(Nie czytać, jak ktoś nie oglądał...)
Film oczywiście extra, płaczę do tej pory, że na półeczce u Nortona nie stoi Oscar, mam jednak jedno "ale" do scenariusza. OTÓŻ: na miejscu Gira już wcześniej można było się domyślić, że coś tu nie gra, kiedy Aaron (jeszcze "przed Royem") powiedział, że widział JESZCZE KOGOŚ w pokoju biskupa. Między innymi na tej podstawie G uwierzył w jego niewinność. Ale kiedy hm... poznał Roya, to od tej pory zaczął zwalać winę na niego, natomiast o wspomnianej DRUGIEJ osobie już w filmie nie ma mowy (a przecież używając określenia "someone else" Aaron nie mógł mieć na myśli Roya, bo jako schizofrenik nie mógł (chacha) wiedzieć o jego istnieniu, a poza tym nie mogło też chodzić o kogoś hm...trzeciego, bo G już sobie przekalkulował, że sprawcą jest Roy i przy całej swojej błyskotliwości i inteligencji nie omieszkał spytać Aarona o tą DRUGĄ osobę)...........uffff
Bo oczywiście nie można mieć pretensji, że nabrał się na aktorstwo Roya/Nortona, bo kto z nas się nie nabrał?
Co do powyższego wykładu - może jest wszystko ok, a mnie się coś przewidziało i niepotrzebnie się czepiam...może ktoś mi w miarę obiektywnie odpowie...oczywiście jeśli starczy mu cierpliwości na przebrnięcie przez mój tok myślenia...
OSTRZEZENIE : nie ogladales - nie czytaj! :P nie wiem, czy dobrze zrozumialam Twoj tok myslenia, ale nie zgadza mi sie jedna rzecz - Aaron nie powiedzial doslownie, ze w pokoju byla 2 osoba. to Vail podsunal mu ta mysl, a "biedny" Aaron tylko sie z tym zgodzil ( skoro uwazal sie za niewinnego, to sila rzeczy musial myslec, ze w pokoju byl ktos jeszcze). ale zacznijmy od poczatku - u podstaw wszystkich pytan, watpliwosci i problemow zwiazanych z fabula stoi pytanie czy Aaron to faktycznie "chory dzieciak" (jak powiedziala pani psycholog), ktorym na koniec zupelnie zawladnelo "drugie ja", czyli Roy i dramatyczna, koncowa wypowiedz Aarona/Roya to wytwor Roya (przy tym zalozeniu nalezy sie podeprzec slowami: "nigdy nie bylo zadnego Aarona"). ale jest tez druga odpowiedz, czyli zalozenie, ze Aaron/Roy to psychopata, ktory wszystko podstepnie ukartowal i jest swiadom, tego co zrobil. tylko wtedy pojawia sie pytanie, co oznaczal ten tekst, ze nigdy nie bylo zadnego Aarona? uffffff....... zawile..... i wlasnie za to kocham ten film, no i oczywiscie za Nortona - najlepszego aktora na swiecie.
jezeli ktos zrozumial moj wywod, to bardzo chcialabym zeby tez podzielil sie swoimi spostrzezeniami - z gory dzieki :) pozdrawiam fanow Edwarda Nortona :)
Aaron twierdził, że nie on zabił biskupa. Skoro nie on, więc musiał to zrobić ktoś inny. Skoro tak, to tam musiała być jeszcze jedna osoba.
A końcówkę zrozumiałam w ten oto sposób: kiedy Aaronowy wymsknęło się, że wie co zrobił na ostatniej rozprawie, Geer zapytał czy nie było Roya. ROY zaś zaprzyczył mówiać - nie było żadnego AARONA. Oznacza to, że był świadomy zabijając biskupa, a żeby uniknąć kary śmierci wymyslił rozdwojenie jaźni i stworzył AARONA. Jak wiadomo Aaron jest spokojny, opanowany, jąkający się. Roy to jego przeciwieństwo. Czyli UDAWAŁ dobrego (przecież nie znali go przed wypadkiem), a kiedy dochodził do głosu ten "wymyślony", tak naprawdę stawał się sobą. Mówiąc "Nie było nigdy Aarona" odkrywa przed adwokatem swoje prawdziwe "ja". Po prostu popełnił to morderstwo z pełną premedytacją.
NO ALE ŻEŚ ODKRYŁ AMERYKĘ! Wszyscy wiedzą, że bohater nie miał żadnego rozdwojenia jaźni i morderstwo popełnił z premedytacją (wiadomo dlaczego).
Autorowi wątku chodziło o to, że Gere postąpił nielogicznie, skoro najpierw uwierzył że Aaron widział kogoś jeszcze, a potem zupełnie rezygnuje z tego tropu na rzecz założenia, że zabił Roy. Bo nawet jeśli tak by było, że w jednym istnieje ten dobry i ten zły i zabija zły, którego istnienia dobry nie jest świadom, (więc nie może odpowiadać za to co zły uczynił), to wynika z tego, że dobry skłamał mowiąc, że widział kogoś jeszcze (bo dobry nie wie o istnieniu złego, jedynie zły wie o dobrym).
A biedny adwokacina się nia połapał...
hmm.. ja myśle, że to mu się nie "wymsknęło" jak to mój przedmówca określił, ale specjalnie się przyznał, że wie co się stało na rozprawie, ponieważ chciał się pochwalić swoim geniuszem.
mylisz się. Aaron wyraźnie powiedzial, że widzial cien innej osoby. GamGee miala racje. Prawda jest taka że Aaron byl w pelni poczytalny zabil z zimna krwia linde i biskupa ale byl na tyle cwany by oszukac wszystkich dookola. Norton jest najlepszy
Jak na mój gust to Gere pomyślał Aaron 'wymyślał' uzupełnienia dla tych momentów, w których odpływał. To całkiem możliwe z psycholigicznego p-ktu widzenia. Jak ktoś traci przytomność to czasem coś mu sie przywiduje. Dla Aarona musiało być jasne, że zabił ktoś trzeci, więć Aaron po zemdleniu wykombinował, że musiał widzieć cień i święcie w to wierzył. A przynajmniej tak pomyślał nasz adwokat...
Trzeba jednak wziac pod uwage nie rzucajace sie w oczy glowne przeslanie filmu na temat wiary obroncy w oskarzonego(wtedy gdy wypytywal go ten koles a gere ciagle odkladal spotkanie, poniewaz prowadzil sprawe), gere po tym co wyznal mu roy stracil wiare w klienta. Roy dawal ciagle wskazowki, nie zalezalo mu na wolnosci a tylko na pokazanie swojej wyzszosci, kiedy mial juz wychodzic na wolnosc zdradzil sie specjalnie aby miec chwile wyzszosci nad gerem. Wskazowka byla zawarta w tym tekscie z ksiegi ale go niepamietam.
Dookładnie - w tym texcie z księgi była zawarta podpowiedź, już wtedy pomyślałam sobie, że pewnie ma rozdwojenie jaźni. Nie pomyślałabym jednak, że je udaje. Naprawdę świetny film. W dodatku Norton jest moim ulubionym aktorem od kąd obejrzałam "Rozgrywkę", a po niej podziwiałam jego grę w innych filmach. W tym zdecydowanie też jest co podziwiać. Pozdrowionka!!