Z jednej strony fabuła tego filmu jest kompletnie pozbawiona sensu. Rzeczywistość wirtualna oparta na okularach, rękawicach i ruchomych "fotelach" przedstawiona jest jako brama do innego świata, nawet w bardziej dosłownym sensie niż w "Matriksie". Nie wiadomo w jaki sposób miała działać terapia tego doktora - jak niby miganie komuś przed oczami abstrakcyjnymi wzorami ma kogoś uczynić bardziej inteligentnym?
Z drugiej strony klimat. Film przypomina odcinek starego, dobrego "The Outer Limits". Podobny sposób narracji, podobna tematyka, nawet muzyka w tle kojarzy się z tym serialem. To jak dla mnie wielki plus. Niemniej w chwili obecnej nie dałbym "Kosiarzowi Umysłów" więcej niż 5/10...
E tam. Czepianie się technologii to akurat słaba krytyka. Widocznie doktor miał patent na specjalne okulary, rękawice i ruchome fotele - to jest licentia poetica i nie oczekujemy chyba, że autor filmu będzie prezentował elektroniczne schematy działających układów elektronicznych po to aby uznać film za poprawny merytorycznie.
Jasne, że film to nie jest jakaś niespotykana rewelacja ale całkiem nieźle się go ogląda nawet dzisiaj. Efekty odzwierciedlają uświadomionych ale czasem i podświadomych lęków, które wiążą się z nieprzewidywalnością rozwoju technologii i braku kontroli nad nią. Rozszczepienie atomu miało swoje dwojakie wielorakie konsekwencje - rozwój technologii też.