7,3 195 tys. ocen
7,3 10 1 195366
6,6 38 krytyków
Kod nieśmiertelności
powrót do forum filmu Kod nieśmiertelności

..::możliwe spoilery::..

Dwa lata temu Duncan Jones zadebiutował bardzo ciekawym filmem "Moon". Był to przyjemny powrót do skromnego,
myślącego sci-fi, w którym bardziej od wybuchowych efektów specjalnych, ważna była intrygująca, zagadkowa historia,
skupienie się na losach jednego bohatera. Nie był to co prawda film doskonały, można się było w nim do pewnych
spraw przyczepić, ale jak na pierwszy pełnometrażowe dokonanie reżysera, opowiadane w trochę zapomnianym
klimacie, „Moon” sprawował się naprawdę bardzo dobrze. Po międzynarodowym sukcesie tego obrazu, Jones miał o
wiele większe możliwości przy tworzeniu swojego kolejnego filmu. Pozostał przy gatunku w którym się już raz sprawdził,
ale swoją opowieść sprowadził na Ziemię i znacznie ją przyspieszył, z powolnego sci-fi, przestawiając się na
błyskawiczny i trochę nietypowy film akcji, bo powtarzający na okrągło, w różnych układach, jedną scenę. Zwiastuny
sugerowały porządny film akcji z domieszką niepotrzebnego romansu ale oględnie powiedziawszy nie powalały. Bardzo
zachęcające były za to zagraniczne oceny krytyków, którzy wybawili się świetnie na tym filmie i ocenili go lepiej niż
poprzedni obraz reżysera. Niestety są to oceny, z którymi nie sposób jest mi się zgodzić.

Jak na film akcji to w „Kodzie nieśmiertelności” strasznie niewiele jest jakiegokolwiek napięcia. Podczas seansu nie
towarzyszą nam żadne emocje, nie czuć tu żadnej walki z bezcennym czasem, którego z sekundy na sekundę jest coraz
mniej. Bohater cofa się co chwilę do wspomnień ofiary ataku terrorystycznego, by dowiedzieć się kto był zamachowcem,
grożącym kolejnym atakiem, ale tak naprawdę to nie jest dla niego ważne. Ważniejsze jest dochodzenie kim tak
naprawdę jest i dlaczego został wybrany do tej dziwacznej misji. Ratowanie niewinnych ludzi jest jakby dodatkiem,
czymś co nie ma pierwszeństwa, co kiedyś trzeba będzie wykonać, ale można jeszcze z tym poczekać. Nie ważne, że od
ataku minął już jakiś czas, nie ważne, że kolejne próby przenoszenia się do wspomnień nie pomagają w ustaleniu
sprawcy. W efekcie tak naprawdę mało nas obchodzi, czy druga bomba wybuchnie czy nie. Twórcy niepotrzebnie
skupiają się na nieciekawej przeszłości bohatera, koniecznie chcąc nam opowiedzieć jego historię. Przez to film, który
mógł być pędzącym bez wytchnienia kinem akcji, przepełnionym napięciem i zwrotami akcji, opowiadającym o walce o
ludzkie życie, stał się nudną opowieścią o wybaczaniu i docenianiu życia, które minęło.

