Początkowo, by zachęcić Franco do podjęcia się kręcenia filmu, Niemcy kłamali, że soundtrackiem zajmą się sami... Pink Floydzi. Kolejny paradoks był taki, że akcja miała dziać się na obozie w Hiszpanii, a producent proponował kręcenie w Niemczech. Oczywiście wszystkie kłamstwa później wyszły na jaw, a muzykę skomponował jakiś niewprawiony Niemiec. Sam Franco niewiele wniósł do scenariusza, bo producent (który równocześnie był też scenarzystą) niejaki Erik Tomek a.k.a Casablanca (WTF?) nie pozwalał na jakiekolwiek zmiany. Franco wrzucił do filmu kilka zabawnych smaczków, jak choćby małego dzieciaka, który wręcza prezent Angeli lub scenę, gdy Antonio zabija nożycami węża. Franco po nakręceniu "Bloody Moon" nakręcił dla Tomka "Lindę" a.k.a "Orgy of Nymphomaniac", ale od razu zaznaczył, że zrobi to po swojemu, albo wogóle. Film kosztował 2 razy mniej niż "Bloody Moon", bo Franco na wejściu pozbył się z planu wszelkich zastępców procenta, menadżerów i tym podobnych złodziei. Reżyser zawsze powtarzał, że bardziej straszna może być jedna klatka horroru niż całe 2 godziny. Jego i deą było stworzenie zabawnego show, a nie poważnego kina, także traktowanie "Bloody Moon" na serio będzie głupotą... Spoczywaj w pokoju. R.I.P Jesus.