Kod Nieśmiertelności to dziecko dzisiejszego trendu na kino Science-fiction, typu "wow
tego sie niepoddziadzieniem", niestety jest to dziecko dysfunkcyjne. Tak więc pierwsze
słowa jakie przychodzą mi na myśl "duże rozczarowanie". Zapowiedź, obsada i reżyseria
zwiastowały coś ciekawego. Tymczasem film o losach podtrzymywanej przy życiu półkuli
mózgu, byłego AMERYKAŃSKIEGO pilota, który wciela się na ostatnie osim minut życia
w ciało podobnego mu mężczyzny, razi przede wszystkim błędami logicznymi i prostotą,
co w tym gatunku po prostu nie uchodzi. Moje pierwsze pytanie brzmi: jak główny
bohater mógł pomóc w ustaleniu kto jest sprawcą zamachu, skoro cały ten eksperyment
opierał się jedynie na zapisie ostatnich ośmiu minut życia, więc prawdziwymi mogą być
jedynie te rzeczy które uczestnik zdarzeń zobaczył, reszta jest jedynie imaginacją
głównego bohatera, w końcu jak mówi autor eksperymentu wszystko odbywa się w
świecie wirtualnym coś al`a symulacja, chyba że "doktorek" sam nie wiedział co
wykreował, ale to było by jeszcze większym nonsensem. Bo przecież na bazie paru
komputerów i głowy Gyllenhaal`a + pół torsu extra, raczej nie da się stworzyć maszynki,
powołującej do życia równoległe rzeczywistości i tu też scenarzysta popisał się średnio-
zaawansowaną pseudo-Hawking`ową(Lem mógł to i ja mogę) kreatywnością, bo
naprawdę, miło się robi na sercu gdy porządne Si-Fi ma jednak coś wspólnego z fizyką.
Druga rzecz , o zgrozo, to płytkość, sztampa i ckliwość. Zacznijmy od kłótni z ojcem przed
śmiercią no proszę Cię (do autora scenariusza) i jeszcze ten teflon..., następna jest
niepokorna Goodwin naprawdę Panie scenarzysto w kreatywności(zwłaszcza w tego
typu filmach) nie ma nic złego. Drugoplanowa rola Christiny Warren? Chyba bardziej
spłycić się jej nie dało. Przestając pastwić się na fabułą przejdę do gry aktorskiej... i
tu też zawiedzenie choć nie wielkie bo raczej słabość scenariusza na wiele aktorom nie
pozwoliła. Gra Jake Gyllenhaal`a to jednak obniżenie standardów, trochę płaczliwie i
pokusiłbym się o stwierdzenie że w stylu "czarnej owcy" rodu Coppola, Cage`owsko -
nawet ciekawie to brzmi. Rola pani kapitan(?), porucznik(?) nie ważne, również bez
szaleństw, Vera Farmiga najwyraźniej lepiej czuje się w rolach matek małych nazistów.
"Kreacji" Michelle Monaghan nawet nie wypada mi oceniać bo w sumie więcej z tej roli
wycisnąć się nie dało. Wydawać by się mogło ze film ratują muzyka i efekty. ...a to w
ogóle były jakieś efekty...(?) Aaa... były pociąg wybuchł... z osiem razy.
Najlepsze na koniec - muzyka, miałem odczucia skrzyżowania Pocahontas, Króla Lwa i
Gladiatora i nie chodzi że było jak u Hansa, ale raczej że było bardzo bombastycznie,
choć z drugiej strony przypomniał mi się Rafiki podnoszący w górę młodego Simbę, tak i
to był chyba najlepszy fragment Kodu nieśmiertelności.
Podsumowując filmowi przylepił bym łatkę "na własną odpowiedzialność", nie dla
fanów fantastyki, ale jeśli ktoś ma ochotę na prosty film i lubi odgadywać zakończenia, to
może zaryzykować, ale proszę nie liczyć na nic więcej, na pewno film o niczym wam nie
powie i nie pozostawi żadnych pytań bez odpowiedzi(chyba że jesteś fanem Grocholi), a
ja kończę i wstydu oszczędzam. Wrzucam to na forum bo mam dość tracenia czasu na
poprawianie moich niewystarczająco wygodnych opinii...