Po całkiem niezłym SFicznym debiucie reżysera ("Moon") ja i wielu innych sympatyków poczciwego gatunku zwanego SF na pojawienie się wreszcie jakiegoś godnego reprezentanta tegoż gatunku w kinie.
Testem weryfikującym talent, ambicje i zainteresowania reżysera miał być właśnie "Kon Nieśmiertelności".
No i cóż powiedzieć? Po tytule postu nietrudno się domyślić jakie jest moje zdanie na ten temat :) Moim zdaniem test został oblany. I to na dwóch płaszczyznach: czysto reżyserskich zdolności oraz w warstwie SF.
Zacznę może od SF.
Jeśli mowa o SF to oczywiście pierwsze co należy zrobić, to przyjrzenie się obu członom w samej nazwie zawartym :)
Science :
totalne niechlujstwo. Dostaliśmy jedynie: blablabla z ust szablonowo zachowującego się niefajnego naukowca-szefa-urzędniczyny. Dostaliśmy jedynie kilka haseł, składają się w czary-mary, sprawiające, że to co widzimy na ekranie ma być możliwe.
Szkoda, że nikt nie przysiedział wałków z 1-2 dni i nie pokusił się o ułożenia 3-4 logicznych zdań przybliżenia podstaw naukowych.
Fiction:
Pomysł nienowy, często w różnych wersjach się pojawiający, ale niezmiennie chwytliwy. Zdecydowanie potencjał na dużo lepszy film.
Walory czysto filmowe:
No cóż, pomijając sztampową i typową formę: same proste, sprawdzone elementy, od muzyki, po schemat fabularny.
Zachowania bohaterów wydawały mi się dziwne (najbardziej: boss-naukowiec zachowujący się w rozmowach z głównym bohaterem jak jakiś idiota i laik oraz sam główny bohater, którego poczynania i motywy stają się z czasem dość dziwne).
Zamachowiec - postać wielce rozczarowująca i kompletnie nieciekawa.
Niepasujące dziwne wątki miłosne i jakieś pseudo złote myśli.
Moja ocena: 4/10. Mam nadzieje, że reżyser po prostu starał się przypodobać producentom, zarobić trochę grosza i w przyszłości zaskoczy nas ambitniejszym filmem SF.