Potwornie dziwny był ten film. Z jednej strony łzawy jak Bambi, prozaicznie sentymentalny do wysokiej, bolesnej potęgi. Z drugiej - niesamowicie śmieszny, ale głównie w momentach dla małych niezrozumiałych. :)
Po co ta ambiwalencja? W Bambim nie było dowcipów o Elvisie i jakoś ten film przeżył na swojej ckliwości... Ja chcę takie dowcipy, ale w mniej łzawej bajce, bo po Emperor's New Groove i Mulan mam ochotę na trochę innego Disneya.
Poza tym, byłem pewien (czasem bywam naiwny, licząc zbyt intensywnie na ludzką pomysłowość), że Stitch to będzie jakiś element podróżujący pomiędzy innymi filmami Disneya - to by dopiero był film... A tak wyszedł zwyczajny film familijny, który będzie mnie jeszcze jakiś czas prześladował...w koszmarach mi się jeszcze pojawia "ohana znaczy rodzina" i tym podobne...