Zabierałem się do obejrzenia "Lśnienia" chyba z... 15 lat:D i wiecznie coś mi przeszkadzało.
Zreszta mam tak z całą twórczością Kubricka - wielki reżyser że och i ach, kultowy i najlepszy w
historii a z jego filmografii znam 2, ostatnie, filmyi do reszty mnie nie ciągnie. No się wziąłem
za trzeci i oto nareszcie moje wnioski z seansu "Lśnienia". Behold!:]
Jeśli chodzi o reżyserię to uważam, ze nominacja do Złotej Maliny dla Kubricka za to jest
największe nieporozumienie w dziejach! Przecież reżyseria to jest główny atut tego filmu!!
Wizualnie ten obraz jest kapitalny.
Świetnie pomyślane i sfilmowane ujęcia-cała sekwencja w labiryncie czy uczepienie kamery
zaraz za dzieciakiem jeżdżącym na rowerku tak, że dopiero w ostatniej chwili widzimy co jest
przed nim to majstersztyk! Ponadto fenomenalne granie zbliżeniami i odejściem, bliskim i
dalekim planem. Kamera tak "wychodzi z za winkla" że tego niby najbanalniejszego triku świata
wszyscy inni reżyserzy biorący się za horrory powinni się uczyć właśnie ze "Lśnienia".
Do tego bardzo dobre zdjęcia i świetne kontrapunktowanie obrazu muzyką - mamy jakiś akord
zwiastujący jakieś bum ale nic się nie dzieje, a w następnej scenie nieciekawe zdarzenie ma
miejsce w kompletnej ciszy i dopiero kiedy następuje wkracza muzyka....
Z drugiej strony jak dla mnie największą wadą filmu był scenariusz, który był ponoć przerabiany
milion razy a King się śmiertelnie obraził o efekt końcowy. W tej kategorii sam bym dał tą "Złotą
malinę!" Bo o czym to był właściwie film? Ma jakąś puentę, rozwiązanie, wewnętrzną logikę?
nie zauważyłem!- przepraszam za to fanów, nic nie poradzę!:)
Te wszystkie zjawo-duchy pojawiają się kompletnie bez ładu i składu to tu to tam, rozrzucane
losowo po planszy jak apteczki w first person shooterze. Tego pobiją, tamtemu postawią
drinka, tej pokażą pysk królika czy co to tam było, raz ich nie ma wcale, raz są szkieletami, raz
fajną dupką w wannie która okazuje się zwłokami, raz mają imprezę, raz leżą porąbane na
kawałki a potem istnieją w świecie fizycznym bo otwierają drzwi. I wszystko to ot tak, bez
wyjaśnienia.
Jeden bohater wariuje i staje po ich stronie a zupełnie nie wiadomo skąd i dlaczego bo
jakiegokolwiek pokazania etapów wsiąkania w ta rzeczywistość nie zauważyłem, tylko bum i od
razu jest świrem! Drugi ich widzi i niby chce im przeszkodzić ale nabija sobie guza i popada w
mini katatonię a potem z niej równie irracjonalnie wychodzi, babka się miota i nie wie co ze
sobą zrobić i bla bla bla bla bla.
Człowiek zamiast wkręcać się w historię, zacząć się bać i kombinować nad rozwiązaniami
poszczególnych wątków zaczyna się coraz to bardziej irytować. Zniechęcenie walczy z nudą i
irytacją.
Dokładając to tego jednego za drugim absurdu fabularnego bardzo przeciętne aktorstwo
(Duvall faktycznie fatalna rola, dzieciak mi się podobał, Jack szarżuje tu tak że dla mnie jest
śmieszny nie straszny i infantylny nie szalony) otrzymujemy koktajl który bardzo, bardzo się
stara zatrzeć świetną opinię o technicznej, warsztatowej stronie filmu. I w dużej mierze mu się
to udaje!
Parafrazując Hallorana: "Filmy są jak ludzie: niektóre lśnią, niektóre nie." Ten film się nie
zdecydował do którego gatunku należy: z jednej strony błyszczy się poświatą geniuszu, z
drugiej jest w ciemnej d...ie!
Stąd na koniec 6.
Dziękuję i pozdrawiam.
Ps. moim zdaniem Kubrick miał rację - mi też ta wylewająca się z windy woda z sokiem
malinowym nie wyglądała jak krew! :)
Nie rozumie co masz na myśli pisząc o duchach? Chciałbyś aby wszystkie nosiły prześcieradła i dzwoniły łańcuchami czy jak?
He he he :D
Nie, nie tego bym chciał, spoko. :)
Ale nie widzę w całej tej zgrai zjaw, ich pojawianiu się, ich działaniach i historii żadnej wewnętrznej logiki. Nie znalazłem podczas seansu klucza, za pomoca którego, choćby tylko w dużym przybliżeniu, widz mógł sobie poustawiać w głowie kto, co, kiedy i jak i dlaczego. Żeby dokładnie Ci przedstawić o co mi chodzi musiałbym tu wywalić elaborat na kilka stron z dokładnym uwzględnieniem każdego "objawienia się" każdej zjawy każdej z 4ch (wliczając Hallorana, który przecież też jest wtajemniczony) osób dramatu. Nie ma to chyba za bardzo sensu - to jest, z tego co widzę, twój ulubiony film, kupujesz tę historię i wszelkie jej niuanse. Mi się wydała niespójna, nielogiczna, nie zazębiająca się. Ani Ty mi nic nie wyjaśnisz ani ja ciebie nie przekonam. Nie ma tu za bardzo o czym dyskutować - nie kupiłem logiki tego hotelu i takie moje prawo, tak samo silne jak twoje do dania "Lśnieniu" dychy i serducha. W każdym razie na pewno nie chodziło mi o to, żeby zjawy z "Lśnienia" przypominały te ze Scooby Doo. :D Wtedy ten film by chyba ode mnie dostał marną trójczynę :]
Pozdrawiam.
