Czy tylko ja postrzegam ten film w taki sposób ?
Miałem tego nie pisać, ale to jest chyba silniejsze ode mnie. :-)
Dla mnie osobiście film ten jest uosobieniem wszystkich tych wartości i uczuć, które sam uważam za najpiękniejsze i cenię najbardziej, a których zarazem tu na tym świecie nie potrafię doświadczyć. A mam tu na myśli po prostu przyjaźń, miłość, lojalność, poświęcenie, oddanie, zrozumienie ... czyli wszystkie te rzeczy, za które moim zdaniem naprawdę warto oddać życie (jak to Skaza powiedział do Simby w wąwozie).
Wiem, zaraz pewnie ktoś napisze o idealizowaniu ... tak, każdy normalny film z choćby szczątkową fabułą ma na celu idealizowanie czegoś.
Natomiast film "The Lion King" idealizuje te wartości, które są częścią nas ... które my jako istoty świadome potrafimy w tak szczególny sposób dostrzegać, przeżywać i wyrażać. Czy wszystkie te sceny z "The Lion King" (dalej jako TLK - skrót), pełne tego nieopisanego ciepła, miłości i nadziei, muszą być nam aż tak odległe, aby istniała potrzeba ich idealizowania ? Czy proza życia, jaką my ludzie sami sobie zgotowaliśmy, naprawdę musi być "przyjaźni katem" (jak to śpiewa wokalista pewnego polskiego zespołu rockowego) ?
Wpisując "król lew" w wyszukiwarce "filmwebu" moim oczom ukazał się m.in. link do jednej z recenzji, pt. "Wehikuł czasu". I choć generalnie wszystko co autor pisze (niejaki Fidel) jest bardzo fajnie ujęte, to jednak tak wiele rzeczy mnie w niej po prostu przeraziło.
Jeśli świat, w którym żyjemy jest aż tak okrutny, to dlaczego mielibyśmy chcieć o tym zapominać ? Według mnie takie właśnie filmy jak TLK nie mają na celu sprawiać, abyśmy zapominali o tym co złe, tylko przywracać nam wiarę w te właśnie wartości, w dobro, przyjaźń i miłość, które "nasz świat" tak bardzo stara się bagatelizować i wręcz wyśmiewać ... ale przecież ten świat to my. TLK powstał nie z miłości do tworzenia bajek, ale z potrzeby dzielenia się tymi właśnie wartościami z każdym, kto potrafi je docenić. Szkoda naprawdę, że to my sami tak rzadko jesteśmy do tego zdolni. ;-(
Tak nota bene, i piszę to z własnego doświadczenia, takie filmy, wbrew pozorom, wcale nie są skierowane do dzieci. Do pewnych rzeczy trzeba niestety dorosnąć, tak duchowo jak i intelektualnie.
Przesłania i wartości zawarte w TLK są przedstawione w bardzo prosty sposób, ale zarazem stanowią coś, do czego w naszym życiu powinniśmy dążyć ... pozostaje tylko pytanie czy tak właśnie jest ? Dobro i zło w tak wyraźnym kontraście ... od kiedy i dlaczego takie podejście stało się czymś nienormalnym ? Mniejsze zło, większe zło ... dlaczego ludzie tego świata mają taką skłonność do relatywizowania nawet tak podstawowych pojęć i komplikowania sobie życia w taki sposób (tu polecam również film pt. "K-PAX", gdzie jest mowa dokładnie o tym samym. "No laws, no lawyers" - czy ktokolwiek wyobraża sobie taki świat ? A jednak ... ;-)) ?
Ale wracając do tematu, kilkuletnie dziecko nie zda sobie sprawy z tego, co TLK naprawdę stara się przekazać. Ba, ja mając 11 lat nie zwracałem na to specjalnej uwagi. Choć samemu w tamtych czasach co prawda nie nosiłem ubrań z nadrukami bohaterów filmu tudzież dajmy na to samego tytułu itd., ale fakt faktem, teksty wszystkich piosenek (jak również prawdopodobnie 99% dialogów) znało się na pamięć i śpiewało praktycznie wszędzie: w domu, w szkole, na wycieczce, w sklepie, zimą na kuligu (szczególnie na kuligu ;-)). Oczywiście wszystko po polsku, bo wtedy na VHS-ie raczej ciężko było wybrać sobie język, a i sam angielski był wtedy dla mnie językiem co najmniej obcym. ;-) Nie przyszło nawet do głowy, aby przyjrzeć się pewnym motywom / wypowiedziom nieco bliżej ... zresztą to miała być fajna bajka, a nie animowane "Memento" i taką też wtedy była.
