Kotku, kotku, kocham cię

Pussycat, Pussycat, I Love You
1970
6,1 129  ocen
6,1 10 1 129
Kotku, kotku, kocham cię
powrót do forum filmu Kotku, kotku, kocham cię

Chciałem sprawdzić, jak Madeleine Smith, jedna z najbardziej pamiętanych "króliczków
Hammer Films" (jej zdjęcie figuruje na okładce albumu HAMMER GLAMOUR Marcusa Hearna)
radziła sobie w gatunkach innych niż horror i natrafiłem na ten dziwny film. Jest to bodajże
kontynuacja slapstikowej komedii WHAT'S NEW PUSSYCAT, jednak nie ma nawet co
porównywać tych produkcji: PUSSYCAT, PUSSYCAT nie może pochwalić się ani Peterem
Sellersem w obsadzie, ani Woody'm Allenem jako autorem scenariusza. Jego głównym
powodem do chwały są natomiast piękne dziewczyny w obsadzie. Z perspektywy lat
interesujący staje się udział młodego Iana McShane'a. Kto by pomyślał, że aktor ten sławę i
uznanie uzyska dopiero kilka dekad później, w serialach TV (DEADWOOD, KINGS, FILARY
ZIEMI)? Gdy dodam jeszcze, ze dziewczyny paradują w kusych spódniczkach bądź zupełnie w
bikini, może wydawać się, ze oglądanie filmu będzie czystą rozkoszą. Jednak nie. Przede
wszystkim, mamy tu do czynienia z humorem angielskim strawnym chyba tylko dla Brytyjczyków
z przełomu lat 60/70. To nie Monty Python ani nic choć w połowie równie mądrego. Ponadto
najładniejsze dziewczyny pojawiają się na chwilę, mówią jedną kwestię, pokazują zgrabne nóżki
i znikają. Madeleine Smith ma może pół minuty czasu ekranowego! Również Veronica Carlson,
inna pamiętna gwiazda Hammera, pojawia się na chwilę, by po pięciu zachwycających
minutach zniknąć. Dziewczyny są tylko tłem dla małżeńskich perypetii McShane'a, który gra tutaj
niepoprawnego kobieciarza i dla moralnego podbudowania widzów musi nauczyć się
monogamii. Uwielbiam McShane'a, ale starego, zresztą nawet dziś, jako wybitny aktor, miałby
problemy z wydobyciem czegoś ciekawego z tego banalnego materiału. Jest to komedia albo
zbyt hermetyczna dla nie-Brytyjczyka, albo po prostu nieśmieszna, którego jedyną saving grace
są piękne dziewczęta. A skoro tak, to lepsza byłaby już czysta seksploatacja (nawet w bikini)
zamiast tego zakalca.

ocenił(a) film na 4
Vuzz

Zgadzam się, że film jest taki sobie, ale humoru z niego nie nazwałbym angielskim, to wczesny Woody Allen ze swoim absurdem. Teksty w stylu dwóch spotykających się na imprezie facetów, którzy zaczynają rozmowę, zadają sobie krótkie pytania, po czym jeden pyta drugiego: "Jesteś gejem?". Drugi mówi: "Nie". Tamten odchodzi, a drugi próbuje go jeszcze złapać, mówiąc: "Ale mogę się nauczyć". Albo wyfruwająca kartka z maszyny do pisania i komunikat napisany przez nią samą o autodestrukcji, po czym faktycznie się rozwala (wszystko przy muzyce Lalo Schifrina, która zasłynie później z serią "Mission Impossible z Tomem Cruisem!). Albo "bardziej niż o utratę żony martwił się o utarte włosów". To wszystko musiał wymyślić Woody Allen, czuć z kilometra. Co do "Co słychać, koteczku" - to nie jest żadna kontynuacja, tylko zupełnie inna produkcja z podobnym tytułem.