Rok 1997. Sierpień. W wypadku samochodowym ginie ulubienica mediów księżniczka Diana i cały świat oszalał. Pamiętam doskonale sceny rozpaczy i zbiorowej histerii, jakie prawie bez przerwy nadawało Sky News. Pamiętam też to, co najczęściej padało z ust komentatorów, że oto Brytyjczycy zachowywali się zupełnie nie jak oni. Zamiast dostojeństwa, flegmatyzmu, spokoju i godności na oczach całego świata rozgrywały się dantejskie sceny rozpaczy, żalu. Ludzie koczowali na ulicach, wspierali się wzajemnie, jakby właśnie dowiedzieli się, że świat się kończy. I po części mieli rację. Świat, jaki znaliśmy do tej pory rzeczywiście się kończył, a śmierć księżniczki Diany i wszystko, co nastąpiło potem elementem przejściowym ku nowej epoce: epoce reality-show. Tym przecież stała się cała ta sprawa. Jeszcze pokazywana przez stacje informacyjne, lecz w rzeczywistości miała już wszystkie cechy pierwszego nowoczesnego reality-show, jakim w 1999 roku będzie Big Brother. Oto obserwowaliśmy zwykłych ludzi. I to zwykli ludzie, na podstawie obrazów oglądanych w telewizji decydowali, kto jest dobry, a kto zły. Decydowali niemalże, kto ma opuścić Wielki Dom. Tym domem rzecz jasna był Pałac Buckingham. Wszystko to rzecz jasna działo się spontanicznie, lecz przejście się dokonało. Reality-show miało w końcu otwartą drogę by stać się wielkim fenomenem. Ludzie ulicy to poczuli, Królowa pozostała w tyle.
W filmie Frearsa Elżbieta I utożsamia właśnie Brytyjczyka starej daty. Nie tego przesiąkniętego mediami, współczesnego człowieka, lecz właśnie osobę starej daty. I w sytuacji tragedii zachowała się zgodnie z wyuczonym standardem, w sposób w jaki została wychowana. Niestety czasy się zmieniły i zamiast zostać docenioną za postępowanie godne brytyjskiej monarchini, została napiętnowana. Przewodnikiem w zrozumieniu osoby królowej jest nowy premier, człowiek współczesny i "medialny" - Tony Blair. Z początku wraz z nim z niedowierzaniem i wesołością patrzymy na zachowanie Królowej, które wydaje się dziwne, irracjonalne i jedyne co wywołuje, to śmiech. Lecz to właśnie za sprawą Blaira obraz Królowej ulega zmianie. Tak jak i on, tak i my, widzowie zaczynamy rozumieć intencje władczyni i w końcu zaczyna się ją darzyć szacunkiem. Przez pół wieku królowa Wielkiej Brytanii widziała w swym życiu i przeżyła wiele. Jednak do tej ostatniej zmiany, świtu ery mediów, była zupełnie nieprzygotowana. Powoli nadrabia zaległości, płacąc za to wysoką ceną, lecz wykazując się wielką pokorą. Koniec końców przyswoiła naukę, którą chyba nie do końca poją Blair. Ten najbardziej szanowany z premierów brytyjskich, postać ciesząca się olbrzymim poparciem, od królowej wysłuchać musiał słów proroczych: media są niestałe, dziś cię chwalą, jutro skażą na piekło. Blair AD 2007 chyba już tę naukę w pełni rozumie.
"Królowa" to filmowy majstersztyk. I jest to zasługa przede wszystkim jego reżysera Frearsa. To prawdziwe mistrzostwo, idealnie poprowadzone postaci i znakomicie splecione poszczególne watki opowieści. Tworzy to wspaniałą, niezwykle ludzką, wykazującą się najwyższym zrozumieniem i wrażliwością ludzkich uczuć historię, którą wręcz pochłania się jednym tchem. Frears znalazł też idealną królową. Helen Mirren jest po prostu FENOMENALNA. Brak mi słów zachwytu, jakże cudownym przeżyciem było dla mnie oglądanie jej na ekranie.
Dla tych dwóch powodów, jak i dla możliwości przyjrzenia się całej historii z innej perspektywy, warto "Królową" zobaczyć.
Księżna Diana to jedna z największych ikon popkultury, większa niż Madonna i Britney Spears razem wzięte. Dla mnie osobiście 100 razy ciekawszą niż sama Elżbieta II (moze kiedyś doczekam się przyzwoitego filmu na jej temat). Też pamiętam morze kwiatów pod pałacem.
Jednak mimo tej świetnej kreacji Mirren i inteligencji w kreowaniu historii w ?Królowej? wielu rzeczy mi zabrakło. Przede wszystkich większego, bardziej bezpretensjonalnego zagłębienia się w postaci. Oglądając film miałem wrażenie że reżyser za bardzo zapanował nad postaciami nie dając im możliwości samoistnego rozwoju. Niektóre z nich jak sama królowa wydały mi się (mimo wszystko) wybielone, nie pozbawione swej teatralności. To, co była tak silną stroną w ?Niebezpiecznych związkach? tu jest pozbawione wyrazu.
