Thriller który miał potencjał na mocny, zaangażowany thriller społeczny, ale zamiast tego otrzymujemy toporną, przerysowaną opowieść pozbawioną zarówno napięcia, jak i wiarygodności. Historia grupy uchodźców, którzy po katastrofie morskiej trafiają na prywatną wyspę należącą do bogatych oprawców, brzmi jak komentarz do współczesnych nierówności, ale szybko przeradza się w groteskową wersję „Igrzysk śmierci” bez emocji i logiki.
Scenariusz jest naiwny, pełen nieudolnych dialogów i papierowych postaci, których motywacje są kompletnie niewiarygodne. Reżyseria nie potrafi zbudować napięcia, a aktorstwo, choć pełne wysiłku, ginie w przesadzonych scenach i przewidywalnych zwrotach akcji. Nawet technicznie film nie zachwyca: zdjęcia są nijakie, montaż chaotyczny, a sceny akcji wyglądają jak z niskobudżetowej telewizji sprzed dekady.
Zamiast wstrząsającej przypowieści o dehumanizacji, dostajemy moralitet tak dosłowny, że trudno go traktować poważnie. Przesłanie zostaje zagubione w estetyce taniego thrillera, a fabuła , w niedorzecznościach. „Krwawe łowy” to niestety przykład filmu, który miał coś ważnego do powiedzenia, ale zapomniał, jak się to robi.
Ambitna idea stłumiona przez kiepski scenariusz, płaskie postaci i brak dramaturgii. Film może zainteresować jedynie widzów skłonnych do obejrzenia opowieści o przetrwaniu na bardzo podstawowym poziomie, ale trudno nazwać to udanym seansem. 2/10