Obejrzyjcie go takim jaki jest sam w sobie.Znam bardzo dobrze twórczość Kinga, a film Kubricka uważam za genialny.
Najlepszy horror wszechczasów jak dla mnie.
I to jest bardzo słuszne stwierdzenie, odnoszące się nie tylko do tego filmu. Książka to książka, a film to film i porównywanie tych różnych płaszczyzn sztuki, choćby ze względu na formę, jest bezsensowne.
Za cholerę nie jestem w stanie zrozumieć zachwytu nad tym filmem. Horror oglądany późnym wieczorem, a właściwie w nocy, przy zgaszonym świetle to zazwyczaj połączenie tylko dla odważniejszych widzów (ja raczej do takich nie należę, bo mam słabe nerwy). Tymczasem mimo obejrzenia tego filmu w powyższych warunkach, nie dość, że nie bałem się ani przez minutę, to jeszcze omal nie zasnąłem (to nie jest wyolbrzymienie, na serio chciało mi się spać). Właściwie to tylko kakofonia przeróżnej maści zgrzytów, skrzypienia oraz innych irytujących trzasków i jęków (bo ścieżką dźwiękową się tego w żaden sposób nazwać nie da) nie pozwalała mi zasnąć z nudów. W zasadzie to był jeden z dwóch filmów jakie kiedykolwiek widziałem i które przynudzały mnie do tego stopnia, że zaczynałem zasypiać (drugi nie miał takich irytujących i monotonnych dźwięków jak lśnienie i mogłem sobie przy nim smacznie zasnąć).
Nie powiem - Jack Nicholson bardzo dobrze zagrał świra, choć sama jego postać w tym filmie mnie irytowała, ot - zwariował facet i teraz mam mieć wielki niby powód do kontemplacji nad jego wariactwem? :/ A co w tym niby takiego głębokiego? Gdyby jeszcze chociaż jakieś ciekawe / pouczające przesłanie niósł ten film. Nic, zero. Bawić się przy nim też nie dało, ani bać - nudą wieje strasznie. Poza tym gra aktorska Shelley Duvall była jak dla mnie denna. Jedyne co mi się spodobało, to jak ten mały zapinkalał na rowerku, rozśmieszała mnie ta scena za każdym razem. xD Ale jeżeli horror więcej razy mnie rozśmiesza, niż wystrasza, to raczej kiepski to horror.
I nie - nie czytałem książki Kinga. Raczej rzadko czytam (akurat Kinga lubię, ale czytałem inne jego powieści, tej akurat nie). Mój brat jest jego fanem, przeczytał większość. Film też mu się nie spodobał, uznał go za kompletne nieporozumienie.
I niech nikt nie pisze bzdur, że nie można porównywać książki do filmu. To teza służąca tym, którzy chcą obronić denną ekranizację dobrej książki. Jakoś filmy takie jak "Zielona Mila", "Skazani na Shawshank" dało się zrobić dobrze (nawet jeśli scenariusz nieco różnił się od książki). Nie dziwię się, że te filmy mają wyższą średnią ocen od tej szmiry. Inne ekranizacje, które choć nie genialne, ale też dobrze zrobione to np. "Smętarz dla zwierząt", "Misery", a nawet "Pokój 1408". Pod każdym względem przebijają tą marną produkcję jaką jest Lśnienie. Moje oceny Lśnienia pod kątem różnych gatunków:
Psychologiczny: 4/10
Horror: 0/10
Ekranizacja książki: 0/10
Komedia / czarny humor: 1/10
Podsumowując: średnia sprawiedliwa ocena (moja subiektywna): 1/10
No i zaczęło się trollowanie, jak to już jest niestety popularne na tym forum - nie ma się nic mądrego do powiedzenia, to wystarczy przywołać dowolny film (z kompletnie innej kategorii czy gatunku) z czyjegoś profilu, żeby pokazać swoją wyższość intelektualną (którą się ma wyłącznie we własnym mniemaniu). Ale już do tego jestem przyzwyczajony, że tego typu "znawcy" z braku sensowniejszych argumentów, przywołują kompletnie nie związane ze sobą produkcje ocenione przez kogoś bardzo wysoko (lub bardzo nisko) i używają jako argumentów w dyskusji oraz jako wyznacznik czyjegoś poziomu. Tymczasem sami w ten sposób prezentują poziom intelektualnego dna, co by też czasem tłumaczyło, dlaczego tak bardzo podobają się im denne produkcje, takie jak chociażby powyższa. Takim osobnikom nie da się wytłumaczyć, że przyznanie płytkiemu filmowi akcji ze sztampową fabułą wyższej oceny niż skłaniającego do refleksji filmu psychologicznego, o głębszym znaczeniu zdarzeń w nim się dziejących, wcale nie oznacza, że oceniający jest prostakiem który w filmie widzi tylko gołe dupy i ostre bijatyki / strzelaniny a w filmach o nieco głębszej fabule mózgownica tak mu paruje z wysiłku, że kończy oglądać po 15 minutach, tylko po prostu w danym gatunku dana produkcja jest według niego lepsza lub gorsza od innych które widział.
Obejrzałem wiele filmów ciekawych, pouczających, głębokich i refleksyjnych. Ale widziałem też sporo nudnych, schematycznych, źle zrealizowanych, płytkich i po prostu dennych (na filmwebie oceniłem może z 1/10 tych które widziałem). Lśnienie z całą pewnością zaliczam do tej drugiej kategorii. Wątek psychologiczny jest z pewnością najmocniejszą stroną tej produkcji, ale cała reszta leży. W tym gatunku widziałem o wiele lepsze produkcje, gdybym oceniał go z wieeeelkim przymrużeniem oka i nie brał wogóle pod uwagę dźwięków które dobiegają z głośników podczas oglądania filmu (a które przerażają tylko tym, że są po prostu tragiczne), to dałbym 6/10, za jako-tako zrealizowaną fabułę i grę Nicholsona (chociaż jego "złowieszczy" uśmieszek raczej rozśmieszał niż przerażał), 4 punkty leciałyby w dół za grę pozostałych aktorów i straszne dłużyzny, przez które film mnie tylko przynudzał. Jednak oceniam to jako całokształt i ocena leci w dół do jednego punktu (za dobre chęci).
Kilka bardzo podstawowych informacji dotyczących Lśnienia. Film posiada wspaniałą scenografię, genialne zdjęcia , świetną grę aktorów ( tak tak aktorów a nie tylko Jacka), wyborną muzykę (Krzysztof Penderecki miał tu niemały udział), którą śmiałeś nazwać między innymi "dźwiękami dobiegającymi z głośników. Istotnym faktem jest również nowatorska praca kamery jak na ówczesne realia czyli kręcenie wszystkich scen Steadicamem, który umożliwia swobodne pokazywanie otoczenia wokół bohaterów co jeszcze bardziej buduje nastrój grozy. To oczywiście kilka z fundamentalnych kwestii, które sprawiają, że Lśnienie Stanleya Kubricka jest filmem doskonałym.
OK, co do ujęć się zgodzę - te zostały dobrze nakręcone, ale co do samej scenografii już nie - owszem, dobra była, puste korytarze w hotelu budowały pewien specyficzny nastrój i stwarzały odpowiedni jak dla tego typu produkcji klimat, ale nic specjalnego za co mógłbym nazwać ją "wspaniałą" tam nie ma - ot pusty hotel i jakieś włóczęgi się po nim wałęsają. "Genialne zdjęcia" - może jak na czasy w których był kręcony można tak było o nim powiedzieć, ale widziałem trochę filmów z tamtych czasów i nic genialnego w Lśnieniu nie zauważyłem. Nie wytknę tu jakichś rażących błędów, ale też nic genialnego w tym nie ma.
Zaś co do gry aktorów powiem tak - sam Nicholson zagrał tak, że nie pamiętałem, że to aktor. Ale jego żona zagrała tak, że przez pół filmu miałem ochotę, żeby ją w końcu dorwał, bo tak mnie irytowała. Nie wiem czy to wina scenariusza, że ona musiała zagrać taką mułowatą ofiarę losu, czy po prostu tak źle jej szło. Sam dzieciak źle nie grał, ale widziałem lepszych aktorów w jego wieku - on był strasznie sztuczny - zwłaszcza sceny gdy powtarzał "Redrum" brzmiały tak strasznie sztucznie, że to aż kłuło w oczy - grozy w tym zero. Dziadek zagrał w miarę poprawnie, choć w ostatnich scenach było też trochę za dużo sztuczności.
Sama zaś muzyka... OK, w tamtych czasach często muzyka była dośc specyficzna w filmach, przez co dla współczesnego widza brzmi źle, widziałem już takie filmy. Ale w Lśnieniu to jest aż nadto denerwujące. Owszem, nie mówię tutaj o całym filmie, ale nazwanie większości tych dźwięków, które miały budować nastrój horroru (choć mnie tylko co najwyżej irytowały) ścieżką dźwiękową, lub - o zgrozo - muzyką, jest bluźnierstwem wobec wielu wspaniałych dzieł wybitnych kompozytorów i mniejszych artystów jakie powstały. Jeżeli Ty to COŚ nazywasz muzyką, to w takim razie ja mogę sobie posłuchać stukotu pociągu, albo odgłosów betoniarki, zachwycając się ich pięknem, ponieważ na pewno lepiej to brzmi od pisków i zgrzytów jakie słychać co chwila w tym filmie.
Co do zaś samego steadicam'a, którego tu przywołałeś, to służy on chyba bardziej do kręcenia dynamicznych scen (i widzę uzasadnienie do jego użycia w Lśnieniu), a nie po to, żeby pokazywać otoczenie. I jak już wspomniałem - grozy w tym filmie jak dla mnie było zero, może bardziej bym się wczuł w klimat, gdyby większość scen skrócono, albo urozmaicono, no i dodano jakąś porządną ścieżkę dźwiękową. Jeśli film w takiej jak jest postaci nazwałbym "doskonałym", to musiałbym określić np. serię Hanna Montana jako wybitną, analizującą dogłębnie problemy współczesnych nastolatków i skłaniającą do myślenia...
"ale nazwanie większości tych dźwięków, które miały budować nastrój horroru (choć mnie tylko co najwyżej irytowały) ścieżką dźwiękową, lub - o zgrozo - muzyką, jest bluźnierstwem wobec wielu wspaniałych dzieł wybitnych kompozytorów i mniejszych artystów jakie powstały."
Strzelasz sobie bardzo mocno w to przysłowiowe kolano, Kubrick wykorzystuje w filmie fragmenty dzieł wybitnych kompozytorów takich jak - György Ligeti , Béla Bartók czy wspomniany Krzysztof Penderecki - To przecież tuzy, jeżeli chodzi o kompozytorów XX wieku. Mnie muzyka w filmie przerażała, doskonale odzwierciedlała wydarzenia toczące się w filmie, była idealnym wzmocnieniem i tak już wiszącego w powietrzu permanentnego napięcia.
"Zaś co do gry aktorów powiem tak - sam Nicholson zagrał tak, że nie pamiętałem, że to aktor".
Nicholson zagrał tu jedną z lepszych swoich ról (nawiasem mówiąc, temu facetowi rzadko kiedy zdarzają się średnie role, a co dopiero mówić o słabszych). Zagrał tutaj perfekcyjnie z niesamowitą ilością gestykulacji i mimiki twarzy. Poprzez swój morderczy wzrok, szaleńczy uśmiech czy barwę głosu doskonale oddaje psychopatyczny charakter postaci Jacka Torranca. Jest to w ogóle jedna z bardziej wyrazistych ról w historii kinematografii czy Ci się to podoba czy nie. Scena z toporem rozwalającym w błyskawicznym tempie drzwi jest kulminacyjnym momentem grozy w Lśnieniu. To też wielka zasługa Nicholsona.
"Ale jego żona zagrała tak, że przez pół filmu miałem ochotę, żeby ją w końcu dorwał, bo tak mnie irytowała."
Masz rację, ona tak zagrała bo tak miała zagrać. I to nie jest wina scenariusza, tylko plus - skoro Cię irytowała to bardzo dobrze, Kubrickowi dokładnie o to chodziło :)
"Genialne zdjęcia" - może jak na czasy w których był kręcony można tak było o nim powiedzieć, ale widziałem trochę filmów z tamtych czasów i nic genialnego w Lśnieniu nie zauważyłem. Nie wytknę tu jakichś rażących błędów, ale też nic genialnego w tym nie ma"
Początkowe zdjęcia wykonane z helikoptera, dwie bliźniaczki, powtarzająca się co jakiś czas scena ogromu krwi wypływającej z windy, korytarze hotelu czy labirynt. To przykłady genialnych zdjęć, które zapadają na długo w pamięć.
"Strzelasz sobie bardzo mocno w to przysłowiowe kolano, Kubrick wykorzystuje w filmie fragmenty dzieł wybitnych bla, bla, bla..."