Nie spodobały mi się zdjęcia do filmu. O ile sposób filmowania postaci nie pozostawia zarzutu, to już sam rodzaj zdjęć użytych w obrazie moim zdaniem psuje efekt. Oczywiście jest jak najbardziej uzasadniony, nadaje ?Królowej? ten klimat paradokumentalności, jednak paradoksalnie mi nie pozwolił zagłębić się w opowieść. Może jestem zbyt przyzwyczajony do hollywoodzkich produkcji?
?Królowa? to jeden z tych filmów, który nie sposób nie polecić, a jednak wychodząc z kina nie czułem się usatysfakcjonowany. Ja odbieram ten film jako zgrabny, solidny but z kilkoma świetnymi ozdobami, ale nie na moją nogę.
Nie potrafię zgodzić się z twoją opinią na temat postaci Elżbiety. Moim zdaniem Frears i Mirren poprowadzili postać po niezwykle delikatnej linii. Jeśli mam zarzut do reżysera, to dotyczy on raczej ukazania męża Elżbiety. Większość osób została wyważona, ukazana z szacunkiem (i może ze zbyt przesadną nutą patriotyzmu), natomiast król-małżonek jest bufonem i klaunem wyjętym zupełnie z innej bajki. To był dla mnie zgrzyt i dlatego "Królowej" nie ocenię jako dzieło wybitne czy niezwykłe. Jest to jednak dla mnie bardzo satysfakcjonujące kino.
Zgadzam się w 100%. Mówiono, że ten film piętnuje królową Elżbietę, że jest głosem sprzeciwu wobec skostniałych zasad monarchii. Doprawdy nie wiem skąd te opinie. Frears nie prezentuje wcale takiego łatwego, czarno-białego widzenia świata. Jego film jest niezwykle wnikliwym studium osoby, którą wszyscy znają od tej oficjalnej strony, od uroczystości i publicznych wystąpień. "Królowa" pokazuje Elżbietę jako człowieka z krwi i kości, świadomego jednak ciężaru władzy i konieczności bycia ponad przeciętność i doraźne mody, konieczności trwania na straży tradycji. Kobietę hołdującą wartościom, które w otaczającym ją świecie niewiele już znaczą. Uświadomienie sobie tego faktu jest dla monarchini doznaniem bolesnym, które jednak przyjmuje bez słowa skargi i przystosowuje się do wymogów nowej ery, zachowując jednak swoją godność.
Frears nie wini też świata, że stał się taki jaki się stał, choć pobrzmiewa tam gdzieś w tle krytyka mediów i tego wspomnianego przez torne'a reality-show wokół opisywanych wydarzeń. Ale w końcu to głos młodości, premier Tony Blair jest łącznikiem między królową a społeczeństwem. To człowiek mądry, który mimo świadomości, że królowa popełnia - jak to określa - polityczne samobójstwo zamykając się w swoim świecie i uciekając przed poddanymi, rozumie też motywy jej postępowania. W końcu to z jego ust pada stwierdzenie, które w pełni oddaje dramat Elżbiety - oto władczyni Wielkiej Brytanii musi postąpić wbrew temu co sobą reprezentuje i oddać honory osobie, która wyrzucała jej od najgorszych za pełną oddania służbę swojemu krajowi, a więc za to, co było dla Elżbiety całym życiem i co stanowiło kiedyś najwyższą wartość. Jeśli czegoś w filmie trochę zabrakło, to może właśnie większego skontrastowania królowej z Dianą, która - przy całej sympatii jaką można było darzyć księżną za jej serce i dobroć - nie potrafiła wyrzec się choćby części swojego prywatnego życia dla służby krajowi. Wybór Diany należy zrozumieć, bo nie każdy ma w sobie tyle siły i pokory. Ale na tym większy szacunek zasługuje pełne poświęceń i wyrzeczeń panowanie Elżbiety II.
Frears nie potępia więc królowej. Wręcz przeciwnie - odsłaniając jej ludzką twarz tym bardziej podkreśla trud sprawowania władzy, ciążący na jej barkach. Po seansie nasuwają się skojarzenia z innym filmem o innej, ale jakże podobnej monarchini - "Elizabeth" o Elżbiecie I, w którym młoda, beztroska i pełna życia królowa przechodzi przemianę, by w finale stać się ideałem władczyni, która "została poślubiona Anglii" - całkowicie podporządkowała swe prywatne ambicje, marzenia i całą siebie służbie ojczyźnie. Takie porównanie jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że Frears oddał swoim dziełem hołd Elżbiecie II i całej odchodzącej pomału w przeszłość i niezrozumiałej już dziś epoce.