Pierwsza lekcja jaką Duncan Jones powinien wyciągnąć przy okazji tworzenia swojego następnego filmu, brzmi: trzeba kontrolować stronę promocyjną filmu. Niewłaściwy trailer i dobre półgodziny filmu idzie w łeb, bo autorzy zwiastunu odkryli wszystkie karty w ciągu minuty. A pan Jones tak ładnie dawkował informacje, odkrywał pojedynczo karty, bawił się otępionym widzem który nie wiedział, co się dzieje... W tym miejscu widzowie, którzy zwiastunu nie widzieli, są uprzywilejowani, odbiorą film „pełniej”. Cała reszta może się spóźnić do kina i nic nie straci, a zyska cenny czas (który poświęci choćby na właściwy dobór butów do torebki* itd.).
Bohaterem „Source Code” jest Colter Stevens (Jake Gyllenhaal), żołnierz stacjonujący w Afganistanie. Wczoraj prowadził tam akcję, dziś budzi się w pociągu. Nie wie, gdzie pociąg zmierza, w jakim jest kraju, ani jak się znalazł w wagonie. Ponad to nie wie, czemu kobieta siedząca naprzeciw niego zwraca się do niego per „Sean”... I to właściwie tyle, ile powinieneś drogi widzu wiedzieć przed wyjściem do kina. Za 8 minut wszystko zostanie wyjaśnione - tylko po to, by pojawiły się kolejne pytania. I budzić ciekawość – co dalej?
Film ogląda się bardzo dobrze dzięki postaci głównego bohatera – inteligentnego, dobrego, z poczuciem humoru, a na dodatek przystojnego (chociaż po długich włosach, z którymi Jake Gyllenhaal biegał jeszcze w „Księciu Persji”, ani śladu). Z jednej strony zadziwi swoją pamięcią, by w następnej scenie rozładować napięcie drobnym żarcikiem, a w trzeciej z odwagą wyskoczyć z pociągu... Najważniejsze jednak, że do końca jest to spójna i ciekawa postać, której mogłem z radością kibicować. Chciałem, by mu się udało, wczułem się w jego sytuację, rozumiałem jego dylematy.
Jednak właściwa w tym zasługa scenariusza, nie poziomu aktorstwa Gyllenhaala (któremu nie dano do zagrania zbyt trudnych partii, słusznie zresztą). Wprawdzie scenariusz posiada kilka błędów logicznych (najwięcej dotyczy działania tytułowego „Source Code”), jednak poza tym oferuje bogatą i przejmującą historię, będącą dla mnie połączeniem „Łowcy androidów” z „Moon” (poprzedniego filmu Jonesa, który znowu postawił bohatera swojej opowieści przed podobnym faktem dokonanym... I nadal uzyskał wstrząsający efekt). Twórcy filmu stawiają w „Kodzie...” pytania m.in. o człowieczeństwo, życie po śmierci, odpowiedzialności jednostki. I to wszystko nie jako dodatek do fabuły, to są dosyć proste refleksje pojawiające się w mojej głowie podczas seansu. Coś czuję, że dylematy bohaterów będą mi siedzieć w głowie jeszcze przez długi czas...
Wtedy będę o tym filmie mówił jeszcze lepiej, jednak teraz napiszę tylko: dobra, złożona, acz bez przesady skomplikowana fabuła, sympatyczny bohater, poważna i dynamiczna narracja, świetne zdjęcia nadążające za tempem wydarzeń oraz równie świetny montaż, jeszcze to tempo podnoszący – wszystko to składa się na najlepszy jak do tej pory film widziany przeze mnie w 2011 roku w polskich kinach. Warto zobaczyć.
Na koniec chciałbym wspomnieć jeszcze o końcówce: najlepsza znana mi wizja nieba – życia po śmierci – w historii kinematografii. Najbardziej optymistyczna, szczera i prawdopodobna... Będąca na dodatek efektem nauki, nie religii. Gdyby tak było naprawdę, to byłoby mi bardzo miło... Aż się uśmiechnąłem na chwilę. Pozytywna rzecz.
7/10
*aluzja do lecącej obecnie w kinie reklamy pewnej sieci sklepów, w których pewna Amerykanka mówi, że bardziej od butów lubi pasującą do nich torebkę.