Powtórzę, bo widocznie nie doczytałeś - "nie mówię tutaj o całym filmie". Moje zarzuty nie byłe kierowane pod adresem muzyki która w filmie też występuje, ale pod adresem wszystkich pozostałych monotonnych dźwięków, które nic wspólnego z muzyką nie mają, a powtarzały się dość często.
"Mnie muzyka w filmie przerażała"
Mnie też. Zastanawiałem się cały czas jak można było kiedyś robić tak tragiczne "ścieżki dźwiękowe". Nie widzę różnicy między tarciem styropianu o szkło (lub nożem po szkle - kto próbował, ten wie jak irytujące to wydaje dźwięki), a piszcząco-zgrzytającym (nawet ciężko to słowami odzwierciedlić) monotonnym dźwiękiem w niektórych scenach.
"Jest to w ogóle jedna z bardziej wyrazistych ról w historii kinematografii czy Ci się to podoba czy nie."
Szaleńca zagrał dobrze, z tym się od początku zgadzałem, ale powyższe zdanie to tylko Twoja subiektywna opinia.
"Scena z toporem rozwalającym w błyskawicznym tempie drzwi jest kulminacyjnym momentem grozy w Lśnieniu."
Może jestem psychopatą, ale ja miałem wtedy nadzieję, że on wreszcie w końcu dorwie tą babkę... :D
"skoro Cię irytowała to bardzo dobrze, Kubrickowi dokładnie o to chodziło"
Powiedział Ci to? :P Jak dla mnie jej postać była słabo zagrana, a może to po prostu ten hotel tak działał, że z faceta robił szaleńca, a z babki kompletną idiotkę? Ale to akurat do dzisiaj się w filmach zdarza, że zazwyczaj ofiary w horrorach zachowują się irracjonalnie, ale na absurdalnym poziomie. Ja rozumiem, że taki irracjonalizm jest do pewnego stopnia realistyczny, ale w niektórych filmach jest on po prostu mało wiarogodny.
"Początkowe zdjęcia wykonane z helikoptera, dwie bliźniaczki, powtarzająca się co jakiś czas scena ogromu krwi wypływającej z windy, korytarze hotelu czy labirynt. To przykłady genialnych zdjęć, które zapadają na długo w pamięć."
Wykreślając z powyższego te dwie bliźniaczki - tak głęboko mi wspomniane przez Ciebie sceny zapadły w pamięć, że właściwie dopiero teraz mi o nich przypomniałeś. :D Pamiętam, że pauzowałem filmy na tych scenach, bo one szybko znikały, a ja chciałem się im dokładniej przyjrzeć. Może dlatego nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Owszem - były makabryczne, ale efekt ten dzisiaj nie robi większego wrażenia (może już się po prostu przyzwyczaiłem do takiego sposobu prezentacji niektórych scen). Właściwie najstraszniejsza to była w filmie wyobraźnia samego widza, pobudzona niektórymi scenami, bo w samym filmie nic takiego strasznego nie ma. Chyba, że kogoś niepokoją właśnie te dwie bliźniaczki, ale ja widziałem już takie horrory, że serio wolałbym się znaleźć w takim hotelu z szaleńcem i paroma stworami niż z niektórymi kreaturami w innych horrorach... :P
"ale ja widziałem już takie horrory, że serio wolałbym się znaleźć w takim hotelu z szaleńcem i paroma stworami niż z niektórymi kreaturami w innych horrorach... :P"
Tylko jest ogromna różnica, stwory i kreatury nie istnieją naprawdę, a z szaleńcem w hotelu zawsze się możesz spotkać :)
"Powiedział Ci to? :P"
Tak, rozmawiałem z nim na łożu śmierci i to były jego ostatnie słowa :D
"Szaleńca zagrał dobrze, z tym się od początku zgadzałem, ale powyższe zdanie to tylko Twoja subiektywna opinia."
To jeszcze opinia wielu krytyków filmowych.
"Może jestem psychopatą, ale ja miałem wtedy nadzieję, że on wreszcie w końcu dorwie tą babkę... :D"
Też miałem taką nadzieję, przynajmniej dorwał murzyna :)
"Właściwie najstraszniejsza to była w filmie wyobraźnia samego widza, pobudzona niektórymi scenami, bo w samym filmie nic takiego strasznego nie ma."
A czy nie o to chodzi w filmie ? Sceny pobudzające wyobraźnię, są 100 razy lepsze niż sceny, które na tacy pokazują Ci hektolitry krwi, urwane głowy, porozrywane ciała itd.
"Tylko jest ogromna różnica, stwory i kreatury nie istnieją naprawdę, a z szaleńcem w hotelu zawsze się możesz spotkać :)"
Jeżeli uważasz, że te bliźniaczki, albo ta babka którą spotkał w jednym z pokoi nasz Jack były prawdziwe, to chyba trochę nieuważnie oglądałeś ten film... :P
"To jeszcze opinia wielu krytyków filmowych."
OK, polecam Ci kierowanie się opinią wielu krytyków filmowych, którzy dobrze ocenili sagę Zmierzch, przed podjęciem decyzji o jej obejrzeniu.
"Sceny pobudzające wyobraźnię, są 100 razy lepsze niż sceny, które na tacy pokazują Ci hektolitry krwi, urwane głowy, porozrywane ciała itd."
Owszem, o ile dobrze to robią. W Lśnieniu trochę na siłę musiałem sobie wyobrażać "zło" jakim był napełniony ten hotel, bo większość scen była nudna i nic strasznego w nich nie było. Sceny które na prawdę działały na wyobraźnię były krótkie, mimo iż nie lubię horrorów bo mam na nie za słabe nerwy (kilku nie obejrzałem do końca, bo mnie zbyt przerażały), tak o tyle samo Lśnienie mnie nie wystraszyło niczym, mogę je oglądać sam w pustym domu, w nocy i nadal nie będę miał problemów ze zaśnięciem, tak jak po innych "ryjących psychę" horrorach w których wcale nie hektolitry krwi, urwane głowy, czy porozrywane ciała itp. przerażały widza...
"Jeżeli uważasz, że te bliźniaczki, albo ta babka którą spotkał w jednym z pokoi nasz Jack były prawdziwe, to chyba trochę nieuważnie oglądałeś ten film... :P"
Gdzie napisałem, że bliźniaczki i kobieta z wanny były prawdziwe ? To były duchy. Chodzi po prostu o to, że takiego szaleńca jak Jack możesz spotkać co budzi grozę, a wyimaginowane stwory, na których bazują dziś tandetne horrory już nie , więc i czego tu się bać ?
"OK, polecam Ci kierowanie się opinią wielu krytyków filmowych, którzy dobrze ocenili sagę Zmierzch, przed podjęciem decyzji o jej obejrzeniu'
Nie nazwałbym takich ludzi krytykami filmowymi :)
"Owszem, o ile dobrze to robią. W Lśnieniu trochę na siłę musiałem sobie wyobrażać "zło" jakim był napełniony ten hotel"
Czyli zmusił Cie jednak do wyobrażeń ten film, obecnie ze świecą szukać takich horrorów.
Pisałem o stworach i kreaturach oraz szaleńcu z Lśnienia jako o całym wariancie, który wolałbym wybrać w przeciwieństwie do kreatur i stworów w innych horrorach. Ty mi piszesz, że mogę spotkać szaleńca, ale raczej jest to tak nieprawdopodobne, że równie dobrze mogę spotkać takie dwie bliźniaczki w holu. Jakoś nie przeraża mnie to wcale, wogóle to fascynują mnie miejsca opuszczone przez ludzi, lub po prostu opustoszałe, akurat film raczej wzmocnił we mnie chęć spędzenia jakiegoś czasu w takim pustym hotelu, niż przeraził przed taką koncepcją (co zrobić był powinien jako horror). Choć samotnie ten czas spędzić na pewno bym się bał, ale chyba wolałbym Jack'a do towarzystwa niż np. jego żonkę-ciamajdę, czy dzieciaka... :P Lśnienie ma taki problem, że zmusza wyobraźnię, żeby samemu sobie coś wymyśleć, bo inaczej film zanudzi Cię na śmierć. "Zmusza" tutaj akurat nie jest zaletą, lecz wadą. Lepsze są horrory które przerażają po prostu DZIAŁAJĄC na wyobraźnię, ale nie pokazują wszystkiego "na tacy" (wręcz przeciwnie). Zmuszać do wyobrażeń mogą książki, gdzie i tak wszystkie obrazy tworzą się w głowie czytelnika, ale w filmie po to jest obraz, żeby coś pokazać. A tak mamy tylko dwie bliźniaczki, ale tylko sobie to można dopowiedzieć, że np. zginęły z rąk poprzedniego opiekuna hotelu, ale już kompletnie takie coś nie rusza. O wiele mocniejszy byłby przekaz gdyby np. pokazano ich zdjęcia w jakimś z pokoi, a najlepiej całej rodzinki, lub np. miejsce gdzie pochowano ich ciała. Wtedy by mnie może ten obraz bardziej przeraził, a tak to tylko była taka sobie bajeczka o złym tatusiu.
Nie wiem czy takie było założenie Kubricka, ale jakoś czułem sympatię do postaci Jack'a i do pewnego stopnia się nawet z nią utożsamiałem, ale co to za horror, w którym się utożsamia z kimś / czymś co miało nas przerażać?
A poza tym dla mnie najlepszymi aktorami to byli Charlie Chaplin, albo Louis de Funes i wogóle oni lepiej zagrali wiele ról lepiej niż Nicholson Jack'a, a krytyków którzy go ocenili lepiej od powyższych nazwać krytykami nie mogę. :D No i choć Nicholson nie był aktorem komediowym, to jak dla mnie właśnie taką rolę zagrał, bo więcej mnie rozśmieszał ten jego uśmieszek, niż przerażał. :P
Jeżeli chodzi o Chaplina i de Funesa to bardzo szanuje obu aktorów, ale oni byli typowo komediowi a Nicholson niewiele z komedią ma wspólnego. Więc ciężko porównywać ich bezpośrednio. Wiem, że wspomniałeś o nich bo Ci się rola Jacka w Lśnieniu bardziej kojarzy z komedią niż kinem grozy, ale dla mnie to Twoje wnioski, że Jacek bardziej rozśmieszał, niż przerażał są komedią:D Wyobraź sobie, że zamiast Nicholsona grałby tam Chaplin albo de Funes główną rolę ? Wówczas to byłaby prawdziwa komedia :D Nie wiem czy istnieje aktor, który lepiej zagrałby tę rolę.
Ja nie zostałem w ogóle zanudzony na tym filmie, a jeżeli są nudniejsze momenty to w znikomej ilości - oby takich więcej filmów robili bo tak naprawdę na każdym innym bardziej się nudzę i to nie jest moja wina tylko twórcy.
Co do mocniejszego przekazu, jeżeli przykładowo jak piszesz pokazaliby zdjęcia całej rodzinki bliźniaczek czy ich zdjęcia w jakimś pokoju to wtedy byłoby to kino familijne a nie horror :D
Moje porównanie było bardziej ironią, niż próbą udowodnienia, że tą rolę zagraliby lepiej. Chodzi mi o to, że ja w tej postaci nie widzę nic wybitnego - po prostu dobrze zagraną rolę, nic poza tym. Niezamierzony komizm raczej wpływa negatywnie na ten wizerunek, ale to już traktuję po prostu jako moje skrzywienie, bo kogoś innego może ten obraz przerażać. Mnie po prostu śmieszył (w niektórych momentach) i tyle.
Z tym kinem familijnym to żeś wypalił, mam nadzieję, że to kiepski żart - chodziło mi o to, żeby widz się wczuł w to, że wcześniej to była normalna rodzina, którą spotkała tragedia, zazwyczaj taki motyw jest częsty - nowych właścicieli domów / posiadłości odwiedzają nieżyjący już dawno poprzedni właściciele. Wtedy to jest straszne, a tutaj możemy równie dobrze sobie wyobrazić, że małemu się coś przywidziało, albo miał schizofrenie a hotel nie ma z tym nic wspólnego. To jak dla mnie duży minus tej produkcji.
