Ostatnio nadrabiam zaległości i oglądam stare filmy - pierwszy raz, ponieważ w młodości nie miałem zbyt długo wolnego czasu. Trochę irytuje mnie, że wielu aktorów drugoplanowych, którzy zagrali bardzo dobrze swoje role, gdzieś wszystkim umykają. Śmietankę zbijają głównie ci owiani sława czy Oscarami. Moim zdaniem w tym filmie całe show skradł Billly Bibbit, grany przez Brada Dourifa, którego nazwisko pewnie nic nikomu nie mówi, a Nicholsona zna każdy. W całym filmie Nicholson strzela tylko głupawe miny, ucina luźne gadki z innymi postaciami, gra po prostu siebie. Natomiast Brad - każdej scenie nadaje koloru, tworzy unikalną, niepodrabialną postać. Niektórzy współcześni aktorzy nawet dzisiaj za takie pojedyncze sceny dostają nominacje lub Oscara - patrz Robert Downey Jr w Openchaimerze. Trochę szkoda.....