Film dzieli się na trzy skrajnie różne rozdziały. W pierwszym, całkiem dobrze otwierającym obiecujący – zdawałoby się – projekt, reżyser sumiennie buduje napięcie i zdobywa sympatię widza. Pomagają mu w tym nietuzinkowi, choć melodramatycznie odegrani bohaterowie. Następuje akt drugi. Scenariusz ogarnia chaos, akcja rozbiega się na wszystkie jego strony, a przyglądających się dziwowisku trafia szlag. Zakończenie „Lost Time” urasta już do rangi jednego z najsłabszych epilogów, jakie ukazano na ekranach w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Fantastycznonaukowy horror Christiana Sesmy bywa frajdą dla oczu, lecz jest zbyt nerdowski, a czasem zupełnie pozbawiony ładu i składu. Czy obraz o chwilach utraconych to – nomen omen – strata czasu? Obawiam się, że tak, pomimo nieodpartych walorów pierwszych minut filmu.
hisnameisdeath . wordpress . com/2014/12/28/filmowe-podsumowanie-2014-roku-rozgrzewka (spacje!)