Jako, że Hollywood czasem kręci filmy o Hollywood, szansa jakaś jest. Pewnie jednak część ludzi pracujących przy "Wyspie doktora Moreau" musiałaby już nie stąpać po tym łez padole, aby do czegoś takiego doszło. Ja z chęcią bym obejrzał. Zdolny młody reżyser spoza mainstreamu, który nie może sobie poradzić z wysokobudżetową produkcją, a klapa w zasadzie kończy jego karierę. Nowy reżyser, przedstawiciel "starej szkoły", który próbuje ogarnąć ten cały k****dołek, mimo, że nie podoba mu się scenariusz, wprowadza rządy niemal dyktatorskie, nikt go nie lubi i z wzajemnością. Dwójka głównych gwiazd, którzy nie zjedli Snickersa i "gwiazdorzą", w dodatku również za sobą nie przepadając. Kręcenie w australijskim buszu, nieplanowane ulewy i figle pogodowe. Masa pozostałych aktorów, statystów (poprzebieranych za "ludziozwierze") i ekipa techniczna, która miała raz dwa nakręcić film, a przesiedziała oderwana od normalności na krańcu świata kilka miesięcy. No i producenci, mącący, kombinujący, jak to wszystko udźwignąć. Cód, miód i orzeszki. Czekam.
"Jaja w tropikach" i "Disaster Artist" były spoko, myślę, że film o kręceniu "Wyspy..." byłby jeszcze lepszy.