Przyczyniło się do tego bezpośrednio błędne początkowe założenie, nieudany wstępny pomysł, aby bohater nie pamiętał
kim jest i co robi w dziwacznej kabinie. Nie jest on profesjonalistą, agentem do zadań specjalnych, który wie na czym
polega jego praca, jest w tym świetny, a zadanie, które ma wykonać, jest jednym z wielu jakie już przechodził. Wtedy i
walka z czasem byłaby bardziej emocjonująca, bo zajmowałby się nią profesjonalista, człowiek znający się na rzeczy.
Twórcy odbierając bohaterowi (część) jego pamięci uprościli strasznie swój film i sprowadzili go do zamkniętego,
nieciekawego dramatu. Ponieważ bohater nie wie dlaczego pracuje dla Kodu, ile razy tylko budzi się ze snu, tyle razy
zaczyna pytać o samego siebie. Jego misja schodzi na drugi plan - z czym bezskutecznie walczą jego dowódcy - i
przedłuża się niepotrzebnie w czasie. Bo ile razy trafia do pociągu, tyle razy zamiast wypatrywać zamachowcy (którego
tak a propos wypatrzyć nie trudno, bo rzuca się w oczy, za drugim, maksymalnie trzecim cofnięciem się we wspomnienia
ofiary), za wszelką cenę próbuje odkryć swoją przeszłość. A ponieważ dowódcy misji omijają ten temat, nie chcąc
bohaterowi nic powiedzieć, bezwzględnie wysyłając go wciąż i wciąż w zapamiętany świat, on coraz bardziej szuka
odpowiedzi. I tak bezsensowne kółko się zamyka, a główny temat filmu oddala się coraz bardziej.

Najgorsze w tej produkcji jest to, że sami twórcy nie wiedzą i nawet nie chcą wiedzieć (bo dzięki temu łatwiej prowadzi
się całkowicie nielogiczną akcję, w której wszytko może się zdarzyć) jak działa tytułowy Kod. Teoretycznie pozwala on na
zobaczenie i przeżycie ostatnich ośmiu minut, jakie zapisały się w mózgu nieżyjącego już człowieka. Co tam, że pociąg
nie tylko się wykoleił, ale i wyleciał w powietrze, więc nie byłoby możliwości zdobycia takiego wspomnienia, ale nie
czepiajmy się na samym starcie. Idea ośmiu minut brzmi ciekawie, jest w miarę możliwości do zaakceptowania, szkoda
więc, że bardzo szybko zaczyna się rozmywać, bo twórcy chcą w swoim filmie czegoś więcej. I tym samym zaczyna się
niepotrzebne kombinowanie. Z prezentera wspomnień Kod przeistacza się w dziwną maszynę, która nie wiedzieć jakim
cudem, potrafi nie tylko przedstawić wspomnienia zmarłego, ale o zgrozo jest w stanie tworzyć alternatywne
rzeczywistości. Dlaczego, jak, w jaki sposób? Nie pytajcie, bo sami twórcy tego nawet nie wiedzą. Wiadomo tylko po co
się tak dzieje. Ano po to, by móc prowadzić swoją totalnie nielogiczną bajkę, przedłużając wystarczający na
krótkometrażówkę pomysł, w pełnometrażowy film. Dobrze, że chociaż oszczędzili nam podróży w czasie (co sugerował
zwiastun), bo to byłaby już porażka na całego.

Potwornie denerwujące w tej produkcji jest również zachowanie głównego bohatera, który przez cały seans nie chce
uwierzyć, że to w czym bierze udział jest tylko odtworzonym wspomnieniem zmarłego człowieka. Bo oczywiście pan
bohater wie lepiej niż twórcy systemu i najpierw traktuje operację jako bardzo naturalną symulację komputerową, a
później dochodzi do wniosku, że nie są to ani zobrazowane wspomnienia, ani też przeszłość, do której by się cofał.
Ubzdura sobie, że to jakiś dziwny świat (nie wiadomo skąd i jak powstały), który można zmienić, a tym samym ocalić
ludzi, którzy tak naprawdę dawno już zginęli, których nie da się przywrócić do życia. Powodzenia. Wielokrotnie aż chce
się wykrzyczeć do ekranu: "skup się facet na misji, skoro takim świetnym żołnierzem niby jesteś, a nie zajmujesz się tym
co nie potrzeba". Ale oczywiście jak to w amerykańskich filmach bywa, bohater musi zbawić cały świat, bo bez tego nie
byłoby filmu i radosnego, podniosłego zakończenia, zapowiadającego świetlaną przyszłość, dla wszystkich w danym
obrazie występujących. Musi uratować dzień, ocalić niewinnych ludzi i kobietę w której się zakochuje, jakkolwiek
nielogiczne, idiotyczne i bezsensowne by to nie było. Aż niedobrze się robi.