Z perspektywy czasu kiedy doń powróciłem, film ten wygląda zupełnie inaczej ... nie jest już tylko śmieszną bajką z kilkoma gagami, piosenkami i dobrym zakończeniem. Okazuje się być przepiękną opowieścią o przyjaźni, miłości, nadziei i odwadze. O poświęceniu i zaufaniu. I gdybyśmy tylko naprawdę chcieli przyjrzeć się jego przesłaniom nieco bliżej i wziąć je sobie szczerze do serca, świat w którym żyjemy byłby znacznie lepszym miejscem. A i wielu niepotrzebnych dramatów dałoby się uniknąć (bo przecież przed przeszłością można uciekać lub też ... no właśnie ;-)).
Mi osobiście, tak jak napisałem to wcześniej, tych wartości ukazanych w TLK w tak piękny sposób, doświadczyć jeszcze nie było dane. I nie zaprzeczam, że z mojej winy, bo przecież każdemu z nas zdarzyło się kiedyś zrobić (lub wypowiedzieć) coś, czego potem szczerze żałował. Może czasem za szybko się poddajemy, boimy się pewnych spraw, a może po prostu nie doceniamy tego, co już mamy ? Tak czy inaczej cały czas uczymy się życia, a nie możemy przecież winić świata za to, że jest jaki jest. Ja w każdym razie nie tracę nadziei ani wiary. I to właśnie film "The Lion King" w dużej mierze mi w tym pomaga. Inspiruje do życia tymi właśnie wartościami, które ukazuje i obdarowywania nimi innych ... choćby poprzez zwykłe, proste gesty w tej codziennej, szarej rzeczywistości. I choć nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli (jak to opisuje jedna z piosenek w TLK 2), nie należy się zniechęcać, ani właśnie tracić wiary.
Ale przede wszystkim film ten daje mi nadzieję na to, że kiedyś i ja będę mógł w taki sam sposób obdarować kogoś tymi właśnie wartościami z pełną szczerością i wzajemnością. Poznać kogoś, w kim odnajdę bratnią duszę ... przyjaciela ("... i na odwrót, i wzajemnie" :-)).
Takie są właśnie moje marzenia i TLK w niezwykły sposób umacnia je we mnie, a nawet rozwija (jako jeden z dwóch filmów, które tak bardzo wpłynęły na moje życie). Bo to właśnie w tym filmie odnalazłem to, co na naszym świecie wcale nie jest takie nierealne (co najwyżej ocierające się o surrealizm), a jednak czasami tak bardzo nam odległe, że gubimy "to coś" gdzieś "na rozstajach dróg, pośród betonowych spraw" (też nie moje słowa :-)).
Odnalazłem bohaterów, z którymi utożsamiam wszystko to, co uważam za naprawdę piękne i cenię najbardziej ... a którzy przez to są mi tak bardzo bliscy.
Tym jest właśnie dla mnie ten film ... przepiękną opowieścią o tym, że i w naszym życiu są sprawy, o które warto walczyć, dla których warto się poświęcać ... nawet jeśli są to tylko marzenia, a nam pozostaje tylko wiara i nadzieja (tylko lub aż). O tym, że i świat, w którym żyjemy wcale nie musi być "pełen nienawiści i przemocy" (cytat z w/w recenzji).
I choć nie wiem, czy to właściwy czas i miejsce, ale będę bardzo szczęśliwy jeżeli ktokolwiek z pełną szczerością napisze tutaj, że jego odczucia względem tego filmu są przynajmniej zbliżone, jeśli nie tożsame.
Chociaż obawiam się, że zostanę odebrany zupełnie inaczej ... oczywiście nikomu nie będę miał tego za złe. Do tego służy wolna wola, aby móc samemu decydować o tym w co się wierzy i co ceni się najbardziej. Ja zawsze odnosiłem wrażenie, że za dużo widzę i zbyt mocna czuję.