To nie jest taki kiepski żart, zauważ iż w kinach familijnych często mamy takie zdjęcia, więc prawda tak jak zawsze, leży gdzieś tam pośrodku. Co do Jacka, czasami są takie sytuacje, że coś jest tak śmieszne, że aż straszne. Np. sytuacja, gdy Jack podążał za swoją żoną po schodach - ta sytuacja może się wydawać z pozoru śmieszna, ale jakbyś był na miejscu Wendy to wtedy nie byłoby Ci już do śmiechu :P
Na pewno jako facet szukałbym raczej czegoś, żeby się obronić, zamiast w panice uciekać, no ale wiadomo, że każdy postąpi w danej sytuacji inaczej. A co do zdjęcia to chyba nie zrozumiałeś o co mi chodzi. Nie mówiłem o kolorowym zdjęciu jakiejś tam wesołej rodzinki (co pasuje do filmów familijnych), ale o chociażby starą fotografię (np. z lat powojennych), która sugerowałaby, że dziewczynki musiałyby być już teraz (w czasie akcji filmu) dorosłymi kobietami. Gdyby żyły. Właśnie takie "smaczki" dodają nastroju grozy w tego typu filmach i tych smaczków mi tutaj brakowało. Jakoś mało dosłowne było to, kim są te "zjawy", dlatego mnie być może ten film tak nie przestraszył. Nie wiem czy fakt przeczytania książki wpłynąłby pozytywnie, czy negatywnie na ocenę filmu. W zasadzie ze wszystkich opowiadań Kinga jakie czytałem, tylko Pokój 1408 obejrzałem w wersji filmowej. I tutaj wcale scenarzysta nie trzymał się książki. W zasadzie to większość wątków filmowych wziął z tzw. dupy, luźno bazując na opowiadaniu Kinga, ale mimo to - choć w żadnym wypadku nie nazwałbym tego filmu wybitnym - stworzył całkiem dobry horror. Lśnienie niestety już do mnie nie trafiło. Kilka scen mi się spodobało (chyba najbardziej ta, jak żona Jack'a chciała poczytać, co on tam wypocił, a tu taka niespodzianka, :P no i jak mały zasuwał na tym swoim rowerku :D), ale było ich trochę za mało, jak dla mnie.
A wiesz, że obie sceny mają ciekawą historię?
Sceny jazdy Dannego na rowerku były kręcone przez operatora, który jeździł w specjalnie do tego przygotowanym fotelu na kółkach, bo nie mógł w normalnych warunkach nadążyć :D
Natomiast, wielokrotnie napisane zdania na maszynie "All work and no play makes Jack a dull boy" pisał sam Kubrick :)
Jest jeszcze wiele genialnych scen np. scena, gdy Jack rozmawia z Gradym w łazience ? Perfekcyjna w każdym calu. Tak samo gdy Jack zostaje uwięziony w spiżarni ze świetnym widokiem kamery od dołu, mówi do Wendy aby poszła sprawdzić radio.
Hmmm, jakoś mi te ostatnie nie zapadły tak głęboko w pamięci, co do zaś samego kręcenia w ruchu, to widziałem już różne techniki filmowania takich ujęć, mam nadzieję, że nie mówisz o takim fotelu na kółkach: http://www.google.com/search?hl=pl&q=wheelchair&tbm=isch :D
Nie, nie - to było urządzenie specjalnie skonstruowane na tę okoliczność, ale podobne właśnie do wózka inwalidzkiego :D
Tak, trolluję wyrażając swoją niepochlebną opinię na temat filmu, no bo kto by to pomyślał, że można mieć w tej sprawie inne zdanie! Ty zaś udzielasz wyważonej, konstruktywnej, obszernej i przede wszystkim popartej solidnymi argumentami krytyki na temat mojej opinii. Oczywiście z bezbłędną pisownią i ortografią. Moje gratulacje!
"film jest denny" to ci dopiero wyważona i konstruktywna opinia. Czego się jednak spodziewać po osobie, która nie potrafi odróżnić błędu ortograficznego od literówki.
A od kiedy opinie powinny być konstruktywne? Przykro mi, że nie zrozumiałeś poprzedniej wypowiedzi, nie będę Cię uświadamiał o takich rzeczach, bo od tego są panie nauczycielki w szkołach (o ile się do takich chodziło). Jeżeli tylko tyle masz do wniesienia w tej dyskusji, to oszczędź sobie trudu i daruj sobie dalsze pisanie, bo znowu nic sensownego nie wniesiesz, tylko co najwyżej po raz kolejny się zbłaźnisz. Z resztą - parafrazując Twoje słowa - czego się spodziewać po osobie, która nie widzi różnicy między błędem ortograficznym, a ortografią.
zabawnie się Ciebie czyta. Usiłujesz sprawić wrażenie ze pozjadałes wszystkie rozmumy ale tak naprawdę wyżej srasz niż dupę masz.
Twierdzisz, że obejrzałeś wiele poruszających i ambitnych filmów, a najwyżej oceniłeś na swoim profilu te które się do takowych nie zaliczają. Tutaj ocenia się filmy, a nie książki, a jeśli już, to po raz kolejny trzeba nadmienić "Lśnienie" w wersji filmowej jest tworem Kubricka, w wersji literackiej Kinga i tak ma pozostać.
"Lśnienie" nie ma sobie równych pod względem klimatu i ilustracji muzycznej w kinie grozy Perfekcjonizm Kubricka widać w każdym ujęciu. Widocznie Ty lubujesz się w produkcjach nastawionych na szybką akcję w których ważne jest , że wiele się dzieje, a niekoniecznie ma znaczenie co i jak. Jestem ciekaw, który horror jest dla Ciebie lepszy od dzieła Kubricka? Czekam na uzasadnioną opinię w tym zakresie panie "pitch black".
Natenczas chociażby Milczenie Owiec lub nawet film Hannibal. Nie byłem nimi jakoś specjalnie zachwycony, ale na pewno jeszcze do nich wrócę, żeby je obejrzeć, bo filmy były bardzo dobre. Ale co ja się będę z Tobą spierał. Właśnie o takich "znawcach" pisałem powyżej. Przywołaj może jeszcze jakiś płytki film z kompletnie innej beczki niż Lśnienie, który oceniłem tak wysoko, żeby pokazać jak płytki jestem. Bo fakt, że oceniam wysoko (a prawda jest taka, że wielu filmom daje oceny mocno zawyżone, bo fabuły tych płytkich filmów szybko wylatują mi z głowy, więc jak chcę sobie jakieś poprzypominać, to dzięki zawyżonym ocenom wiem które mi się przyjemnie oglądało) filmy płytkie jak wyschnięte bajorko na pewno oznacza, że nie powinienem oglądać trudniejszych filmów, bo ich nie rozumiem. I może jeszcze napisz, że jestem dzieciakiem, który się nie zna na kinie, bo to jeszcze bardziej umocni Twoje argumenty. Owszem - wolę czasem oglądać niewymagające kino, które opiera się głównie na wartkiej akcji, zwłaszcza SF i często potem daję tym filmom zawyżone oceny, ale mam do tego prawo, bo nie publikuję tych ocen w prasie, literaturze, czy gdziekolwiek, lecz są to moje subiektywne opinie i mogę każdej szmirze przyznać 10/10, jeżeli mi się ją akurat dobrze oglądało. Dlatego ocenianie kogokolwiek po tym jakie oceny dał danemu filmowi świadczy tylko o płytkości tego kto tak robi (a to jest tutaj bardzo popularne) - ja sam nie znam nikogo tutaj na forum, więc nie oceniam kogoś po tym jakie noty filmom wystawia, co najwyżej jedynie po jego wypowiedziach na forum, bo w tym już w jakimś stopniu każdy pokazuje jakim jest człowiekiem, a fakt wystawienia noty jakiemuś filmowi świadczy w zasadzie głównie o jego guście, a niekoniecznie poziomie.
Jeśli film jest osobnym tworem, to czemu pan Stanley sam sobie nie wymyślił swojej historii, tylko zerżnął od Kinga tworząc takie nieudolne byle co? Tłumaczysz mi, że tu ocenia się filmy, a nie książki, więc OK - to właśnie robię. Z resztą sam wystawiłeś notę 9/10, choć uważasz to za najlepszy horror wszech czasów i perfekcyjny pod każdym względem. Więc chyba nie do końca tak jest, skoro za coś ten punkt przecież odjąłeś.
No i co do samego Pitch Black, to obejrzę go znowu po raz 5 lub 6, bo lubię go za coś, czego Lśnienie absolutnie nie ma (lub ma, ale o wiele inny, do mnie nie trafiający) - KLIMAT. I nie uważam tego filmu za wybitny ani nie będę nigdzie na forach trollował, że film jest genialny i uważam go za najlepszy horror / film akcji wszech czasów. Z resztą sympatię mam do niego tylko dzięki grom komputerowym, które tworzą specyficzny klimat i są otwarciem całej historii (ktoś kto ich nie zna na pewno oceni film niżej, bo w zasadzie obydwie gry z Riddickiem tworzą 75% klimatu, wszystkie trzy filmy już tylko pozostałe 25%). I choć wielu filmom wystawiłem notkę 10/10 i dodałem do ulubionych, na prawdę ciężko by mi było znaleźć coś, co mógłbym obiektywnie nazwać arcydziełem i bronić potem tej opinii na forum. No ale cóż, na pewno jeszcze nie jeden "znawca" się znajdzie, który będzie porównywał np. "Pitch Black" do "Lśnienia". Nic, tylko pogratulować geniuszu.
I proszę bardzo, oceniajcie Lśnienie wysoko, nikomu nie zabieram do tego prawa, po prostu wyraziłem swoją opinie na temat tej produkcji, ale opinie opisujące go jako "doskonały" itp. będą nadal wzbudzać we mnie co najwyżej uśmiech z politowania.
"No i zaczęło się trollowanie, jak to już jest niestety popularne na tym forum - nie ma się nic mądrego do powiedzenia, to wystarczy przywołać dowolny film (z kompletnie innej kategorii czy gatunku) z czyjegoś profilu, żeby pokazać swoją wyższość intelektualną (którą się ma wyłącznie we własnym mniemaniu)."
Nie zamierzam pokazywać czyjejś wyższości lub niższości intelektualnej. Nie zrozumiałeś kompletnie co miałem na myśli - ktoś, kto na dwóch przeciwległych biegunach stawia właśnie te filmy o których wspomniałem nie może być w mojej opinii człowiekiem poważnym. To tak jakby ktoś postawił przed nami hamburgera z mcdonalda i banosz (kapitalne danie regionalne z rejonu zakarpackiego - wschodnia Ukraina i płn Rumunia). Wybierając kosmiczny mecz wybierasz mcdonalda, ja daję dychę banoszowi. Chciałem Ci w jednym zdaniu dać do zrozumienia, że mamy kompletnie inne gusta i , no trudno nazywasz to "trollowaniem", a ja poprostu nie mam czasu żeby rozpisywać się w oczywistych dla mnie kwestiach.
"ktoś, kto na dwóch przeciwległych biegunach stawia właśnie te filmy o których wspomniałem nie może być w mojej opinii człowiekiem poważnym"
Czyli w swojej opinii nie jesteś człowiekiem poważnym (z resztą w mojej też), skoro przywołałeś ten jeden film jako pełne określenie mojego gustu i stawiasz go na przeciwległym biegunie.
Poza tym swoją ignorancję przejawiasz w tym, że nie przeczytałeś mojej odpowiedzi w całości, pominąłeś pozostałe komentarze, lub całkiem po prostu zignorowałeś te fragmenty mojej wypowiedzi które Ci nie odpowiadały. Decydujesz o tym jaki ja wybrałbym film, zwalasz wszystko na inny gust (oczywiście znasz mój lepiej niż ja), podczas gdy ja starałem się podać jakieś argumenty na poparcie moich werdyktów. I nigdzie nie rościłem sobie prawa do tego, że moja opinia jest najobiektywniejsza ze wszystkich - wręcz przeciwnie - kilkakrotnie podkreślałem subiektywność moich ocen oraz dlaczego takie a nie inne wystawiam. Skoro to wszystko ignorujesz, to po prostu zignoruj moje komentarze i nie udzielaj się w dyskusji, jeśli nic mądrego do niej wnieść nie potrafisz. O, przepraszam - uwaga o banoszach była przynajmniej trochę wartościowa, bo być może ktoś po przeczytaniu Twojej wypowiedzi spróbuje kiedyś tego przysmaku gdy będzie miał ku temu okazję. Tymczasem moja dyskusja dalsza z Tobą nie ma sensu, skoro uważasz, że wszystko jest dla Ciebie oczywiste. Nie czuję się ani trochę dumny bądź mądrzejszy / lepszy przez sam fakt nazywania kogoś trollem, ale ciężko użyć jakiegoś bardziej pochlebnego określenia w stosunku do kogoś, kto udziela wypowiedzi, które nie wnoszą nic do tematu, a mają zamiar tylko kogoś wyśmiać, lub obrazić.
Tego co napisali np. crusing24 albo Kamileki nie da się nazwać trollowaniem. Myślenie w stylu "nie mam czasu się rozpisywać, to tylko dodam jakiś komentarz który nic nie wniesie do dyskusji, najlepiej z atakiem personalnym" to właśnie proszę Pana jest trollowanie.
