Obejrzałem sobie dla jaj to dziełko z gwiazdorską obsadą, i muszę przyznać, że to jeden z najgorszych filmów, jakie widziałem.
Po kolei. Fabuła - typowa dla produkcji klasy C, a więc terroryści porywają, tym razem (uwaga) stację kosmiczną i grożą użyciem śmiercionośnej broni. I oczywiście znajdzie się nieśmiertelny heros, który zbawi świat. Bohaterowie w tym filmie są nadludźmi, bo tak: pani informatyk w ciągu dwóch tygodni staję się astronautką, terroryści również zrobili przyspieszony kurs dla astronautów (cholera, czy oprócz tego Ruska i Baldwina naprawdę już nie mieli w Ameryce żadnych astronautów), komandosi również są astronautami, a Daniel Baldwin nie dość, że jest pilotem, to również astronautą i komandosem. Ale, nic nie mówię, może faktycznie za 8 lat wszyscy będą tacy wszechstronni, ale nie wydaje mi się, żeby każdy mógł sobie z dnia na dzień bez przygotowania polecieć sobie w kosmos.
Osobne miejsce należy się Baldwinowi i Zagarino. Najpierw Zagarino: niby taki terrorysta, bez niczego dostał się w kosmos, a inteligencją to on za bardzo nie grzeszył - najpierw zostawił bez opieki zakładników, później zmarnował koło 100 szans żeby zabić Baldwina. Ale przy Baldwinie to i tak nic: to jest dopiero heros, nie dość, że wszechwiedzący i nieśmiertelny, to jeszcze łamał prawa grawitacji.
Wykonanie i efekty: żałosne, kopiuj-wklej. Polewa była np. jak Baldwin przeleciał sobie 80 mil w kosmosie na dopalaczach. I dla tej sceny warto zobaczyć ten film, chociażby dlatego, żeby zobaczyć jak kino może nisko upaść.
Ale od "Hi way" dużo lepszy. 2/10.