Jeżeli Ian Curtis popełnił samobójstwo po obejrzeniu Stroszka to przy "Listach...." nie dotarłby do końca napisów początkowych. Kolejny dowód, że nie trzeba wielkich efektów specjalnych aby przykuć widza do fotela. Ogromną rolę odgrywa w filmie dźwięk. Sceny w szpitalu praktycznie nie widać jednak dźwięk powoduje ciarki na plecach a wyobraźnia działa. Jeżeli ktoś liczy na szczęśliwe zakończenie to niech porzuci nadzieję. W końcowej scenie dzieci nie idą w stronę "zachodzącego słońca" tylko są prowadzeni, jak ślepcy, ku swojej zagładzie. Ale puki życia póty nadziei......
Oby nikt nie musiał czego takiego przeżywać w świecie realnym.
A ja chcę wierzyć, że nie spotkała ich zagłada... Z jednej strony - zakończenie jest otwarte, film nie rozstrzyga jednoznacznie losu dzieci. Z drugiej strony - może kieruję się sentymentem, uciekam przed smutkiem i utratą nadziei - a jednak wierzę, że to, co dzieci spisały zgodnie z wolą pastora, jest odczytywane z pewnej perspektywy czasu - zostało spisane i jest przekazywane dalej... Chcę wierzyć, że zakończenie jest tyleż samo pełne rozpaczy, co i nadziei.