OK, napisałem już to, co naprawdę chciałem przekazać i z góry dziękuję każdemu, kto przeczytawszy powyższą ścianę tekstu (;-)) dotarł aż tutaj.
Niemniej skoro już piszę o TLK tak osobiście, chciałbym jeszcze podzielić się refleksjami na temat pewnych elementów samej oprawy "Króla Lwa", a zacznę od ... ;-)
Osobiście uważam, że to nie muzyka z wokalem (czytaj: "piosenki śpiewane") stanowi o Pięknie oprawy dźwiękowej tego filmu (z całym szacunkiem dla Panów Eltona Johna i Tima Rice'a), ale przepiękna muzyka instrumentalna, za którą Panu Hansowi Zimmerowi szczerze dziękuję z całego serca (swoją drogą trudno mi zrozumieć, jak można nie wspomnieć o jego udziale w tworzeniu omawianego tu dzieła, podobnie jak niejakiego Pana Lebo M.). To właśnie ona według mnie wyróżnia TLK spośród innych pozycji Disneya i bez niej film ten nie byłby już taki sam. A utwory takie jak "... To Die For" lub "This Land" dla mnie osobiście są jednymi z najpiękniejszych motywów muzycznych, jakie kiedykolwiek dane mi było słyszeć (obok dwóch, może trzech innych partytur, mogę dodać). Choć to i tak żadne słowa. Szczerze polecam.
Dubbing jak dubbing ... kwestia gustu. Ja osobiście preferuję jednak oryginalną wersję językową. Oczywiście dla przeciętnego widza nie ma to większego znaczenia (pomijając kwestię znajomości języków obcych tudzież znajomości jakiegokolwiek języka w ogóle), natomiast ja po zestawieniu skryptów wersji pol. z wersją ang. dostrzegłem wiele dziwnych tłumaczeń i zwrotów, które nie tylko mijały się z samym kontekstem, ale wręcz zmieniały znaczenie pierwotnych wypowiedzi bohaterów. I nagle stwierdzałem: "Hmm... a to o to chodziło w tej wypowiedzi".
Ponadto w kwestii samego wokalu Pan Jeremy Irons jako Skaza kładzie na łopatki prawdopodobnie wszystko, a z całą pewnością "polskiego Skazę". I uważam, że to nie jedyny taki przykład.
W polskim dubbingu pozytywnie wypada oczywiście Pan Krzysztof Tyniec, ale On akurat jest w moim spojrzeniu jakby o niebo ponad swoją grupą zawodową (przynajmniej w kwestii użyczania głosu PL). Pozostałe głosy są w porządku, ale bez rewelacji... brakuje mi pewnego oddania, jakby poświęcenia się danej roli. Ale jak pisałem, to tylko "In My Opinion". :-)
OK, wspomnę jeszcze o niestety zamierającej już sztuce animacji "ołówkiem na papierze", ze statycznymi, ręcznie malowanymi tłami itd. Uważam, że to właśnie ona w dużej mierze pozwoliła artystom wytworzyć za pośrednictwem TLK tak wielką magię, która po prostu niemal wylewa się z ekranu i porywa, myślę nie tylko mnie. Szkoda mi naprawdę tego, że współczesne kino animowane rozwija się tak, a nie inaczej ... a jeszcze bardziej żal mi tego, że sam nic z tym nie jestem w stanie zrobić. :-(
Pozostaje nam tylko wiara w to, że jeszcze nie raz będzie nam dane podziwiać i czerpać inspiracje z dzieł tych osób, które, podobnie jak twórcy filmu "The Lion King", zechcą dzielić się z nami swoją własną wiarą i nadzieją (a film pt. "Stalowy Gigant" jest tego najlepszym przykładem).