"Na koniec chciałbym wspomnieć jeszcze o końcówce: najlepsza znana mi wizja nieba – życia po śmierci – w historii kinematografii. Najbardziej optymistyczna, szczera i prawdopodobna... Będąca na dodatek efektem nauki, nie religii. Gdyby tak było naprawdę, to byłoby mi bardzo miło... Aż się uśmiechnąłem na chwilę. Pozytywna rzecz." - kończąc czytanie recenzji też się uśmiechnąłem na chwilę ;)
Wszystko ładnie krok po kroku opisane jak trzeba, bez ceregieli czy pseudointelektualnych zwrotów, które tylko chyba dowartościowują autora, a czytających irytują i to bardzo. Szczerze mówiąc dawno nie czytałem tak spójnej, ciekawej, a zarazem prostej recenzji (w pozytywnym znaczeniu oczywiście). Także wg mnie jak narazie najlepszy film 2011 roku jaki miałem okazję obejrzeć.
Odniosę się jedynie do pierwszego akapitu.
Pierwszą lekcją, jaką Duncan Jones powinien wyciągnąć przy okazji tworzenia swojego następnego filmu, brzmi: nigdy więcej wtórności...
Oglądając ten film miałem przed oczyma kilka innych: Dzień Świstaka, 12 Małp, The Jacket, Matrix, Incepcja.... wiało z ekranu wtórnością, o opadzie szczeny nawet nie mogło być mowy.
[SPOILER]
Hmm... a w ilu z nich był wątek o urządzeniu, pod które podłącza się wpół-martwych żołnierzy, by ci nadal mogli służyć ojczyźnie, by ich życie miało sens, i w ilu z tych filmów zastanawiano się nad takim rozwiązaniem pod kątem moralnym? W żadnym.
Wniosek jest taki, że z całego filmu nic nie zrozumiałeś. Zobaczyłeś mężczyznę podłączonego do maszyny i wrzeszczysz "Kopia Matrixa!", a nie widzisz, że w obu filmach te sceny mają zupełnie inny wydźwięk, sens, zastosowanie, ergo są zupełnie inne.
Chyba w tym samym kinie bylismy, bo i ja widzialem tę reklamę z torebką i butami...
Opinię o filmie mam podobną.
Pozdrawiam.
_Michal: każda sieć kinowa, ma podobny pakiet reklam :P więc mogliście oglądać film w różnych dniach po 2 różnych stronach Polski :P
zatracony: idąc dalej każdy film jest wtórny, nie ma ani jednego oryginalnego filmu na świecie, nie było i nie będzie, bo jeśli nie czerpie garściami z historii kinematografii, to czerpie z książek teatru, opowieści, historii czy wreszcie legend.
Więc nazywanie Kodu Nieśmiertelności wtórnym tylko dlatego, że jest podobny do Matrixa, bo ktoś jest podpięty do kompa i żyje w VR, do Dnia świstaka, bo przeżywa coś w koło, 12 małp bo jest aspekt zmiany przeszłość (nie wnikając w prawidłowość tej tezy), obłęd (to samo co 12 małp), Incepcja - bo przecież w umyśle, etc... a idąc dalej, czerpie też z religii zakładających życie po śmierci, czerpie z Liberatora, bo dzieje się w pociągu, czerpie z musicalu Chicago, bo pociąg jedzie właśnie do tego miasta, czerpie ze szklanej pułapki, bo jest bomba, czerpie z Uniwersalnego Żołnierza, bo wstępuje martwy, a jednak żywy żołnierz, czerpie.... etc. etc. ;]
Nie przesadzajcie ze słowem "wtórność" bo w tym wypadku to ostra przesada ;].
A co wyście się tak tego Matrixa przyczepili? Napisałem W KOLEJNOŚCI z czego czerpał Jones. Matrix był tak chyba gdzieś na końcu.
Twoje argumenty są o tyle nietrafione, że ocierają się o śmieszność - Kod Nieśmiertelności czerpie z KAŻDEGO filmu, bo ludzie w KAŻDYM INNYM FILMIE oddychają powietrzem? Hehe, dobrze chyba wiesz, że nie o tym pisałem.
Pisałem np. o scenach, w których koleś za którymś tam podejściem wie, że za chwilę ktoś obleje go kawą, a konduktor poprosi o bilet (Dzień Świstaka), o scenach wysyłania go w Kod (12 małp) itd itp.