U MAD? :D
Ocenianie wg gustu to jedna sprawa, natomiast próba tego, co nazwałeś "obiektywną" oceną to druga. Otóż rozpocząłeś dyskusję od tego, że film Cię zanudził i DLATEGO jest zły. Potem, co prawda, zacząłeś podawać argumenty, zresztą strasznie butnym i zadufanym tonem. To właśnie jest trollowanie i prowokacja!) Wydaje mi się jednak, że popełniasz błąd dokonując tego przełożenia: moje odczucia dot. filmu = jego obiektywna ocena. Wychodzi bowiem na to, że film nie posiada innej wartości niż ta, którą TY jemu przypiszesz. Otóż wartość filmu jest niezależna od opinii tej czy innej osoby. Istnieją pewne obiektywne (ale nie w takim znaczeniu jakie Ty przypisujesz temu słowu) sposoby oceny filmu i trzymanie się ich powinno, w większości przypadków, gwarantować to, że dyskusja o filmie nie sprowadzi się do dyskusji o gustach! Bo o gustach się nie dyskutuje nie dlatego, że to świadczy o złym wychowaniu (chociaż świadczy), ale dlatego, że to do niczego nie prowadzi.
Rozumiem, że mogą Ci się podobać filmy takie jak Pitch Black (którego ja, przyznaję nie znam i nie będę się o nim wypowiadał), ale to właśnie Ty sprowokowałeś, równie trollowe ataki na siebie - właśnie swoim trollowaniem! Pisząc, że Lśnienie jest słabe, PONIEWAŻ Ci się nie podoba, dałeś innym sygnał, że w rozmowie z Tobą można wszystko, m.in. atakować personalnie, nie powinieneś zatem mieć o to do nikogo pretensji! Wręcz przeciwnie, gdybyś był konsekwentny, powinieneś pociągnąć dyskusję w tym tonie aż do momentu, gdy obydwaj obrzucalibyście się po prostu inwektywami. Ale ponieważ nie jesteś konsekwentny, jak na trolla przystało, teraz próbujesz zasłaniać się kulturą dyskusji, podczas gdy sam owej kultury nie przestrzegałeś od samego początku.
BTW Wiesz co jest szczytem ignorancji? Uważanie, że słowo "ignorancja" oznacza "ignorowanie"... Polecam słownik i książkę...
Człowieku, ręce mi opadają jak to czytam. :/ Ale OK, "wysilę się" na odpowiedź także i dla Ciebie:
>> Otóż rozpocząłeś dyskusję od tego, że film Cię zanudził i DLATEGO jest zły.
Podałem też inne powody (spoko, może nie doczytałeś, w końcu post był długi), ale gdybym rzeczywiście tak twierdził, to bym nie brał dalej udziału w dyskusji, tylko tak jak troll napisał, że mi się nie podoba, bo tak i już nie wracał do wątku.
>> strasznie butnym i zadufanym tonem. To właśnie jest trollowanie i prowokacja
To jest Twoja opinia, trollowanie jest raczej wtedy, gdy ktoś próbuje wywołać kłótnię, obrazić kogoś. Nigdzie czegoś takiego nie robiłem, wyraziłem swoje niezadowolenie nt. filmu, nie atakowałem personalnie, jedynie użyłem mocniejszych słów w stosunku do głupich komentarzy, które o wiele bardziej podpadają pod "trollowanie" (a nic nie wniosły do tematu). Nikogo też do niczego nie prowokowałem (może oprócz dyskusji), nie próbowałem przecież nikomu udowadniać, że jest głupi (itp.) bo ma inne zdanie.
>> popełniasz błąd dokonując tego przełożenia: moje odczucia dot. filmu = jego obiektywna ocena
Wprawdzie pisałem te komentarze już ładnych parę dni temu, ale nadal jeszcze pamiętam mniej więcej co pisałem. I nie przypominam sobie, żebym w którymkolwiek miejscu "popełnił" taki pogląd. Może mnie oświecisz i wskażesz miejsce w którym coś takiego napisałem? Dzięki
Do dalszej części wypowiedzi dotyczącej tego zagadnienia na razie się nie odniosę, dopóki mi nie wskażesz tego miejsca.
>> Bo o gustach się nie dyskutuje
Mnie to mówisz? Lepiej przyjrzyj się dokładniej, kto poruszył tutaj ten temat. Oj, coś niedokładnie czytasz...
>> Pisząc, że Lśnienie jest słabe, PONIEWAŻ Ci się nie podoba
Podałem też inne powody - znowu nie doczytałeś kolego! Moja wypowiedź była pełna ironii i oburzenia, wciąż jednak komentowałem tylko film, a nie tych którzy go oceniali wysoko, poza tym podkreśliłem wyraźnie, że jest to MOJA opinia (więc chyba mam do niej prawo?). Dlatego to co napisałeś:
>> dałeś innym sygnał, że w rozmowie z Tobą można (...) atakować personalnie
... to kompletna bzdura. Jeżeli rzeczywiście twierdzisz, że jak ktoś ostro skrytykuje jakiś film (lub cokolwiek), to można go wyśmiać (w sensie: wyśmiać jego samego, a nie jego opinię - to jest właśnie forma ataku personalnego), to cóż - tylko pogratulować poziomu... :|
>> gdybyś był konsekwentny, powinieneś pociągnąć dyskusję w tym tonie aż do momentu,
>> gdy obydwaj obrzucalibyście się po prostu inwektywami.
Akurat głupie uwagi personalne zaczął ktoś inny. Znów problemy z czytaniem? :/ Coś nagminne to u Ciebie... Nigdzie nie atakowałem nikogo, już prędzej sam film. Więc to co piszesz poniżej, czyli:
>> Ale ponieważ nie jesteś konsekwentny, jak na trolla przystało
... po raz kolejny okazuje się być kompletną bzdurą. Twoim zdaniem, skoro skrytykowałem ostro film, to w takim samym (ostrym) tonie powinienem się zwracać wobec każdego, kto będzie krytykował moją opinię, tylko po to, żeby być "konsekwentnym"... :| No nic, w takim razie znowu nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pogratulować poziomu.
>> teraz próbujesz zasłaniać się kulturą dyskusji
"Teraz"? To może wskażesz mi miejsce w którym zwróciłem się do kogoś w sposób niekulturalny, w stosunku do jego osoby lub obraziłem go jakąś głupią uwagą na jego temat? To tak na poparcie Twoich słów "sam owej kultury nie przestrzegałeś od samego początku".
>> Uważanie, że słowo "ignorancja" oznacza "ignorowanie"
Nie zrównoważyłem tych zwrotów, stwierdziłem, że kolega wyżej przejawiał ignorancję, bo nie zapoznał się w całości z moimi komentarzami, albo je zignorował. Ignorancja z braku zapoznania się z pozostałymi komentarzami (co daje brak orientacji w temacie), lub celowe zignorowanie wybranych fragmentów mojego komentarza. Nigdzie tu nie stawiam znaku równości.
Po raz kolejny więc czytam i tracę czas na odpisywanie na komentarz który nic sensownego do tematu nie wniósł. W zasadzie mogę powiedzieć, że tylko użytkownik Kamileki wysilił się na sensowny komentarz w tym wątku i pomimo odmiennych poglądów dobrze mi się z nim pisało. Z resztą przez przypadek natknąłem się na jego komentarze w innych dyskusjach tu na filmwebie i były utrzymane w podobnym tonie - od razu widać, że jest to człowiek z kulturą, na poziomie, który potrafi przedstawić swoje racje bez zniżania się do osobistych wycieczek i złośliwych uwag na czyjś temat. Wątek został skasowany przez moderatorów, ale jestem pewien, że to nie przez takich ludzi jak on, a raczej takich, którzy nie potrafią pogodzić się z czyimś odmiennym zdaniem i przejawiają to w mało "elegancki" sposób (delikatnie rzecz ujmując). Niestety - tych drugich jest więcej, dlatego dyskusje kończą się tak jak chociażby w tym wątku.
Drogi Test1410, zarzucasz mi czytanie bez zrozumienia, podczas gdy to właśnie Ty w ten właśnie sposób czytasz. Różnica polega jednak na tym, że o ile w Twoim zarzucie wobec mnie istotne było to, że rzekomo NIE POTRAFIĘ czytać ze zrozumieniem, to ja niniejszym stwierdzam, że Ty robisz to z pełną świadomością, innymi słowy prowadzisz dyskusję nieuczciwie.
Jeżeli dobrze przyjrzeć się moim powyższym słowom to widać jak na dłoni, że stwierdziłem jedynie, iż w swoim PIERWSZYM poście w tym temacie odwołałeś się do swoich subiektywnych wrażeń, wręcz odczuć co do filmu i na tej podstawie uznałeś, że film jest nic niewarty. Potem oczywiście argumentowałeś, dyskutowałeś z p. Kamileki merytorycznie! Zgadzam się! Ale ów pierwszy post był, ni mniej, ni więcej - prowokacją. Świadczy o tym choćby emocjonalny ton.
To Ty jako pierwszy poruszyłeś sprawę gustów, przedstawiając swój własny, i niczego złego by w tym nie było, gdyby nie apodyktycznie wyrażona teza, że Lśnienie jest słabe, bo Ci się nie podoba... To, jak to już napisałem, właśnie spowodowało niesmaczną rozmowę na temat tego, jakie filmy Ty najwyżej oceniasz i jakim wobec tego jesteś rzekomo dyletantem. Możesz mieć zatem pretensje tylko do siebie samego.
Co do kultury wypowiedzi to wydaje mi się, że już jesteś zdolny do tego, by zrozumieć, że enuncjacje podobne do Twojego, podkreślam jeszcze raz, PIERWSZEGO posta tąż kulturę omijają szerokim łukiem.
Co do słowa "ignorancja" to ma ono tylko jedno znaczenie i z pewnością nie można go używać w tym sensie, jaki Ty próbujesz tutaj post factum mu przypisać, nie tego jakie de facto wcześniej użyłeś.
Nikt Ciebie do odpisywania nie zmusza, chociaż przyznam, że bawi mnie sposób w jaki się pogrążasz. To zawsze pouczające dla innych patrzeć na takie widowisko. W każdym razie, byś nie mógł mi więcej zarzucać, że moje wypowiedzi "nic do dyskusji nie wnoszą", spróbuję odnieść się do niektórych (z braku czasu, co sam zapewne doskonale zrozumiesz) Twoich merytorycznych tez dot. filmu.
Wydaje mi się, że muzyka jest świetna, nie tylko dlatego, że słucham takiej na co dzień (proszę, nazwij mnie jak tylko chcesz), ani nawet dlatego, że, jak to szanowny użytkownik Kamileka zauważył, są to utwory najsłynniejszych kompozytorów XX wiecznych z kręgu dodekafonii czy muzyki atonalnej, ale z tego prostego powodu, że doskonale pasowały do filmu! Jest wręcz przeciwnie, niż mówisz, że to muzyka z "tamtych lat". Największe dzisiejsze kasowe produkcje korzystają z takiej estetyki dźwiękowej, a to w celu właśnie podkreślenia klimatu. Być może te piski i trzaski są irytujące (to sprawa gustu właśnie), ale, moim skromnym zdaniem, niosą ze sobą ten typ ładunku emocjonalnego, który w horrorach jest właśnie istotny. Poza tym podejrzewam, że Kubrick właśnie chciał by denerwowały. Można oczywiście tak dobierać ścieżkę dźwiękową, by była niezauważalna dla widza, ale chyba to właśnie jest piękne w kinie, że MOŻNA też zrobić na odwrót!
Zarzuciłeś też Lśnieniu, że nie jest filmem głębokim, ani pouczającym. Ależ dlaczego niby miałby taki być? Twierdzę, że to właśnie sztuka posiadająca pretensje dydaktyczne albo parenetyczne jest zazwyczaj (nie zawsze) słaba i pozbawiona polotu. Film europejski wywodzi się, albo raczej bardzo mocno nawiązuje, do europejskiej prozy, której najmocniejszym właśnie momentem jest nic innego jak... opowiadanie historii. Film zatem opowiada zazwyczaj jakąś historię, robi to jednak na swój sposób, w sobie właściwym języku i swoistymi środkami (dlatego nie da się każdej książki wiernie zekranizować). Szczerze powiedziawszy Lśnienie jest majstersztykiem owego filmowego myślenia z amerykańskiego mainstreamu, co najmniej na takich zasadach, jak Don Juan Moliera jest majstersztykiem XVII wiecznego dramatu.
Poza tym produkcja Kubricka posiada "drugie dno", którego tak się domagałeś, a może nawet i trzecie. Jest to mianowicie krytyka współczesnej i dawniejszej Ameryki, jej dawnych grzechów oraz dzisiejszego (lat 80tych) zdegenerowania. Jeżeli wg Ciebie film nie był straszny, to zapewne tego nie dostrzegłeś. Gdybyś zatem chciał poprowadzić poważną rozmowę odpowiedz mi na jedno pytanie, które mnie nurtuje: dlaczego właściwie Jack postanawia zabić swoją rodzinę?