A właśnie chciałem Ci wyjaśnić, mniej więcej o co chodzi, ale jak nie chcesz dyskutować to łaski bez;-)
Pozdrawiam.
Dobry człowieku jeśliś nadal chętny to jednak wzywam Cię na pomoc. Bo zacząłem się nad "Lśnieniem" zastanawiać. W efekcie obejrzałem drugi raz i... dalej nic! Dalej ten film mnie w warstwie fabularnej wyłącznie śmieszy i rytuje i nie kumam tego co się dzieje w tym hotelu i kim właściwie jest Jack Torrance! Więc bardzo proszę o podrzucenie mi jakiejś sceny-klucza, żebym załapał no albo wręcz wyjaśnienie łopatologiczne jak czteroletniemu dziecku! Bo póki co mam z dwóch seansów tylko tyle, że wreszcie obejrzałem film, którym straszę narzeczoną. Panicznie się "Lśnienia" boi więc czasem jak coś robi i wyłączy się na bodźce zewnętrzne zakradam się, lekko uchylam drzwi, wsadzam głowę w szczelinę, robię durną minę i wyję "Here's Johny!" Działa za każdym razem i potem się tak uroczo gniewa:D Zresztą ogólnie boi się Nicholsona; uważa że w całym świecie filmowym do walki z "demonicznym tańcem brwi Jacka" mogłoby stanąć jedynie "martwe spojrzenie pustki" w wykonaniu Ralpha Fiennesa! :D Ale to w sumie nie jest związane z tematem więc już się zamykam! :)
Tak naprawdę nie wiem co dla Ciebie jest nielogicznego czy
niezrozumiałego w scenariuszu. Duchy są elementami hotelu, który można
porównać do żywego organizmu. W raz z postępującym czasem zjawiska
paranormalna zaczynają się nasilać. Stąd pod koniec Wendy widzi już
wiele wariackich rzeczy łącznie z hektolitrami krwi wylewającej się z
windy. Danny dzięki swojej umiejętności lśnienia potrafi widzieć
wydarzenia z przyszłości stąd ma on koszmarne wizje już na samym
początku.
Odnośnie otwierania drzwi to w horrorach nie takie rzeczy się
dzieją, w Egzorcyście np. łóżko się unosi na kilka metrów. Wszystkie
duchy (młoda - stara kobieta z wanny, barman Lloyd oraz Delbert Grady)
przybierają formę materialną - i mają one za zadanie spowodować tragedię
poprzez osobę Jacka Torre'anca. No, może duch barmana jest najmilszy ale
pozytywną "postacią" to on nie jest. Główny bohater grany przez Nicholsona
symbolizuje wieczne zło, które co jakiś czas powraca. Stąd ostatnia scena ze
zdjęciem z balu na cześć Dnia Niepodległoś z 4 lipca 1921 roku w którym
widać postać Jacka. Był on w tym miejscu o czym mówił także Delbert Grady.
Można więc podsumować zamiary Kubricka poprzez stworzenia takiej fabuły
Lśnienia tak: "W zaklętej pętli czasu, gdzie zło jest wieczne".
Nie wiem czy oglądałeś wersję rozszerzoną, a raczej oryginalną, wydaną w USA.
Mamy w niej kilkanaście dodatkowych minut, Kubrick postanowił je wyciąć,
aby akcja filmu toczyła się szybciej a film siał więcej grozy. Jednak jeżeli film
kogoś za bardzo nie straszy to te sceny mogą mu się spodobać bo tworzą
fabułę bardziej jasną. Jeżeli nie widziałeś to polecam.
Jeżeli chodzi o aktorstwo to jak dla mnie jest mocną stroną. Duvall każdy krytykuje i to
bardzo, ale dla mnie zagrała ona bardzo dobrze. Z prostej przyczyny.
Miała zagrać prostą żonę człowieka, który zaczyna robić dziwne rzeczy
i wyszło jej to dobrze. Jej mimika twarzy jest czasami rewelacyjna, wiele
aktorek w ogóle nie można zapamiętać a ją pamięta każdy, a że wiele osób
irytuje nie oznacza wcale, że zagrała słabo :) Tak na dobrą sprawę mogę się
założyć, że w większości przypadków to postać filmowej Wendy a nie aktorka
Shelley Duvall wkurza ludzi. Ale nie każdy zdaje sobie z tego sprawę.
Nie wiem jak jest w Twoim wypadku, może faktycznie jej gra aktorska była dla
Ciebie fatalna, ale zastanów się nad tym co napisałem odnośnie rozróżnienia
(a raczej nierozróżnienia) między postacią wykreowaną w filmie, a osobą aktora.
Jack moim zdaniem zagrał tu najlepsza rolę w swojej bogatej karierze, pokazał
wszystko co umie, może momentami szarżował, ale robił to bezbłędnie i to
w jakim stylu:)
Lśnienie jest jak najbardziej horrorem, który ma za zadanie
straszyć, ale oczywiście jak to bywa w filmach Stanleya zawiera elementy
dramatyczne,a czasem nawet humorystyczne.
Dla mnie jest to po prostu wybitny film a w drugiej kolejności horror bo
nieźle straszyć to on też potrafi.