"Pisałem np. o scenach, w których koleś za którymś tam podejściem wie, że za chwilę ktoś obleje go kawą, a konduktor poprosi o bilet"
To jest naturalna konsekwencja takiego materiału. Równie dobrze mógłbyś narzekać, że Steven po każdym przeniesieniu musiał chwilę poświęcić by się przystosować...
Oczywiście - to JEST naturalna konsekwencja takiego materiału. Tyle, że ten "materiał", czyli przeżywanie po raz enty tego samego dnia (lub 8 minut jeśli wolisz) już w kinie widziałem - w Dniu Świstaka właśnie. Wtórność, jak już mówiłem...
no to podaj nazwę filmu, powiedzmy wyprodukowanego do 5 lat wstecz, w którym nie ma wtórności ;).
a co do kodu i 12 małp - to są 2 różne wysyłki i 2 różne filozofie przemieszczania się w czasoprzestrzeni, albo jeszcze inaczej, tak jak w wypadku 12 małp mamy przemieszczenie w czasoprzestrzeni, tak w wypadku kodu nieśmiertelności, żadnej podróżny czasoprzestrzennej nie ma, wszytko dzieje się w jednej linii czasowej, w jednej rzeczywistości, z tą różnicą, że pojawia się podzbiór rzeczywistości, który toczy się w symulacji/mózgu pana kapitana i nie ma on żadnej korelacji (nic co wydarzy się w symulacji tak naprawdę nie wpływa na przeszłość/przyszłość poza symulacją) z rzeczywistością poza tym zbiorem.
Więc gdzie tu wtórność ? W dniu świstaka bohater jak by nie było pokutuje za swoje zachowanie i stara się coś poprawić m.in. w swoim życiu, próbuje zmienić rzeczywistość, wpłynąć na nią. W kodzie nieśmiertelności wszystko jest odrywane jak na zacinającej się płycie gramofonu, do czasu gdy udaje nam się z tych zacięć coś odszukać wartościowego, ale tak naprawdę nie wpływa to w żaden sposób na życie bohatera, ani osób mu bliskich (bo jak był martwy na początku, tak na końcu jest jeszcze bardziej martwy), jedynie dyskusyjne jest to czy udało mu się pomóc wojsku w pojmaniu terrorysty, ale równie dobrze, nawet przy niepowodzeniu misji, jest możliwość, że i tak został by pojmany w inny sposób.
Więc niby jest kilka podobieństw np. z dniem świstaka, ale tak naprawdę nie jest to działanie wtórne, bo jest pokazane w zupełnie innym sposób, a dodatkowo cel jak i droga działania jest zupełnie inna.
Pytanie: czy oglądałeś film do końca? Twierdzisz, że bohater jest cały czas martwy? I zakończenie nic w tym względzie nie zmienia?
IMO, gdyby twórcy chcieli przekazać właśnie to, nie byłoby na końcu scen, kiedy Goodwin dostaje smsa, chodzi sobie po laboratorium, etc. Jeśli zakończenie działoby się w głowie bohatera- skąd miałby on wiedzieć, jak te miejsca wyglądają, jak wygląda Chicago do którego w końcu dojechał itd. A jeśli miałoby to być niebo, to skąd w tej rzeczywistości żyjący ludzie (Goodwin, laboranci etc.)- stąd mój wniosek, że końcówka to już alternatywna rzeczywistość- w której bohater żyje jako inna osoba (co jest IMO bez sensu), może zadzwonić do ojca i wysłać smsa do Goodwin.
Bardzo prosta sprawa - nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie nawet tego co potrafi wykreować nasz mózg, podobnie tyczy się czasu, prosty przykład - możesz mieć sen który trwa tylko godzinę, a przeżyjesz w nim np. kilka lat. A wszystko to jest kreacją mózgu. Podobnie ma się np. kwestia schizofreników którzy widzą coś czego nie ma, a może to my nie widzimy wszystkiego <lol>.
Druga sprawa - nie od dziś wiadomo, że mózg w stanie zbliżającym się do śmierci płata właścicielowi różne figle, m.in. po to aby ułatwić śmierć i dać tzw. wieczny sen.
