"Kret" to kolejny dobry polski film, jaki w tym roku pojawia się na ekranach naszych kin. Niestety może on
zostać nieodpowiednio przyjęty, przez potwornie poprowadzoną akcję promocyjną. Opisy, zwiastuny, nawet
sam plakat sugeruje bowiem obraz zupełnie inny od tego, który nakręcił reżyser i który przyjdzie nam zobaczyć w
kinie. "Kret" nie jest dynamicznym thrillerem, dreszczowcem przepełnionym zwrotami akcji, obrazem
przyprawiającym o szybsze bicie serca, jak obiecują reklamówki. W związku z tym wszyscy, którzy spodziewali
się sensacyjnego kina, w którym główny bohater będzie samotnie dochodził do prawdy, mogą przeżyć w czasie
seansu niemałe rozczarowanie. Obraz ten jest bowiem całkowitym przeciwieństwem tego, co obiecuje nam
dystrybutor. To film niezwykle spokojny, wyciszony, w którym dzieje się naprawdę niewiele. Nie znaczy to
jednak, że nie warto poświęcić mu czasu, że jest to obraz zły. Zdecydowanie nie. Może zostać jednak źle
odebrany przez nieodpowiednie nastawienie, błędne oczekiwania. Wielka szkoda, bo to porządny kawałek
kina, produkcja na światowym poziomie, której nie wstyd pokazać za granicą. To dobrze, ciekawie
opowiedziana historia, poprowadzona dość powoli ale nie nudnie, nie posiadająca zbędnych czy
niezrozumiałych scen, tak często i łatwo zabijających polskie filmy.
Świetnie przedstawiona w tej produkcji została relacja ojca z synem. I tu ogromne brawa należą się dla obu
głównych aktorów: Mariana Dziędziela (jak najbardziej zasłużona nagroda na festiwalu w Gdyni), oraz i tu spore
zaskoczenie, Borysa Szyca. Ten pierwszy perfekcyjnie wcielił się w mężczyznę, który wiele w życiu przeszedł,
podjął w przeszłości pewne trudne decyzje, które teraz zaczynają wychodzić na jaw, przedstawiając jego osobę
w zupełnie innym świetle. Oskarżany jest bowiem o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa w latach
osiemdziesiątych, o bycie Kretem w jednej ze śląskich kopalń. Ten drugi w niezwykle skromny ale bardzo
naturalny sposób zagrał trzydziestoletniego syna, starającego się zrozumieć przeszłość i role swego ojca w
wydarzeniach sprzed lat. Świetny występ, niezwykle delikatny, oparty na drobnych gestach, który udowadnia, że
Szyc jest jednym z najlepszych polskich aktorów młodego pokolenia. Pozostali aktorzy zagrali po prostu
dobrze, ale stanowią oni bardziej tło dla dwóch mężczyzn, niż zauważalne kreacje. Co ważne w produkcji tej nie
można się do niczego przyczepić od strony typowo technicznej. Bardzo ładne zdjęcia sprawnie ukazują tę
historię, a delikatna muzyka (świetny motyw przewodni), przygrywa tylko wtedy gdy jest to konieczne, budując
odpowiedni klimat tej smutnej i bardzo poważnej opowieści.
Ciekawie pokazane zostało tu również zderzenie pokoleń. Tego, które przeżyło tamte czasy i nie może pozbyć
się pewnego sposobu myślenia, które młodym objawia się jako dostrzeganie w każdej podejrzanej sytuacji
działalności Czerwonych. A także tego drugiego, które rodziło się w tamtych czasach, ale tak naprawdę nic o
nich nie wie, chce zostawić przeszłość za sobą, patrzeć wyłącznie przed siebie, nie powracając do tego co było.
Tylko, że w tej rzeczywistości przeszłość nie daje o sobie zapomnieć, wciąż wpływając na teraźniejszość, co tak
mocno odczuje ojciec, i o czym wkrótce przekona się syn. Rzeczywistość, w której znany jest tylko wycinek
historii, fragment zapisany w dawnych, poukrywanych papierach. W której, nie powinno się oceniać,
przekreślać człowieka nie znając kontekstu, szerszego wydźwięku sprawy. Bo teraz, gdy czasy są inne, łatwo
jest mówić co było dobre a co złe, co właściwe a co nie. Teraz łatwo jest odpowiedzieć na pytanie jak powinno
się postąpić, łatwo zabrać głos, gdy nic od niego tak naprawdę nie zależy. Sztuką było jednak życie wtedy i nie
podejmowanie pewnych decyzji. Gdy od odpowiedzi na pytanie jak powinno się zachować, zależało życie
własne jak i najbliższych. Wtedy odpowiedź ta nie była już tak oczywista, w tamtych czasach, w tamtym
systemie, które na szczęście już minęły.
7/10