Zmiażdżyłeś mnie tym postem... :D Nigdy nie mogłem się nadziwić ludziom, którzy w dyskusjach nagle zaczynali używać przesadnie dużej liczby nieco bardziej elokwentnych zwrotów i wyrażeń, czy wyszukanego słownictwa, żeby pokazać... No właśnie - co tak na prawdę chcą tym pokazać? Zagrać inteligentnego wykształciucha, który jest najmądrzejszy ze wszystkich i przez sam ten fakt zademonstrować, że tylko oni mają rację? Nagle pojawia się absurdalna wręcz "kultura" wypowiedzi, która niejako mówi: "Ja jestem bardzo mądry, wygadany, więc na pewno to JA mam rację, a nie ONI". Zauważyłem, że często do takich metod sięgają osoby, których dumę w jakiś sposób urażono - najczęściej poprzez wykazanie błędu językowego, lub podważenie ich "wiedzy" w tym zakresie. Wtedy zaczyna się potok wyszukanego słownictwa, żeby za wszelką cenę udowodnić, że "JA tutaj jestem najbieglejszym znawcą języka, co bardzo chętnie pokazuję przy każdej nadarzającej się do tego okazji, a WY prostaczki do pięt mi nie dorastacie". Czy tak jest? Nie wiem. Ale właśnie tak to wygląda. Wzbudza to co najwyżej politowanie.
I wydaje Ci się, że przez te dywagacje odwrócisz uwagę od tego, że tak na prawdę nie odniosłeś się do moich zarzutów skierowanych przeze mnie bezpośrednio w Twoją stronę.
Oczywiście najprostszą linią obrony jest obrócenie kota ogonem, czyli "ja nie czytam ze zrozumieniem, nie zrozumiałem" itp. Argumentów niestety brak, więc nie mam się do tego za bardzo jak odnieść. Wyłożę zatem jak "chłop babie na miedzy" (czyt. łopatologicznie). W pierwszym poście użyłem dosadnego tonu, ale była to ZAMIERZONA PRZESADA. Wspomniane hiperbole, ironia i ostra krytyka były przejawem mojej irytacji po obejrzeniu tego filmu, gdzie zapowiadano mi coś genialnego, a zobaczyłem coś wręcz przeciwnego, ALE kilkakrotnie wspomniałem, że jest to moja subiektywna ocena. TAK! Stwierdziłem, że Lśnienie jest słabe, ale zaznaczyłem też wyraźnie, że to MOJA opinia. Film jest słaby jak DLA MNIE. Czy zauważyłeś gdzieś w moim poście zwrot w stylu "nie rozumiem jak można go było tak wysoko oceniać" lub jakikolwiek zwrot w którym podważałbym czyjeś prawo do własnej opinii nt. filmu? Pomijam oczywiście wyrażenie braku zrozumienia dla "zachwytu" nad filmem - bo tego nie rozumiem, ale rozumiem, że komuś przypadł on do gustu i szanuję też te opinie (co nie znaczy, że się muszę z nimi zgadzać). Jeżeli Ty nie jesteś w stanie pojąć takiej prostej rzeczy, że jeśli zaznaczyłem, że to moja subiektywna ocena, więc film jest słaby, ale DLA MNIE, to nie widzę sensu dalszej dyskusji z Tobą.
Z tą ignorancją, trochę źle to ująłem w pierwszym poście, ale nadal podkreślam, że nie uważam jej za "ignorowanie", bo chodziło mi o to, że użytkownik do którego to napisałem, nie widział po pierwsze wszystkich filmów i ich ocen na moim profilu (przywołał tylko ten ostatnio oceniony przeze mnie), a po drugie nie przeczytał najwyraźniej mojej odpowiedzi w całości. Jak więc mam rozmawiać z kimś, kto podejmuje dyskusję w temacie z którym najwidoczniej dobrze się nie zaznajomił? Ktoś taki to właśnie jest ignorant, no ale nie mam zamiaru kłócić się o to z kimś kto być może myśli, że jest najbieglejszym lingwistą, lub po prostu wie lepiej, co ktoś inny miał na myśli, niż ta druga osoba.
Co do prowokacji - no cóż, może dla Ciebie to tak zabrzmiało, ale wcale do tego nie dążyłem i nadal nie zgadzam się z tym stwierdzeniem Gdybym zaczął podważać czyjeś opinie nt. tego filmu i je krytykować, wtedy z całą stanowczością przyznałbym, że była to prowokacja. Ja natomiast starałem się tego unikać i odniosłem się tylko do filmu - przedstawiłem swoją ocenę, podkreślając, że jest SUBIEKTYWNA i uzasadniłem dlaczego film mi się nie spodobał. Nikogo tu na forum też nie obrażałem, ani nie krytykowałem jego gustu, bo wtedy byłbym po prostu zwykłym trollem.
W sumie masz trochę racji, z tym, że się pogrążam, bo nie potrzebnie odpisuję na bzdurne argumenty jakich użyłeś w swoim pierwszym komentarzu. Inteligentny człowiek sam zobaczy, że większość z nich to brednie, niepotrzebnie jeszcze to tłumaczę. To moja głupota, że wogóle podjąłem dyskusję z Tobą - człowiek musi udowadniać, że nie jest wielbłądem. :/
Ale i tak najlepsze jest to, że Ty zamiast odpowiedzieć na moje pytania, uciekasz się do zmiany tematu dyskusji (i kto tu się pogrąża :/). Więc tym razem będzie jedno krótkie pytanie, którym rozstrzygniemy te dyskusje: W którym miejscu przedstawiłem pogląd, że "moje odczucia dot. filmu = jego obiektywna ocena"?
I przepraszam, że się tak rozpisałem, obiecuję, że to ostatni raz - myślę, że każdy z nas przedstawił swoje racje, ktoś komu się zachce to czytać sam je oceni, ale to nie jest najlepsze miejsce na taką polemikę. Możesz się odnieść do któregokolwiek fragmentu w mojej wypowiedzi, ale ja Ciebie zobowiązuję do udzielenia odpowiedzi tylko na to pytanie które zadałem kilka linijek wyżej.
Potem chętnie podyskutuję na temat samego filmu i tego co o nim napisałeś, żeby nie mieszać teraz jednego z drugim.
Mi się zachciało przeczytać powyższe posty, ale nawiązań do filmu tudzież książki wiele nie znalazłem :D
Przyznaję Ci racje, jesteś niewinny. Cóż innego mam zrobić? Zostałem nazwany inteligentnym wykształciuchem, zaś na drodze jakiejś pokątnej psychoanalizy doszedłeś już dlaczego właściwie używam takiego a nie innego języka; nie wiadomo czego jeszcze można się spodziewać? Cóż, muszę zatem prosić o wybaczenie za mój "nieco elokwentny" ton, który tak wywołał u Ciebie tak repulsywną reakcję, reakcję tym bardziej znamienną, że potwierdzającą moją tezę o Twojej niechęci do rozmowy nt. filmu, a chęci do mieszania z błotem i popisywania się. Jeżeli pytasz o powody, które skłoniły mnie do dyskusji, to są one bardzo proste: po prostu lubię dyskutować, poza tym uznałem, że nie masz racji i postanowiłem Cię o tym przekonać. Teraz już wiem, że mi się to nie uda ("ręce opadają", "wysilę się na odpowiedź" etc. - bardzo elokwentnie, bardzo ładnie), ale może, jak to ująłeś, kto inny tu zajrzy i rozstrzygnie...
Otóż odpowiedziałem na Twoje zarzuty, i to, paradoksalnie zanim jeszcze je postawiłeś. Staram się bowiem dobierać słowa tak, by wyrażały myśli, zaś żadnej nowej myśli w poprzednim poście nie zawarłem (odnośnie Twoich wybryków). Zresztą sam przyznałeś, używając eufemizmów, że mam rację, popadając zresztą w jawną logiczną sprzeczność...
Odpowiadając wreszcie na Twoje pytanie (ja, zauważ nie zwykłem odpowiadać pytaniem na pytanie...): wyrażając subiektywną opinię w taki sposób, jaki Ty to zrobiłeś nie dajesz innym szansy na kulturalną odpowiedź (chociaż Kamileki próbował, to i tak dostał po nosie, za nic...). Nazywając film "szmirą" i "marną produkcją" tym samym odchodzisz jednak od swoich wrażeń (np tych związanych z Twoją "sennością"), a nadajesz filmowi obiektywną wartość (tzn. taką która przysługuje mu obiektywnie, niezależnie już od Twojego wartościowania), wypowiadasz się bowiem o filmie samym, a nie o swoich odczuciach, etc.. Uraziło to, jak sądzę, niektórych fanów, którzy mają zdanie dokładnie odwrotne od Twojego i oni, używając podobnego Twojemu języka, zaczęli rzucać inwektywami. Zresztą zdanie "Czy zauważyłeś gdzieś w moim poście zwrot w stylu "nie rozumiem jak można go było tak wysoko oceniać" lub jakikolwiek zwrot w którym podważałbym czyjeś prawo do własnej opinii nt. filmu? Pomijam oczywiście wyrażenie braku zrozumienia dla "zachwytu" nad filmem - bo tego nie rozumiem, ale rozumiem, że komuś przypadł on do gustu i szanuję też te opinie (co nie znaczy, że się muszę z nimi zgadzać)." jest tak złe, zepsute, niespójne i głupie, że już niczego chyba nie trzeba tutaj udowadniać...
Nie wiem dlaczego uważasz, że zmieniłem temat? Przecież odpowiedziałem Ci na Twoje argumenty! To po prostu kłamstwo i to tak perfidne, że aż ciężko coś na nie odpowiedzieć. Jak możesz mówić , że zmieniam temat, skoro mój post w pierwszej części odpowiada na Twoje ataki a dopiero w drugiej odwołuje się do czegoś innego? Nie wiem, jak mogę Ci to wytłumaczyć? Zatem, kiedy już zmieszasz mnie z błotem w swej odpowiedzi, proszę odnieś się łaskawie do merytorycznej części mojego poprzedniego posta... Dziękuję i pozdrawiam!
>> Przyznaję Ci racje, jesteś niewinny.
Dzięki, ale nigdzie czegoś takiego nie napisałem (popełniłem niejeden błąd i się do tego za każdym razem przyznawałem), więc w czym mi przyznajesz rację?
>> Zostałem nazwany inteligentnym wykształciuchem, zaś na drodze jakiejś pokątnej psychoanalizy
>> doszedłeś już dlaczego właściwie używam takiego a nie innego języka
Primo - napisałem to w formie pytania, a nie stwierdzenia. To dość istotna różnica. W dodatku wcale nie było to pytanie retoryczne, bo jestem ciekaw odpowiedzi. Secundo - ta "pokątna psychoanaliza" jak to ująłeś nie dotyczy wcale Ciebie, lecz wielu osób, które na niejednym forum dyskusyjnym zachowywały się właśnie w taki sposób. Dostrzegłem tutaj pewien schemat i nie omieszkałem o tym napisać, gdy zauważyłem, że zaczynasz postępować podobnie - nie widzę w tym nic repulsywnego. Może miałeś na myśli "impulsywną reakcję"? :D Choć taka też nie była... :P
>> potwierdzającą moją tezę o Twojej niechęci do rozmowy nt. filmu, a chęci do mieszania z błotem i popisywania się
Zdanie "chętnie podyskutuję na temat samego filmu i tego co o nim napisałeś, żeby nie mieszać teraz jednego z drugim" nijak się ma do Twojej tezy. Chcę najpierw wyjaśnić sobie z Tobą to co mi zarzuciłeś, a potem powrócimy do tematu samego filmu. Więc na razie się wstrzymaj od pochopnego oceniania moich pobudek.
>> Zresztą sam przyznałeś, używając eufemizmów, że mam rację, popadając zresztą w jawną logiczną sprzeczność...
Przykładów jak zwykle brak.
>> (chociaż Kamileki próbował, to i tak dostał po nosie, za nic...)
Ponownie - brak przykładów. Powstrzymam się od nazywania tego kłamstwem, ale dopóki nie wskażesz tych fragmentów (żebym mógł się do tego jakoś odnieść), to jak mam to nazwać? Wyolbrzymieniem? Przesadą?
