Nie chcę się wypowiadać na temat ogólnie filmu, bo go nie do końca zrozumiałam, a zbluzganie czegoś czego nie jestem w stanie pojąć nie jest w moim stylu. Mogłabym to zrobić jak parę innym osób, ale po co?
Chcę tylko zauważyć fenomen Duke'a. Ciężko nie zauważyć tego, jak luzacki ma stosunek do otaczenia. Np.: koleś trzepnął mu brudną ścierą w piwo, a on co? Pyta: "Jaki dziś mamy dzień: sobotę czy niedzielę?" Zupełnie jakby nie miał tony kurzu w szlance.
Albo kiedy siedział w aucie jakiś facet mu pieprzy o formalnościach czy czymśtam, a obraca w rękach jego długopis i wogóle nie słuchając mówi: "Mmm, ładny długopis" i odjeżdża XDD. No to mnie zupełnie rozwaliło.
I jeszcze pez przerwy z jointem w ustach, no nie no XDD
Czyli, krótko mówiąc filmu jako całości nie zrozumiałam - o ile trzeba tu coś rozumieć - ale pojedyncze sceny (nie tylko te, które przytoczyłam) są powalające.
Już Was nie będę więcej nudzić ;P
hmmm, moim zdaniem film jest fenomenem aktorstwa jezeli dobrze to ująłem...
Moje zdanie na temat twoich spostrzezen jest takie ... :)
Ludzie z reguly po narkotykach tak pod chodza do wszystkiego obojetnie i olewajaco ale nie bede sie zaglebial :D
I z tym "jointem" ... to nie jest blant tylko zwykly papieros (Marllboro). :D
A co do całej fabuly tego filmu to przyznam ze ogladalem go ok. 8 razy (kilka razy na fazie) i dalej w nim cos jest co mnie przyciaga, nie wiem dlaeczego tak jest (moze chodzi o tą PRAWDZIA gre aktorów). Szukalem nawet co ludzie pisza o tej ksiazce na podstawie ktorej jest ten film ale dalej nie moge go pojac w 100%. Jezeli jest ktos kto jasno i krotko wytlumaczy to "be my guest" ... :)