Trzecia sprawa od momentu kiedy Goodwin wyłącza aparaturę, a do momentu kiedy mózg umiera może minąć kilka sekund, ale dla mózgu nie ma to znaczenia, bo w ciągu tych kilku sekund może właścicielowi pokazać setki lat.
Podobnie sprawa ma się w kwestii widzenia tego czego widzieć nie można - założenie (całkiem rozsądne) jest takie, że mózg może odbierać więcej, bez względu na czas i przestrzeń, bo wszystko to jest tylko stanem kwantowym, który można zauważyć w różnych stopniach, ale mózg widzi to jako całość.
Może zadzwonić do ojca/goodwin ale tylko w swoim świecie wykreowanym w mózgu, a nie w świecie alternatywnym, ten świat żyje tylko dzięki jego impulsom elektrycznym w jego umierającym mózgu - można by nazwać to światem alternatywnym, ale wtedy tak samo należało by nazwać każdy sen.
I tak koniec nic nie zmienia - w momencie zatrzymania "taśmy" bohater umiera, tym samym momencie mózg ratując się tworzy sobie wyobrażenie wszystkiego na podstawie odbioru rzeczywistości i rachunku prawdopodobieństwa i tym samym świat w którym zamyka się pan kapitan, wg. naszej skali czasowej istnieje około kilku sekund, natomiast dla osoby wewnątrz może trwać i wieczność.
Nie twierdzę, że to nie ma sensu. Ale chcę zaznaczyć, że uważam, że gdyby twórcy/reżyser/producenci chcieli abyśmy interpretowali zakończenie w ten sposób- scen z Goodwin by nie było, bo nasuwa to zupełnie inną (łatwiejszą?) interpretację. Scenka z smsem mówi nam tyle, że w najbliższej przyszłości mogą powstać (?) kolejne wszechświaty/poziomy snu/rzeczywistości, jak by ich nie nazwać- czy dla bohatera w tym momencie miało to sens? Mam na myśli to, że patrzymy na rzeczywistość zupełnie subiektywnie, (niezależnie od tego, jakie funkcje przypiszemy naszym mózgom- odbieramy bodżce z jednej perspektywy) - dlatego uważam, że kreacja scen w laboratorium, tych na koniec, zupełnie nie przyszła by bohaterowi na myśl. Tzn. gdzieś tam, podskórnie może tak, ale zajęty był zupełnie czym innym, żeby w tym samym czasie zastanawiać się nad tymi rzeczami.
Sądzę, że ludzi mózg ma o wiele mniejsze możliwości, niż byśmy wszyscy tego chcieli- nie jestem jakimś neuro-biolo-naukowcem, ale z własnego doświadczenia- (może coś ze mną nie tak?) ani sny nie są projekcją tak rzeczywistą jak się to mówi, ani tak sensowną jak rzeczywistość (ta namacalna (?)), a całość jest raczej wrażeniem, niż pełnym obrazem. Stąd- wolę twierdzić że bohater znalazł się właśnie w innej rzeczywistości. Nie chcę używać znów słówka "realny/rzeczywisty" ale sądzę że "wizje" bohatera były zbyt wyraźne, zbyt wyraziste, żeby porównywać je do snu/kreacji mózgu.
Wtrącę się tylko do jednego
"no to podaj nazwę filmu, powiedzmy wyprodukowanego do 5 lat wstecz, w którym nie ma wtórności ;)."
Złe podejście, to że inne filmy są wtórne nie znaczy, że nie można im tego wypominać. Wtórność nadal jest negatywne, choć zarzucanie tego "Kodowi..." to gruba przesada...
Ostatni akapit "chciałbym wspomnieć jeszcze o końcówce: najlepsza znana mi wizja nieba – życia po śmierci" - czy to nie jest całkiem spory spoiler..?
W ostatecznej wersji recenzji już tego akapitu nie ma.
Choć dla mnie to nadal nie jest spoiler, bo póki co jestem jedynym człowiekiem, który w ten sposób odbiera tę scenę...
Ja się zgadzam z kwestią tego, że jak by nie było jest to wizja właśnie nieba wykreowanego przez maszynę/mózg a nie religię :)
co dalej nie znaczy, że powstała alternatywna rzeczywistość :) tylko właśnie stan śmierci i życia po niej