Nie spodziewałam się po tym filmie fajerwerków i dobrze, bo przynajmniej nie wyszłam z kina sfrustrowana. Poszłam z nastawieniem, że po czterech częściach "Shreka" temat jest już wyczerpany i samodzielny film o Kocie w butach będzie tylko wyeksponowaniem słodkich oczu i hiszpańskiego akcentu na tle jakiejś oklepanej i przewidywalnej opowieści z morałem. I właściwie było tak, jak oczekiwałam. Cała historia jest bajką dla dzieci, ładnie zrobioną wizualnie, ale zbyt schematyczną dla dorosłych, z której twórcy starali się zrobić film familijny, dodając trochę niezrozumiałych dla najmłodszych żartów. Niestety, zostało to zrobione bardzo na siłę i miejscami wygląda wręcz żenująco. Fabuła również jest zbyt wydumana, chwilami niekonsekwentna (mówię tu o ciężarze jajek i zdolnościach motorycznych pana Humpty-Dumpty), jednak zakładając, że film jest dla dzieci, można przymknąć na to oko. Jednym słowem: gdyby nie ogromny sukces "Shreka", "Kot w butach" przeszedłby bez echa i na pewno nie poszłoby na niego tyle osób. Dużym plusem filmu jest muzyka, podobało mi się też parodiowanie westernów (podział ekranu i pokazywanie tego samego ujęcia z trzech różnych perspektyw), ale poza tym nie ma żadnych rewelacji.
Szkoda też, że nie było sceny z trailera, kiedy w stronę Kota leci nóż, Kot robi "oczka" i nóż zawraca. To było dobre...