą do nieskończonego szczęścia.

Do czego zmierzam. :P Załóżmy, że dwa gatunki – tak, wchodzimy w tzw. wojny kosmiczne ;) -
prędzej czy później wejdą w kontakt na wojennej stopie.

Spójrzcie na wynik stworzenia takiej maszyny: jeśli jeden z gatunków jest w tym owym
przenoszeniu dużo lepszy (albo tylko on to potrafi), to w końcu stworzy taką wersję
rzeczywistości, w której udało mu się wygrać – przez co nawet jeśli wszystkie inne próby się nie
powiodły, to ta konkretna jedna zaważyła na przetrwaniu gatunku.

P.S. Teoria ewolucyjnego koła ratunkowego. :P

P.S.2. I jeśli np. rodzice straciliby dziecko, to mieliby powód by mieć nadzieję, że GDZIEŚ TAM
ich geny żyją, choć nie z nimi.