Im dłużej trwa seans (a trwa całe szczęście niedługo, bo niecałe półtorej godziny) tym coraz bardziej głowa puchnie od
ilości idiotyzmów i głupot jakie zostały upchnięte do tego filmu. Zakończenie jest za długie, zaczyna się gdzieś w
połowie, później niepotrzebnie zmierzając do wymuszonego finału, dołączonego tu całkowicie na siłę, który ogląda się
bez żadnego zainteresowania. Całość nakręcona została bez werwy, pozbawiona jakiegokolwiek napięcia, wyzbyta
najprostszych zwrotów akcji, które podkręcałyby atmosferę i przyciągały do ekranu. Sam film to taka prezentacja metody
prób i błędów, którą stosuje bohater, na oślep szukając zamachowca, biegając bez celu, zamiast skupić się i wykonać
swoją misję. Brakuje w scenariuszu ciekawego rozwinięcia, zaskakujących zwrotów akcji i co najważniejsze w miarę
logicznego zakończenia. Choć czego wymagać od scenarzysty, który zaczynał od napisania skryptów do trzeciej i
czwartej części przeciętnego "Gatunku"? Ze wszystkich aktorów tu występujących najbardziej szkoda mi Very Farmigi,
która jest świetną aktorką, a jej rola w tym obrazku ogranicza się niestety tylko do ciągłego powtarzania, że jakiekolwiek
pytania do misji bohatera są nieistotne i ma się on skupić na wykonaniu zadania. Niestety „Kod nieśmiertelności” to
zmarnowany potencjał i to po całości.

5/10

ocenił(a) film na 8
milczacy

"Brakuje napięcia, zwrotów akcji itd."

Hmm, może to dlatego, że to nie jest - i nigdy nie miał być - film akcji?

Po pełną odpowiedź zapraszam tu: teatrakcje.pl

ocenił(a) film na 7
milczacy

Zabawne jak dałeś się oszukać Dr Rutlegowi oglądając ten film :)

ocenił(a) film na 5
hexen2k7

Po prostu nie satysfakcjonuje mnie durny wymysł scenarzysty, według którego przenosząc kogoś do wspomnień zmarłej osoby, można było tworzyć alternatywne rzeczywistości. Tyle.

ocenił(a) film na 7
milczacy

Wiesz "Oni" tak naprawdę nie przenosili Coltera do wspomnień martwej osoby. Sean miał najlepiej zachowany mózg z wszystkich martwych pasażerów. Wyciągneli z niego ostatnie 8 minu jego pamięci (do eksplozji) i wsadzili do maszyny. Dzięki temu mogli "zlinkować" umysł Coltera z ciałem Seana podczas misji odnalezienia zamachowca. Colter był idealnym obiektem (miał odpowiednie proporcje ciała i nie był odrzucany przez hosta). Source Code w momencie uruchomienia tworzył rzeczywistość od momentu przebudzenia się Coltera w pociągu, 8 minut było tylko względnym odliczaniem do momentu eksplozji pociągu.

Ogólnie masz rację. Jedni przyjmą taką zasadę działania do wiadomości a inni nie. Ja przyjmuję i przyznam, że zbytnio mnie to nie interesowało (tak samo jak zasada działania dream machine w Incepcji - gdzie nawet nie raczyli spróbować wytłumaczyć w jaki sposób można współśnić). Ale pamiętaj, że to SiFi i kto wie, może takie coś będzie kiedyś możliwe. Np. niedawno naukowcy dokonali pierwszej w historii teleportacji atomów.