>> Nazywając film "szmirą" i "marną produkcją" tym samym odchodzisz jednak od swoich wrażeń
>> (np tych związanych z Twoją "sennością"), a nadajesz filmowi obiektywną wartość
>> (tzn. taką która przysługuje mu obiektywnie, niezależnie już od Twojego wartościowania),
>> wypowiadasz się bowiem o filmie samym, a nie o swoich odczuciach
Proszę Cię... Już dawno takich bredni nie czytałem. Wypowiadam się o samym filmie? Owszem. Ale na podstawie czyich odczuć? Kubricka? Nicholsona? Autora wątku? Twoich? Nie. Na podstawie MOICH ODCZUĆ. Dlatego używałem zwrotów jak "moja ocena", "subiektywna" itp. Ty za wszelką cenę usiłujesz wmówić mi dziecko w brzuch, że nadaję filmowi obiektywną wartość. Jeśli dla mnie coś jest tandetą, to jest tandetą - jeśli jest arcydziełem, to jest arcydziełem. I nie obchodzi mnie opinia kogoś innego. Dla kogoś innego coś może być arcydziełem, ale to nie ma wpływu na fakt, że dla mnie to tandeta - i vice versa. Widocznie zbyt rzadko podkreślałem w swoich wypowiedziach, że są to moje własne odczucia i opinie.
>> używając podobnego Twojemu języka, zaczęli rzucać inwektywami
Tutaj też brak przykładu inwektyw z mojej strony - chyba, że napisanie o czymś, że jest "denne" w Twoim odczuciu uzasadnia rzucanie inwektyw w tego kogoś. Choć w zasadzie ja nawet nie poczułem się przez nikogo obrzucany inwektywami w tym wątku, więc wydaje mi się, że trochę przesadzasz. :)
>> jest tak złe, zepsute, niespójne i głupie
Tu się trochę zgodzę, po raz kolejny niestety popełniłem kardynalny błąd, czytając swoją wypowiedź w całości dopiero PO jej wysłaniu. To zdanie zmieniałem kilka razy i przez to wyszedł taki językowy potworek, ale cóż, każdemu błędy się zdarzają. Chodziło mi o to, że szanuję opinie innych, że film jest DOBRY i jestem w stanie je zrozumieć, pomimo iż się z nimi nie zgadzam. Nie rozumiem tylko zachwytu i opinii nazywających ten film arcydziełem. Z resztą fakt, że nazywają go tak ludzie, którzy nie przyznali mu 10 punktów mówi sam za siebie.
>> Jak możesz mówić , że zmieniam temat
Ano tak, że pominąłeś pytania które zadałem, lub udzieliłeś lakonicznych wyjaśnień w stylu "pierwszy post był, ni mniej, ni więcej - prowokacją. Świadczy o tym choćby emocjonalny ton". Widocznie jestem też za głupi na to, albo nie potrafię czytać w Twoich myślach - nie wiem, ale nie widzę nigdzie, żebyś "odpowiedział na moje zarzuty, i to, paradoksalnie zanim jeszcze je postawiłem" co do takich spraw jak np. "moje odczucia dot. filmu = jego obiektywna ocena". Sprytnie unikasz udzielenia bezpośredniej odpowiedzi na to proste pytanie z poprzedniego posta, starasz się natomiast odpowiedzieć wymijająco, tłumacząc, że moja subiektywna ocena jest w gruncie rzeczy (wg. mnie rzekomo) obiektywna. Tak to pokrętne tłumaczenie można skrócić.
Wierz mi - pisanie zwrotów w stylu "postanowiłem Cię o tym przekonać. Teraz już wiem, że mi się to nie uda", "przyznałeś, używając eufemizmów, że mam rację, popadając zresztą w jawną logiczną sprzeczność", "kiedy już zmieszasz mnie z błotem w swej odpowiedzi" itp. jak na ironię wcale nie podnosi Twojej wiarygodności, a wręcz przeciwnie. Tym razem całkowicie powstrzymałem się od jakiejkolwiek oceny Ciebie i personalnych uwag, a odniosłem się głównie do kwestii merytorycznych, podczas gdy Ciebie jak widzę trochę poniosły emocje (tak dla odmiany). :D
PS. Starałem się streszczać. :P
Drogi Teście, niniejszym odpisuję:
"Dzięki, ale nigdzie czegoś takiego nie napisałem (popełniłem niejeden błąd i się do tego za każdym razem przyznawałem), więc w czym mi przyznajesz rację?"
Wybacz ale nie rozumiem. Czego nie pisałeś? Tego co pisałeś? Piszę to tylko dlatego, byś nie mówił, że omijam pewne kwestie...
"Primo - napisałem to w formie pytania, a nie stwierdzenia. To dość istotna różnica. W dodatku wcale nie było to pytanie retoryczne, bo jestem ciekaw odpowiedzi."
Czy oczekujesz odpowiedzi: nie, nie jestem inteligentnym wykształciuchem (przez wykształciuch rozumiem to, o co chodziło Dornowi)? Czy może, tak jestem inteligentnym wykształciuchem, który używa trudnych słów, po to by epatować jakąś wyimaginowaną edukacją? Zadałeś to pytanie w taki sposób, że nie mogłem na nie odpowiedzieć, ergo było to pytanie retoryczne (niezamierzone oczywiście). Zresztą gdybym jakoś w końcu zaspokoił Twoją ciekawość, to skąd mam pewność, że byś w ogóle uwierzył? Ja wierzę w to co Ty mówisz, pod warunkiem, że nie popadasz w sprzeczność. Wierzę np. że lubisz Pitch Black, i że nie lubisz Lśnienia. Natomiast kiedy ja powiedziałem, szczerze, dlaczego z Tobą dyskutuję, zostałem odsądzony od "wiarygodności" (która nie wiadomo co miała by tu oznaczać)... Czy to jest uczciwa rozmowa?
"Secundo - ta "pokątna psychoanaliza" jak to ująłeś nie dotyczy wcale Ciebie, lecz wielu osób, które na niejednym forum dyskusyjnym zachowywały się właśnie w taki sposób. Dostrzegłem tutaj pewien schemat i nie omieszkałem o tym napisać, gdy zauważyłem, że zaczynasz postępować podobnie "
Rozumiem. Wybacz, że wziąłem to do siebie, być może to moja narcystyczna natura. :) W takim razie poprzedni akapit potraktuj, jako pisany jeszcze ze świadomością, że było to w moim kierunku.
"nie widzę w tym nic repulsywnego. Może miałeś na myśli "impulsywną reakcję"? :D Choć taka też nie była... :P"
chodziło o reakcję repulsywną. Jest to termin freudowski, dlatego go użyłem (w nawiązaniu do "psychoanalizy").
"Proszę Cię... Już dawno takich bredni nie czytałem. Wypowiadam się o samym filmie? Owszem. Ale na podstawie czyich odczuć? Kubricka? Nicholsona? Autora wątku? Twoich? Nie. Na podstawie MOICH ODCZUĆ."
Warto na wstępie zauważyć, że - gwoli przytaczania przykładów - nazywanie argumentu przeciwnika brednią nie należy do najmilszych sposobów niezgadzania się z tymże argumentem. Wracając do sedna: widzę, że muszę Ci wytłumaczyć słowa których używam. Sąd subiektywny - odnoszący się do mówiącego; obiektywny - odnoszący się do przedmiotu (tutaj: filmu). Mówiąc o swoich ODCZUCIACH mówisz subiektywnie, natomiast mówiąc o FILMIE - obiektywnie. Przeczytaj, proszę, to, co jest dalej z taką świadomością.
"Jeśli dla mnie coś jest tandetą, to jest tandetą - jeśli jest arcydziełem, to jest arcydziełem."
Tutaj mamy typowy przykład przełożenia subiektywne-obiektywne. Jeżeli coś jest dla mnie (czyli subiektywnie) arcydziełem, to jest (po prostu jest. obiektywnie. nie używasz tu już żadnego dookreślenia) arcydziełem. Być może wydaje Ci się to tylko retoryką, ale tak nie jest (obiektywnie, co także mogę wykazać, ale nie wiem czy mój "uczony" ton nie będzie poczytany jako pretensjonalny wybieg próbujący poniżyć przeciwnika. To była ironia. To też). Oczywiście całe to zdanie, jest tylko Twoim zdaniem, a więc subiektywnym, ale już na innym poziomie subiektywnym, tzn. takim które Ty wypowiadasz. Z tym Twoim zdaniem polemizuję, bo mam do tego prawo. Ty masz też prawo do tego zdania, co nie zmienia faktu, że jest ono błędne.
"I nie obchodzi mnie opinia kogoś innego"
to chyba nie do końca prawda, przyznaj.
"Tutaj też brak przykładu inwektyw z mojej strony - chyba, że napisanie o czymś, że jest "denne" w Twoim odczuciu uzasadnia rzucanie inwektyw w tego kogoś. Choć w zasadzie ja nawet nie poczułem się przez nikogo obrzucany inwektywami w tym wątku, więc wydaje mi się, że trochę przesadzasz. :)"
To prawda, rzeczywiście inwektyw nie było. Wybacz, przesadziłem.
"(wg. mnie rzekomo)"
tego akurat nie powiedziałem. Ty przecież uważasz, że tak nie jest, gdybym tak twierdził to z czym bym polemizował?
"Tym razem całkowicie powstrzymałem się od jakiejkolwiek oceny Ciebie i personalnych uwag, a odniosłem się głównie do kwestii merytorycznych, podczas gdy Ciebie jak widzę trochę poniosły emocje (tak dla odmiany)."
Emocje poniosły, rzeczywiście. Dla odmiany :). Z tym, że pisząc "kwestie merytoryczne" chodziło mi o sam film.
PS. ja też.
>> Wybacz ale nie rozumiem. Czego nie pisałeś?
Nie pisałem, że jestem "niewinny" (jak to określiłeś). Czytaj uważnie.
>> Czy oczekujesz odpowiedzi: nie, nie jestem inteligentnym wykształciuchem
Zadałem pytanie w stylu "dlaczego ludzie tak robią", a nie "czy jesteś / uważasz się za wykształciucha" - więc nie było to wbrew pozorom pytanie retoryczne - nawet biorąc pod uwagę fakt, że sam wysnułem kilka swoich tez na ten temat.
>> Natomiast kiedy ja powiedziałem, szczerze, dlaczego z Tobą dyskutuję,
>> zostałem odsądzony od "wiarygodności" (która nie wiadomo co miała by tu
>> oznaczać)... Czy to jest uczciwa rozmowa?
Tu wbiłeś gola do własnej bramki. Ja nie podważałem POWODÓW dla których zacząłeś dyskusję, a FORMĘ w jakiej ją prowadzisz. Ty zaś mówisz, że ja krytykuję Ciebie za to, że powiedziałeś mi dlaczego ze mną dyskutujesz. Umyślnie wypaczasz tym samym sens moich słów. I jeszcze się pytasz "czy to jest uczciwa rozmowa"? Proszę Cię... :)
>> Warto na wstępie zauważyć, że - gwoli przytaczania przykładów (...)
(Skróciłem cytat, chodzi mi teraz o cały akapit.) Jeżeli Cię to określenie uraziło, to przepraszam. Ale nadal uważam, że to o czym tu piszesz jest poglądem błędnym. Twój tok myślenia wydaje mi się zbyt naciągany (żeby pasował do poprzednich wniosków), pozwól więc, że Ci wyjaśnię jak ja to rozumuję. Obiektywizm zwykle się odnosi do oceny bezstronnej. Prosty przykład: mamy sobie film z małą ilością akcji, ale głęboką fabułą. Jeżeli miłośnik filmów akcji, który nudzi się na filmach z małą jej ilością chce ocenić ten film obiektywnie, musi całkowicie pominąć w swojej ocenie fakt, że nudził się ze względu na brak akcji, a skupić się bardziej na ocenie fabuły (to tak uogólniając). Subiektywizm z kolei pozwala na stronniczą ocenę filmu i wtedy powyższy widz będzie mógł uwzględnić w niej to, że nie spodobał mu się film ze względu na brak akcji, więc wystawia zaniżoną ocenę. Takie rozumowanie "subiektywnej" i "obiektywnej" oceny jest najlogiczniejsze i z pewnością tylko taką definicję tych pojęć miałem na myśli wypowiadając się o filmie.
>> nie używasz tu już żadnego dookreślenia
Mea culpa. Faktycznie to zdanie brzmi dwuznacznie i biję się teraz w pierś, że tak nieprecyzyjnie się określiłem. Chodziło mi rzecz jasna o to, że jeśli coś jest DLA MNIE tandetą, to jest DLA MNIE tandetą i basta (tak samo z arcydziełem), bez względu na to czy ktoś się z moją opinią zgadza czy też nie. Drugie znaczenie tego zdania ("jeśli coś jest dla mnie tandetą subiektywnie, to jest wogóle tandetą - czyli obiektywnie") jest niezamierzone i powstałe tylko i wyłącznie na skutek mojego niedopatrzenia. :P
>> Ty masz też prawo do tego zdania, co nie zmienia faktu, że jest ono błędne.
