"Kryptonim..." to średnia, niezobowiązująca rozrywka na piątkowy wieczór po pracy. Film nieco zbyt wycackany, biorąc pod uwagę fakt, że Ritchie nieraz wciągał nas już do brudnych, zaciemnionych londyńskich uliczek. Po tym reżyserze spodziewałem się więc o wiele, wiele więcej.
Z całego filmu najlepsza okazuje się muzyka skomponowana przez Daniela Pembertona, w której, jak to przy okazji Ritchiego bywa, znalazło się mnóstwo piosenek zakorzenionych w epoce, ale występujących w nowych aranżacjach. Utwory buchają pozytywną energią, elektryzują i same kreują reakcję. Nóżka sama zrywa się do podrygu. :)
Więcej przeczytacie tutaj: on.fb.me/1NyPnP4