Tyle ode mnie ... przepraszam że tak dużo i jeśli narusza to jakiekolwiek przepisy tego forum, zrozumiem to jak najbardziej. Mam też nadzieję, że i Wy zrozumiecie. ;-)
Truth be told, sam się jeszcze zastanawiam, dlaczego w ogóle zdecydowałem się umieścić cały ten tekst gdziekolwiek publicznie ... ale kto wie, może coś w tym jest. Ja w każdym razie do tego tematu raczej nie powrócę ... call me paranoid. :-)
Kurczę, człowieku, przeczytałem to wszystko i powiem, że miejscami mi się łza w oku kręciła, bo czułem się trochę jakbym czytał siebie. Moja historia, gdybym ją opisał tak jak Ty, wyglądałaby podobnie. Oczywiście teraz już swojej wersji nie załączę, bo nie chcę psuć oryginału :)
Naprawdę mnie chwyciłeś za serce tym tekstem. Napisałeś chyba ze dwie i pół strony maszynopisu, a ja Ci mogę odpisać tylko takim krótkim postem - bo ze wszystkim się zgadzam - co do Ironsa, dubbingu, i wcześniej - przesłania Króla Lwa, co do animacji i refleksji o codziennym życiu, po prostu pod wszystkim się podpisuję.
Nie znam tego drugiego cytatu, ale jak tylko się z nim spotkam - a to się stanie napewno, bo przechodzę przez całą historię muzyki - już zawsze będzie mi się kojarzyć z Twoją wypowiedzią.
Z reguły po takich tekstach narzekam na grafomaństwo i tanie chwyty rozczulające ich autorów, a u Ciebie nawet do tego nie mogę się przyczepić.
Co tu dużo pisać - jeden z najlepszych postów, jakie czytałem dotychczas w internecie. Wracam właśnie z forum Avatara i po męczących dyskusjach jakie tam były, czuję się teraz niesamowicie orzeźwiony. Dzięki, i trzymaj się.
Przeczytałem to wszystko i w mojej opinii oddałeś idealnie odczucia towarzyszące oglądaniu tego filmu. Jest to jeden z najcudowniejszych filmów jakie oglądałem i wracam do niego regularnie. To co czyni go pięknym jeszcze bardziej to właśnie ta przystępność w każdym wieku. Tak samo zachwycał mnie ten film gdy byłem mały i tak samo zachwyca teraz. I spodziewam się, że za kolejne 10 lat będzie zachwycał tak samo jeśli nie bardziej. Z każdym rokiem dostrzegam w filmie kolejne rzeczy, których nie widziałem wcześniej. I ma ten film też to "coś" co sprawia, że nie chce się odejść od ekranu, że zapomina się o otaczającym nas świecie i w pełni wczuwa się w film.
Dzięki Ci za tak piękny tekst jaki zamieściłeś, który spowodował także, że po długim czasie śledzenie filmwebu zarejestrowałem się :)
Piękne, mądre, ciepłe słowa. Cieszę się, że są jeszcze na świecie ludzie, którym siedzi w głowie coś innego niż pogoń za pieniędzmi, sławą i władzą. "Król Lew" to oczywiście kultowy film mojego dzieciństwa i, mimo że jestem już dużą dziewczynką, postanowiłam do niego wrócić, by trochę się oderwać od codzienności. Twoja wypowiedź tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że muszę biec do wypożyczalni. Dziękuję :)
Shanhaevel, jesteś jednym z tych, którzy doceniają filmy pana Walta. Faktycznie, Król Lew jest potężnym "nośnikiem emocji". Uwielbiam ten film. Co prawda nie wychowywałam się przy nim od małego, bo ja rocznik 95, a kaset u mnie była ilość znikoma albo jakieś "trupy" (choć kiedyś chyba widziałam urywek tej bajki). Widziałam go pierwszy raz, gdy mój brat cioteczny miał go na płycie. Istny zachwyt! Oglądam go bardzo często, nawet teraz (a wcześniej w wakacje razem z małym darliśmy się na balkonie, "śpiewając" "Przyjdzie Czas", czy "Strasznie już być tym królem chcę") jeszcze mi się nie znudził! Jakoby, że ja maniak klasycznych filmów animowanych (tych Disneya zwłaszcza), uchodziłam w klasie za "dzieciaka"(co za opinia!). Ale olewałam to. A od niedawna sama próbóję coś "skubnąć" animacji i Król Lew to jest mój WZÓR. Szkoda, że już nie robią takich filmów... Jednak firma "The Walt Disney Company" to nie to samo bez pana Disneya.
Mój ranking to:
1. 101 Dalmatyńczyków, Król Lew, Zakochany Kundel.