Przyznam szczerze, że tutaj trochę namieszałeś (w tym tłumaczeniu "subiektywne-obiektywne"), że z powyższego wniosku rozumiem tyle, że moje subiektywne zdanie jest błędne. Jak subiektywna opinia może być błędna? To tak jak byś powiedział komuś kto lubi np. zupę pomidorową i mówi, że jest dobra, bo mu smakuje, że jest w błędzie... :D Wiem, że nie miałeś tego na myśli, ale tutaj trochę z kolei Ty nie doprecyzowałeś, o jaki rodzaj "subiektywnego zdania" Ci chodzi. :P
>> "I nie obchodzi mnie opinia kogoś innego" to chyba nie do końca prawda, przyznaj.
Jak wyżej. Chodziło mi o to, że jeśli uważam coś za arcydzieło, to nie obchodzi mnie czyjeś zdanie w takim znaczeniu, że nie ma ono wpływu na moją ocenę. Oczywiście mogę czuć się nim urażony itp. Wtedy mnie ono obchodzi. Ale nie to miałem akurat na myśli wypowiadając te słowa. Jako ciekawostkę dodam, że pisałem wcześniej, że "choć wielu filmom wystawiłem notkę 10/10 i dodałem do ulubionych, na prawdę ciężko by mi było znaleźć coś, co mógłbym obiektywnie nazwać arcydziełem i bronić potem tej opinii na forum". Tak więc jak ktoś np. nazwie Pitch Black szmirą, nie będę z nim polemizował i próbował udowadniać, że jest w błędzie, bo ma prawo do takiej oceny. Z resztą sam film Pitch Black patrząc bardziej obiektywnie jest dość słaby - ja go lubię z nieco innych względów, ale ktoś podpatrzył, że taki film mam w ulubionych i zestawił jego ocenę z oceną Lśnienia. A to dwa kompletnie różne filmy. Nie da się porównywać pralki z rowerem. I choć wiem, że to też nie jest ta sama liga, to jakoś tematu z przywołanym przeze mnie Milczeniem Owiec, jakoś do tej pory nikt podjąć się nie odważył... :P
I jeszcze mała uwaga na koniec. Pisząc o przesadnej uprzejmości, czy kulturze wypowiedzi, miałem na myśli także to, że w pierwszym poście odezwałeś się do mnie bezpośrednio (i to nawet dość bezpośrednio :P), a w drugim pojawia się już zwrot "Drogi Test1410" itp. Nie czepiałbym się tego akurat, gdyby to nie wyglądało tak... trochę głupio. Już tłumaczę dlaczego. Otóż głupi jest sam nick. :P I głupio wygląda pisanie go z dużej litery (w końcu to nie imię). Być może zastanawiałeś się dlaczego akurat taki nick, czy ma to coś wspólnego np. z rokiem 1410 czy coś w tym stylu, bo takie coś może przyjść na myśl (przynajmniej mi się kojarzy). Jednak jego geneza jest nieco bardziej prozaiczna - po prostu wszystkie nicki które chciałem utworzyć były już zajęte i wpisałem to co mi pierwsze przyszło do głowy... :D Z resztą jak patrzę na Twój nick, to mam wrażenie, że chyba Twój ulubiony też już był zajęty... :P Jeśli już chcesz używać takich grzecznościowych zwrotów, to najpierw lepiej jest zapytać się o imię - jeżeli się wstydzisz, to już uprzedzam - jestem Piotr. Żadna sensacja :P
Ciężko porównywać Milczenie Owiec z Lśnieniem, a przynajmniej dla mnie. Wprawdzie cenię wyżej Lśnienie, ale tylko nieznacznie wyżej.
W Milczeniu mamy kapitalną grę Hopkinsa, bardziej oszczędną niż Jacka ale również cholernie oryginalną i zapadającą w pamięć. Fabuła jest prowadzona w ciekawy sposób i trzymająca stale w napięciu. Muzyka jest tutaj zupełnie inna, ale równie świetnie pasująca do wydarzeń w filmie. Do tego dochodzi bardzo dobra rola Jodie Foster i Tedego Levina (legendarny taniec :D)
Milczenie posiada dla mnie 2 minusy, a mianowicie - ucieczka Lectera i zachowania policjantów. Od kiedy to policjant podaje obiad psychopacie ? A potem w błyskawicznym tempie wiesza jednego a drugiego odsyła do windy samemu udając rannego policjanta. Do tego Kolejne zachowania policjantów, usiłujących złapać Lectera (wystraszenie jakby miał co najmniej panzerfausta czy CKM a on miał pukawiczkę w ręku:P
Drugi minus to starcie agentki Starring z Buffalo Billem w piwnicy. Gość ma noktowizor, widzi już ją, a ona w ostatniej chwili zabija go, po usłyszeniu pociągnięcia za spust. Narazie tyle :)
Milczenie Owiec oglądałem dosyć dawno, ale jakiś czas temu mignął mi w TV Hannibal. Świetna sprawa: naprawdę dobrze wykształcony humanista jest jednocześnie przerażającym potworem-kanibalem. I do tego jeszcze nawiązania do włoskiego renesansu (równie potwornego miejscami)! Mniam. (kurcze, niezłe trzeba mnie wyczucie, żeby Hannibala skwitować słówkiem "mniam". Kwestia smaku I suppose...)
Wiem, tak jak wspomniałem - to też inna liga. Po prostu nic lepszego mi nie przyszło do głowy. :) Co do Twoich argumentów się zgodzę, fabuła była trochę naciągana - ale mimo to jakoś większą ochotę mam powrócić do Milczenia Owiec niż do Lśnienia. No i jak kolega wyżej napisał, też spodobała mi się bardziej seria filmów z Hannibalem Lecterem. W sumie pisząc o Milczeniu Owiec miałem na myśli także pozostałe filmy z tą postacią.
Wczoraj o 1 w nocy przysiadłem ponownie do Lśnienia, żeby sprawdzić parę szczegółów o których pisałeś ostatnio - w sumie przewijając nudne jak dla mnie fragmenty, zaliczyłem film w pół h, ale mniejsza o to. :D
Teraz kilka uwag. Pierwsza - z mojej strony był to mały faux pas, że określiłem CAŁĄ ścieżkę dźwiękową jako tragiczną. Miałem na myśli tylko te fragmenty, gdzie dźwięki skrzypiec (czy cokolwiek to było) miały wytworzyć nastrój grozy. Tym razem odsłuchiwałem to na dobrych słuchawkach i choć brzmiało to lepiej, to jednak nadal - jak dla mnie - tragicznie. Powiem tak - gdyby udźwiękowienie filmu trzymało cały czas taki poziom jak w pierwszych scenach (jakieś 10 pierwszych minut filmu), to z czystym sumieniem dałbym za muzykę 9/10. Jest to wysoka klasa i na prawdę trzyma poziom (i jeszcze w kilku innych momentach). Niestety - od pierwszej sceny w spiżarni zaczyna się to piszczenie, przy którym musiałem ściszać głośność, a które osiągnęło apogeum w scenie, w której Wendy wertowała "powieść" Jacka. Musiałem zdjąć słuchawki, bo aż mnie uszy bolały. Może jestem wrażliwy na te częstotliwości - nie wiem. Ale po prostu nie umiałem tego słuchać.
Druga sprawa - aktorstwo. Tym razem zwróciłem na to szczególną uwagę, bo wcześniej po prostu obejrzałem film, bez dokładnego przyglądania się temu. Jack Nicholson zrobił na mnie wrażenie. Przyjrzałem się jego mimice, gestom, postawie - wszystko zrobił bardzo dobrze. Ale za to wciąż nie mogę zdzierżyć gry Shelley Duvall - sposób w jaki mówi, jej mimika (zwłaszcza gdy udaje spanikowaną) jest jak dla mnie strasznie sztuczny. Po prostu irytuje mnie, nie dziwię się, że Jack zrobił się dla niej taki niemiły i kazał jej "wyjść", gdy pracował... :D Co do zaś samego dzieciaka - po raz kolejny mamy aktorstwo sztuczne, nierealistyczne. Głównie mówię tu o kwestiach mówionych - recytuje z pamięci kwestie, zamiast je wypowiadać i w sztuczny sposób udaje przerażonego, ale na poprawkę biorę rzecz jasna to, że był tylko dzieckiem - ciężko zatem spodziewać się po nim profesjonalnego aktorstwa. Nie zmienia to jednak faktu, że widziałem lepszych aktorów w jego wieku.
Trzecia sprawa. Ujęcia. Dobre są sceny kręcone z helikoptera (choć obecnie nie robią już raczej na nikim wrażenia) i ponownie - podróże małego na rowerku. :D Pozostałe są dobre, choć też nie zrobiły na mnie wrażenia, a moment szybkiego zbliżenia twarzy kojarzy mi się tylko z filmami rodem z czasów PRL-u... :P Ogólnie lata w których kręcono film, gdzie doświadczenie w tej dziedzinie oraz możliwości były znacznie mniejsze niż dzisiaj na pewno mają wpływ na to, że np. scena w której Jack zabija dziadka jest strasznie sztuczna, no i prawdopodobnie były też przyczyną tego, że Kubrick pominął takie motywy jak np. ten z żywopłotem atakującym naszych bohaterów... :)
Jakoś po raz kolejny nie bałem się wogóle na tym filmie, kilka scen jak się okazało całkiem wyleciało mi z pamięci (np. ta w której mały widzi dziewczynki martwe na podłodze w holu - dziwne, że wcześniej o niej zapomniałem), a to jak już wspomniałem niezbyt dobrze świadczy o horrorze, tym bardziej, że np. sceny z filmu Ring czasem chodzą mi po głowie aż do dzisiaj - mimo iż obejrzałem maksimum 5-10 minut z tego filmu i to znacznie wcześniej niż Lśnienie... :)
Niestety nie dane mi było zobaczyć serialu o Hannibalu, ani pozostałych części nakręconych po Milczeniu Owiec.
Co do muzyki z pierwszych 10 minut filmu to jest to dla mnie istny majstersztyk. Potem nie był to już taki wysoki poziom, lecz dla mnie i tak muzyka podkreślała grozę w dobry sposób. Scenę gdy Wendy przeglądała "wypociny" Jacka dobrze pamiętam i muzyka, była naprawdę bardzo dobrze pasująca do tej sceny. Zgodzę się z tym, iż w kilku fragmentach muzyka jak to określiłeś piszczy i jest nazbyt głośna, np. bardzo dobrze słychać to w scenie gdy Jack zdenerwowany przez Wendy, która oskarżyła go o duszenie Danego wchodzi do sali balowej przed rozmowa z Lloydem:) Co do pomysłu ze słuchawkami to popełniasz małe harakiri:D Moim zdaniem bez problemu wystarczy dźwięk stereo z głośników telewizora aby poczuć głos tego rodzaju muzyki:)
Aktorstwo Shelley Duvall też mnie irytowało i wkurzała mnie, ale jak pisałem kiedyś może taki był zamiar, co do jej sztuczności to wynikać może ona przykładowo z jej stylu grania - niektórzy już tak mają, że zawsze będą wydawać się sztuczni na ekranie :P A chłopak grający Dannego no cóż - niewiele było ról, w których dzieci wypadłyby naturalnie. Na pewno mógl zagrać lepiej, ale wypadł przyzwoicie.
Scena, w której Jack morduje murzyna jest dla mnie bardzo dobra. Najpierw ukazanie jak Halloran kroczy powoli po korytarzu, zatrzymanie kamery i szybki atak Jacka z zaskoczenia siekierą. Gdy murzyn już leży martwy, z dołu ekranu wyłania się Jack i ta jego twarz na której maluje się lekki szyderczy uśmiech :D
Do scen, które niegdyś napisałem dodałbym jeszcze każde spotkanie Jacka z urealnionymi duchami w postaci, najpierw barmana Lloyda, następnie młodej-starej kobiety w wannie i w końcu z barmanem Dalbertem Grady. Ciekawe jest to, że w każdej z tych 3 scen występuje lustro co oznacza oczywiście, iż Jack rozmawia sam ze sobą. Są to sceny dość wyraźne, a scena z Dalbertem w łazience posiada genialną kolorystykę. Czerwień jest tu wyraźnie wyeksponowana :D Przemiania w błyskawicznym tempie młodej kobiety w starą babinkę też robi wrażenie i dziwne, że Ci się nie podobała czy też nie zrobiła na Ciebie wrażenia) Jak dla mnie, każda z tych scen jest dość wyraźna i pamiętam ją bardzo wyraźnie. Oczywiście, że kilka z tych scen nie straszy i tu się zgodzę, że nie świadczy to dobrze o Lśnieniu jako horrorze, ale za to wbijają się w pamięć a przecież o to chodzi w filmie :P
Pozdrawiam :)
Co do serialu z Hannibalem, to też nie oglądałem, tylko dwa filmy po Milczeniu Owiec widziałem. :) Ale zapomniałem nadmienić, że nie jestem fanem tych produkcji - owszem, spodobały mi się, ale jak dla mnie to filmy do obejrzenia na góra 1-2 razy.
