wspaniały popis aktorski Burl Ivesa, P.Newmana i E. Taylor - w tej właśnie kolejności...
Trochę szkoda, że wycofano ze sztuki Williamsa podtekst homoseksualny, bo bez niego wątek małżeński jest nieco wydumany. Ale poza tym film doskonały: świetnie zagrany, napisany (ech, te dialogi Williamsa - uwielbiam), wnikliwy pod względem psychologicznym i poruszający.
No właśnie, czy tak do końca wycofano? W tamtych czasach w kinie hollywoodzkim temat homoseksualizmu był zakazany, ale imho twórcy i tak pozostawili widzom sporo miejsca na domysły...
Trochę pozostawili, ale można spokojnie tak zinterpretować ten film, żeby homoseksualizm z domysłów usunąć. :P Bo niby można się zastanawiać, dlaczego piękna Elizabeth Taylor jest odstręczająca dla Newmana, poza tym do czasu można też podejrzewać, że nadmierne picie Newmana to efekt śmierci przyjaciela, który był kimś więcej niż przyjacielem :P, ale potem zostaje dość jasno wyłożone, że Newman pije, bo sądził, że Taylor go z tym przyjacielem zdradziła, że ten przyjaciel popełnił samobójstwo, a Newman sądził, że przez niego, że popełnił je, bo sądził, że bez Newmana jego kariera jest skończona, a Newman jest na niego obrażony (czy coś w tym stylu). Tak więc w sumie wszystko zostaje wyjaśnione w wersji "hetero". Znacznie odważniejszy jest inny film na podstawie sztuki Williamsa i z Taylor w obsadzie - "Nagle, zeszłego lata" - tam homoseksualizm męża Taylor - choć się go wprost nie nazywa - jest oczywisty,
Newman jest bardzo dobry, ale jednocześnie - dość słaby. :P Niby pije hektolitry alkoholu, ale nie licząc pierwszej sceny na stadionie ani przez chwilę nie wydaje się być pijany. Taylor też bardzo dobra, ale i tak najlepsi są Ivens i Judith Anderson jako rodzice Newmana. Moim zdaniem kradną Taylor i Newmanowi film. No, przynajmniej do pewnego stopnia. Ivens zresztą zgarnął wtedy Oscara, choć za inną rolę, ale pewnie jego występ z "Kotce..." nie był bez znaczenia. :P