Zaraz pewnie zostanę zrównany z ziemią przez połowę forum, ale moim skromnym zdaniem film nie jest niczym (lub niewiele) więcej niż zlepkiem scen "odlotów" zrealizowanych dla sztuki samej w sobie. Nie zrozumcie mnie źle - wg mnie "LVP" jest naprawdę wybornym filmem, choć tak naprawdę... pozbawionym sensu. Film w bezpośredni sposób nie afirmuje narkotyków, ani też ich nie potępia (choć normalny człowiek widząc jak bohaterowie sami siebie narażają na upokorzenie odbierze to jednoznacznie). Ktoś powie, że "LVP" jest jakimś tam rozliczeniem z latami 60ymi i skonfrontowaniem ich z późniejszą dekadą - OK, ale to wszystko to zaledwie tło nieśmiało wyglądające spod narkotycznych oparów. Osobiście nie doszukiwałbym się tu jakiegokolwiek głębszego sensu - nie ma to znaczenia. W filmie takim jak "...Parano" jest to nieistotne, tu jakby ten brak sensu był jego... sensem ;). To czy ktoś pali czy nie pali, ćpa czy nie ćpa nie odgrywa istotnej roli w odbiorze filmu. Osoby "w temacie" co najwyżej spojrzą na obraz przez pryzmat samego siebie, ale... to nic wielkiego. Film o więźniach też inaczej odbiorą więźniowie, o adwokatach - adwokaci itd. Pod względem realizacyjnym jest naprawdę bardzo dobrze - jak to u Gilliama. Znów mamy te charakterystyczne ujęcia, kolejny raz dostajemy klimatyczny obraz z charakterem, jeszcze raz mamy dobre aktorstwo (tu z nietypowym Deppem na czele; szkoda trochę, że oprócz dwójki Depp-Toro nie ma tu nikogo powalającego, no ale jakby nie patrzeć ten film to Duke-Gonzo a reszta świata się nie liczy). 8/10 i polecam!