Początkowa muzykę Lśnienia oceniłem w zasadzie na 9/10 tylko za dźwięk tuby (lub czegoś podobnie brzmiącego - nie jestem ekspertem, więc mogę się mylić co do instrumentu) - jak dla mnie, brzmi on zbyt "staroświecko", tzn. przypomina mi filmy z lat 60, 70 i po prostu się nie podoba. Ale te wstawki dźwiękowe (tutaj ponownie ciężko mi jest to określić słowami), jakieś "dziwne" lub "tajemnicze" odgłosy (raczej nie pasujące do żadnych konwencjonalnych instrumentów :P) przypadły mi do gustu. Trochę mi nawet przypominają muzykę Jean Michel Jarre'a, który jako pionier muzyki elektronicznej bardzo dużo eksperymentował z nowymi dźwiękami w tamtych latach i tworzył podobne "odgłosy". :)
A co do słuchawek, to użyłem ich dlatego, ponieważ nie chciałem w nocy nikogo budzić, poza tym o wiele lepszy odbiór dźwięku mam na słuchawkach, niż na tych moich kiepskich głośnikach, które mam w domu. Dzięki słuchawkom jestem w stanie usłyszeć znacznie szersze pasmo dźwięków. Ale tak jak powiedziałem - w kilku miejscach zdjąłem je, bo mnie uszy bolały (a głośność wcale nie była na maksa)... :P
Jeśli chodziło o moją krytykę aktorstwa małego chłopca - zaznaczyłem, że nie oczekiwałem po nim jakiegoś super talentu aktorskiego - wyglądało ono trochę sztucznie momentami, ale ogólnie wypadł poprawnie. Ja po prostu widziałem lepszych aktorów w jego wieku, tak jak już wspominałem, ale to nie znaczy, że on wypadł tutaj źle. Co do zaś samej Shelley - u niej aktorstwo wyglądało trochę sztucznie, zwłaszcza gry coś mówiła (cały czas to czułem, że mówi wyuczone kwestie, a nie "z serca" tak jak Jack). Ale ogólnie irytował mnie jej całokształt - jakoś nie umiałem jej zdzierżyć. Bo np. Jack grał w taki sposób, że równie dobrze mógłbym pomyśleć, że kwestie wymyśla sobie sam na bieżąco - zero sztuczności, czy jakiegoś amatorstwa. Pełna profeska. :)
Scena zabójstwa dziadka - po pierwsze, dziadek dochodzi do takiego miejsca, gdzie już normalnie zobaczyłby Jack'a stojącego za kolumną. Ale OK - patrzy w drugą stronę, więc mu to można jeszcze wybaczyć. Tylko, że Jack po pierwsze znajduje się 2-3 metry od niego i musi dopiero podbiec. Więc dziadek ma czas na reakcję. W dodatku Jack zaczyna krzyczeć w chwili gdy wyłania się zza kolumny, od razu zdradzając tym samym swoją pozycję - ale to też dziadka nie mobilizuje do żadnej reakcji. I choć nie oczekuję, że będzie się w stanie obronić przed wariatem, który zapewne jest silniejszy i w dodatku dość "ciężko" uzbrojony, to jednak stanie jak kołek i czekanie na cios jest co najmniej mało przekonujące. Ponadto siekiera się w niego wbiła jak w spróchniałe drzewo - i choć nie próbowałem nigdy czegoś takiego na człowieku, :D to wydaje mi się, że w zgodzie z logiką i prawami fizyki, cios siekierą na tyle silny, by wbić się w ciało powinien od razu także obalić ofiarę, lub przynajmniej ją odrzucić w tył - tymczasem dziadek stoi nieruchomo, a siekiera wchodzi jak w masło - jak dla mnie, to logiki i realizmu w tym zero. :) I o to głównie mi chodziło, gdy mówiłem o sztuczności tej sceny. Co do tych szczegółów na które Ty zwróciłeś uwagę to się zgodzę. Ale widziałem już chyba zbyt dużo filmów akcji i jakoś ta scena mnie nie przekonuje. :P
Kolorystyka łazienki - owszem, jest zwariowana, ale ja to sobie tłumaczyłem takim "designerskim" (czyt. "dizajnerskim" :D) wystrojem wnętrz i jakoś nie przykuło to mojej większej uwagi. :) Co do przemiany babki z pokoju 237 - nie było tam żadnych specjalnych efektów, zauważ, że w momencie zaraz przed pokazaniem starej kobity w lustrze, tak na prawdę nie widać z którą całuje się Jack - widać tylko samą głowę, która identycznie wygląda w lustrze. Więc w tym momencie jest już podstawiona ta "stara baba" i gdy kamera zjeżdża na lustro - widać ją po prostu w całości. Nic specjalnego w tym nie ma moim zdaniem - w zasadzie w tej scenie według mnie najlepsza jest mina Jacka, gdy dowiaduje się co to za "obłąkana kobieta" jest w pokoju 237 - ten malujący się uśmieszek na jego twarzy jest po prostu obłędny... :D
Ten dźwięk z początkowej sceny może i brzmi "staroświecko", ale zawiera tak jak wspomniałeś elementy elektroniczne, które wchodzą na masową skalę w kulturze masowej na początku lat 70. W latach 60 w filmach nie stosowano raczej tego rodzaju muzyki, a przynajmniej w tych, które ja widziałem.
Gdybyś ustawił głośność w swoich słuchawkach ma maksa, to nie wiem jakie skutki mogłoby to wywołać dla Twojego słuchu :D Ścieżka dźwiękowa w Lśnieniu poza tym oczywiście, że jest bardzo specyficzna posiada bardzo dobre nagłośnienie - w ogóle filmy Kubricka są bardzo "głośne", nawet Star Wars zapewne miał niższe nagłośnienie mimo, że to film SF, a tak na marginesie filmy polskie jakie oglądam z tamtych lat są wręcz w porównaniu do Lśnienia nieme :D)
Jeżeli chodzi o Jacka to jeden tekst na serio wymyślił sam na poczekaniu, a mianowicie Here's Johnny! :P Wypadło to znakomicie.
Halloran wydaje mi się nie spodziewał się ataku na własną osobę, a juz na pewno nie spodziewał się, że niemal na wejściu zostanie zaatakowany i może dlatego jego reakcja, a raczej jej brak tak wyglądała. Może też fakt, że siekiera wchodzi w niego jak w masło i nie odrzuca go ma podkreślić nastrój grozy. Gdyby upadł od razu to byłaby akcja a to nie był film akcji, no i jeszcze do tego dochodzi fakt, iż Kubrick kręcił bardzo często dłuższe sceny.
Scena z kobietą nie zawierała specjalnych efektów, pewnie możnaby pokazać to bardziej profesjonalnie, niż tak jak piszesz tylko podmienić starą babę, ale mi chodziło o sam fakt motywu z błyskawicznym dodaniem kilkudziesięciu lat młodej kobiecie:P To robi wrażenie.
O który uśmieszek Jacka Ci chodzi, czy może o ten pojawiający sięw chwili ujrzenia młodej, ładnej kobiety wynurzającej się z wanny?:D
Sorry, za poprzedni pusty post, ale jakoś tak wyszło:P
Sorry, że nie odpisywałem przez te kilka dni - wziąłem kilka dni urlopu w pracy i skorzystałem sobie z długiego weekendu. :P Co do tych rzeczy o których pisałeś: akurat głośność to jak dla mnie sprawa umowna - bo mogę sobie ją zwiększać / zmniejszać, więc większej różnicy mi to akurat nie robi. Nie lubię filmów, w których celowo jest ustawiony niski poziom głośności, żeby oglądać je nieco głośniej, a potem mamy nagle jakieś "wrzaskliwe" sceny - to akurat charakterystyczne dla horrorów, ale jest to tania zagrywka ze strony twórców - wystraszyć, poprzez nagły wrzask + makabryczną / straszną scenę. Typowe dla głupiego żartu internetowego pt. "screamer". :/ Już z nabytego doświadczenia (jako iż mam słabe nerwy) gdy oglądam jakiś horror, zawsze w scenach grozy, gdy narasta napięcie i z głośników dobiega cisza (przed "burzą" :P), lub narastająca stopniowo muzyka, od razu obniżam poziom głośności - dzięki temu unikam zawału serca w na prawdę "krzykliwych" scenach. :D W Lśnieniu akurat tego typu scen nie ma - głośność zmniejszałem tylko ze względu na to, że dźwięk mnie po prostu irytował, a nie dlatego, że się bałem...
Co do Star Wars, być może się zdziwisz, ale mimo iż jestem fanem SF, to nie oglądałem Gwiezdnych Wojen. :D Po prostu jakoś nie pociągają mnie te klimaty - podobnie Star Trek (choć tam spodobała mi się nawet fabuła, ale kiczowate stroje / fryzury / dekoracje mnie po prostu odpychają). Z tym, że Star Wars na pewno kiedyś obejrzę jak znajdę czas, już przynajmniej z samego obowiązku wynikającego z bycia / uważania się za fana SF. :) W filmach myślę, że najbardziej pociąga mnie dobry klimat - jeżeli produkcja ma takowy, to nawet jeśli fabuła jest płytka / mało ciekawa, aktorstwo nie najlepsze itp. to mimo wszystko nie uważam czasu poświęconego na obejrzenie danego filmu za stracony. Lubię filmy z akcją, ale nie ona jest dla mnie najważniejsza - i nie jest też absolutnie wyznacznikiem tego czy film jest dobry.
Tak wogóle, to ostatnio widziałem film w którym była wspomniana już wyżej scena uderzenia kogoś siekierą w klatkę piersiową - chyba był to film "Zabójca". Tam wyglądało to trochę bardziej przekonująco niż w Lśnieniu. :P
Wracając do sceny ze starzejącą się kobietą - owszem, motyw jest niezły, ale wrażenie by na mnie zrobił chyba tylko wtedy, gdybym po raz pierwszy ujrzał takie coś dopiero w tym filmie. Niestety - Lśnienie oglądałem stosunkowo niedawno i nie jest pierwszym filmem w którym widziałem coś podobnego, więc ciężko raczej, żeby ta scena dzisiaj zrobiła na mnie wrażenie. Zwłaszcza po tym jak widziałem kapitalnie zrealizowaną scenę "odmłodzenia" króla Theodena w filmie Władca Pierścieni - tam efekt jest genialny, do dziś podziwiam kunszt wykonania tej "przemiany". Ale wiadomo - to zupełnie inne lata tworzenia produkcji. Starsze produkcje mają to do siebie, że po latach już tak nie zachwycają (zwłaszcza jeśli się ich nie obejrzało zaraz po wydaniu). Np. film Matrix obejrzałem dopiero w 2010 roku - pamiętam jeszcze zachwyty wszystkich nad tym jakie to wspaniałe efekty specjalne itp. itd. gdy film się ukazał w kinach. Gdybym obejrzał go wtedy, na pewno też byłbym nimi zachwycony. Ale po 10 latach już te efekty większego wrażenia na mnie nie zrobiły - przez ówczesne produkcje one już mi po prostu spowszedniały. Tak samo z Lśnieniem - sceny o których pisałeś teraz i ostatnim razem, były nowatorskie jak na tamte lata, ale obecnie nie stanowią niczego wybitnego.
Gdy pisałem o uśmieszku Jack'a, malującym się na jego twarzy, chodziło mi ogólnie o minę jaką zrobił w tej scenie, gdy wszedł do łazienki i zobaczył, że ktoś jest w wannie, a potem się okazało, że to młoda kobieta. Ogólnie on po popadnięciu w "obłęd" bardzo świetnie zagrał rolę takiego trochę psychopaty-wariata. Mimika i ogólnie aparycja jego są na prawdę dobre - Nicholson nieźle nawet pasuje do takiej roli.
Jeszcze tylko kwestia muzyki - zauważ, że do dzisiaj najpopularniejszym w filmach gatunkiem jest muzyka klasyczna, muzyka grana przez orkiestrę - bardziej niszowe gatunki pojawiają się tylko w filmach skierowanych do konkretnego widza (np. nastolatków), ale najbezpieczniejszym, czy też najbardziej "neutralnym" gatunkiem jest muzyka klasyczna, ponieważ taka muzyka raczej mało kogo nie drażni (o ile jest dobrze zagrana i nie irytuje żadnymi "piskami" itp... :P). Elementy muzyki elektronicznej są w Lśnieniu subtelne i występują w minimalnym stopniu - co prawda nie jestem znawcą filmów z tych lat, ale zgodzę się, że może to być jeden z pierwszych filmów w których taka muzyka się pojawiła.