ocenił(a) film na 9
milczacy

"strasznie niewiele jest jakiegokolwiek napięcia. Podczas seansu nie towarzyszą nam żadne emocje," - to twoja opinia, ja czułam i emocje i napięcie i wyścig z czasem. Oprócz tego, że Colter chciał znaleźć zamachowca, to chciał się dowiedzieć czegoś o sobie, zrozumieć, co się stało. To zwiększało napięcie.
"Ważniejsze jest dochodzenie kim tak naprawdę jest i dlaczego został wybrany do tej dziwacznej misji. Ratowanie niewinnych ludzi jest jakby dodatkiem, czymś co nie ma pierwszeństwa, co kiedyś trzeba będzie wykonać, ale można jeszcze z tym poczekać" - trudno mu się dziwić. Ty, gdybyś się obudził w obcym miejscu, widział obcych ludzi, których nie znasz i wydają ci rozkazy, wysyłają cię na misję, gdybyś co chwila ginął w wybuchu - to byłbyś jak marionetka, słuchająca ślepo innych? To oczywiste, ze chciał się dowiedzieć wszystkiego o sobie, dla poczucia własnego bezpieczeństwa. To nie był jakiś prymityw, którym można kierować bezwolnie. On był dowódcą załogi helikoptera, przyzwyczajonym do podejmowania samodzielnych decyzji, zapewne. Goodwin i Rutledge nic mu nie chcieli wytłumaczyć. Dlaczego miał im wierzyć i ich słuchać. Pierwszy raz ich widział na oczy. To co proponujesz byłoby zwykłym filmem akcji, żołnierzyk wykonujący posłusznie zadanie. Colter jest niepokorny, trochę mi przypomina w tym z charakteru Polaka, który na każdy temat musi mieć swoje zdanie, zazwyczaj inne :) - np. Franciszka Dolasa.
"Przez to film, który mógł być pędzącym bez wytchnienia kinem akcji, przepełnionym napięciem i zwrotami akcji, opowiadającym o walce o ludzkie życie, stał się nudną opowieścią o wybaczaniu i docenianiu życia, które minęło." - Nazwanie Kodu ... filmem o wybaczaniu i docenianiu życia jest nieporozumieniem i nieprawdą po prostu. Kto powiedział, obiecywał, że to będzie zwykły film akcji? Znając filmy Gyllenhaala można się było spodziewać kilku warstw, jakiejś głębi. Zwroty akcji były, napięcie też. Chyba, że do napięcia potrzebna jest komuś piła tarczowa, czy krew lejąca się z ekranu.
"Potwornie denerwujące w tej produkcji jest również zachowanie głównego bohatera, który przez cały seans nie chce uwierzyć, że to w czym bierze udział jest tylko odtworzonym wspomnieniem zmarłego człowieka." - ty naprawdę nie doceniasz inteligencji Coltera, jego samodzielnego myślenia i chęci poznania prawdy. Chciałbyś na jego miejscu robota, który nie zadaje pytań i robi co mu każą. I wierzy we wszystko, co mu mówią. Tak, to byłoby super interesujące. Znalazłby zamachowca w pierwszy Kodzie, bo to przecież było takie oczywiste wg ciebie kto nim jest. I raz dwa trzy, byłoby po filmie. Tylko nie wiem, czy byłoby o czym dyskutować.
"Wielokrotnie aż chce się wykrzyczeć do ekranu: "skup się facet na misji, skoro takim świetnym żołnierzem niby jesteś, a nie zajmujesz się tym co nie potrzeba". Ale oczywiście jak to w amerykańskich filmach bywa, bohater musi zbawić cały świat, bo bez tego nie
byłoby filmu" - akurat misja zbawienia świata została mu narzucona. On próbował zbawić go tylko trochę bardziej, czyli zapobiec też i pierwszemu wybuchowi. Ta misja została mu narzucona, nikt go nie pytał na użycie jego mózgu wbrew jego woli i wiedzy do testowania programu. Czemuż więc miałby bez zastanowienia i na ślepo wypełniać rozkazy obcych osób, nie dostając nic w zamian. Nie mając pewności, czy nie padł ofiara oszustwa, halucynacji itp.
"Im dłużej trwa seans (a trwa całe szczęście niedługo, bo niecałe półtorej godziny) tym coraz bardziej głowa puchnie od ilości idiotyzmów i głupot jakie zostały upchnięte do tego filmu" - chyba jesteś zwolennikiem zupełnie innego rodzaju filmów.