Konklawe. Już na sam dźwięk tego wyrazu po plecach przechodzą ciarki.
Po zabierajmy im jednak komże i habity. Po ubierajmy ich w garnitury i habity, a otrzymamy nudny film o tarciach przy wyborze dożywotniego prezesa zarządu jakieś tam korporacji.
To ma być thriller trzymający w napięciu? Jedyne napięcie, jakie się tu pojawia to takie, że ten film może się nie skończyć.
Tu jakieś kwity o łapówkach. Tam jakiś romans z nieślubnym dzieckiem w tle. Ani to emocjonujące, ani tym bardziej dające do myślenia.
Ładne zdjęcia to fakt. Lecz ile można gapić się na ładne ujęcia, gdy na ekranie w istocie rzeczy nie dzieje się nic?
Finał to jest dopiero przykład bezradności scenarzysty i reżysera. Miał być wystrzał z Wielkiej Berty, a pojawiło się coś żenująco osłupiające. Wybrano nie papieża lecz papieżycę. Litości! Lepszej puenty dla tego filmu nie szło wymyślić?