Chaos, oszustwo, bełkot i wszechobecny syf - to słynny "Kontener". Co my ty mamy? Ano mamy
otyłego emo-bohatera, który od najmłodszych lat źle czuje się we własnym ciele i pragnie być
kobietą. Jak to dobrze być Azjatką. Np. taką Japonką, Tajka... a najlepiej młodym Tajem, zwanym
w szerszych kręgach Ladyboyem. A co! Moodysson podejmuje temat banalny, dość oklepany,
jednak, aby było ciekawiej akcja jest poszatkowana, poplątana, pourywana. Łączy się później w
losowych miejscach, np. gdy owego widzimy "mężczyznę" leżącego zgrabnie na wysypisku, czy
podrywającego ludzi na prywatce. Nieuważny widz może łatwo się zgubić w meandrach umysłu
Lukasa. Panie i Panowie - oto nowy Ulisses. Otóż nie, Lukas chyba w połowie filmu się o tym
zorientował. Jego sprytne próby ratowania sytuacji, stosując pierwszoosobowa narracje mają
nam pozwolić lepiej wczuć się w opisywaną postać, a może i przestraszyć? Tak oto w rezultacie
otrzymujemy pseudoartystyczą wizję heroinisty.
Dodam, na koniec, że bohater ma zadatki na stalkera.
Łukaszu - Przesadziłeś.
Łukaszu - Nie uratowałeś filmu, so sad...