Swoje pytanie kieruję do osób, które czytały książkę. Czy zgodnie z ogólnie przyjętą zasadą jest ona lepsza od filmu?
Książka zazwyczaj jest lepsza od filmu, bo zawiera dodatkowe informacje, takie których nie dało rady przedstawić w filmie (chociażby dlatego, że film trwałby z 5h)
Jak dla mnie to jeden z niewielu filmów lepszych od książki.
Tak było np. z rewelacyjnym, według mnie, "Skrzypkiem na dachu" , gdzie książka totalnie mnie zawiodła.
To najlepszy przykład, kiedy film stworzony na podstawie książki staje się świetnym dziełem samym w sobie. Czy znasz książkę, czy nie, film nie rozczarowuje. A niewiele ekranizacji ma tę cechę, jak, moim zdaniem, "Lot..." czy "Smażone zielone pomidory" albo "Mały Wielki Człowiek".
po 1. książka wpływa na wyobraźnię odbiorcy. czytając widzimy wszystko we własnej imaginacji, a film tego nie dostarcza. obrazuje tylko to, co wyobraził sobie reżyser.
po 2. książka opisuje wszystko tak, jak chciał autor. w filmie czasami trudno jest dostrzec co czuje bohater, a tym bardziej o czym myśli. nie zwracamy uwagi na piękno np. przyrody, czy kochanki głównego bohatera, ponieważ ekranizacja ukazuje to zaledwie w kilka sekund.
po 3. ekranizacje dzieł literackich zawsze pomijają sceny, które trwałyby zbyt długo na ekranie, a są ważne dla całokształtu.
po 4. nie widziałam jeszcze żadnego na tyle wiernego książce filmu, by ukazał wydarzenia chronologicznie, dokładnie tak, jak zostały opisane.
od podanych przeze mnie argumentów, a jest ich z pewnością więcej, istnieje wiele odstępstw. rozpoczynając dyskusję chciałabym wiedzieć, czy według Was książka jest lepsza od filmu i czy warto ją przeczytać.
Skoro tak, to film nie ma żadnych atutów nad książką. Proponuję więc tylko czytać... ;)
Ale zapomniałaś o tym, że kino ma swoją konstrukcję, zdjęcia mają kompozycje, działają barwami, symbolika, zestawieniami ujęć, zbliżeniami, zróżnicowaniem planów, dźwiękiem, etc, etc - operują masą narzędzi, których książka jest pozbawiona. Moim zdaniem, takie zestawienie i porównywanie (na zasadzie, czy czy Jaś jest ładniejszy, czy raczej Małgosia) jest bezcelowe. To są po prostu różne media.
Tak książka chyba minimalnie lepsza ;) Ale i książka warta przeczytania i film obejrzenia z cała pewnością.
Książka jest oczywiście lepsza, ale film odbiega bardzo od oryginału, więc równie dobrze można oceniać obydwa dzieła niezależnie od siebie
Gdy przeczytałem tę książkę w liceum (ponad 10 lat temu), byłem pod olbrzymim wrażeniem nie tylko historii, ale również, a może przede wszystkim, formy narracji (bez zdradzania szczegółów, jest ona bardzo oryginalna). Ponieważ film zaniechał, z oczywistych względów, tejże właśnie formy narracji, na zawsze (a przynajmniej od tych ponad 10 lat) pozostał w mojej pamięci jako słabszy w stosunku do książki. Myślę jednak, że najwyższy czas obejrzeć film ponownie i odświeżyć wrażenia!
Książka o wiele lepsza. Dziwnie oglądało mi się film, w którym aż tyle rzeczy zmieniono. Polecam książkę!
Jeśli chodzi o fabułę, przekaz, głębię to film jest pod tym względem wykastrowany w stosunku do książki. Narracja w powieści jest niesamowita, najciekawszy sposób przedstawienia totalitaryzmu, z jakim się spotkałem. W filmie tego nie czuć, ale gdyby Forman chciał nam przekazać wszystkie myśli Kenseya to film byłby za długi i niezrozumiały.
Przede wszystkim należy rozdzielić 2 płaszczyzny odn. książki i filmu. Książka jest opowiadana "ze strony" Indianina, film skupia się na postaci McMurphiego. Osobiście na początku obejrzałem film, dopiero potem przeczytałem książkę. W takiej kolejności można traktować książkę jako bardzo solidne uzupełnienie do filmowej adaptacji Indianina, którego wcześniejsze życie na dobrą sprawę w filmie nie zostało przedstawione z tego co pamiętam w ogóle, mogło być tylko domysłem, znając historię przesiedleń Indian itd. I to Indianin z całą pewnością nadaje ton tej książce, przedstawiając cały system.McMurphy'ego, czytając Keseya od razu wyobrażałem sobie mimo różnic w wyglądzie z Nicholsonem, ponieważ moim zdaniem jest to IDEALNIE dobrany aktor do tej roli. Zawadiackość, przebiegłość i spryt Jack ma wypisane na twarzy. To prawda, że film pomija wiele wątków, lecz przede wszystkim jest dużo lżejszy od ciężkiej, psychologicznej ksiązki, która dzięki temu jak ktoś wcześniej napisał posiada niezwykłą głębię...
Koza zjada płytkę DVD, podchodzi druga i pyta:
- Co jesz?
- Lot nad Kukułczym Gniazdem .
- Dobre?
- Książka lepsza.
No koza pewnie wybrałaby książkę z wiadomych powodów :)
A tak poważnie to film niestety nie ma takiego przekazu jak książka, gdyż pominięto narrację Bromdena, który wiele rzeczy wyjaśnia, a w filmie on milczy i nie słychać jego myśli. Niemniej film jest świetny, Nicholson stworzony do tej roli. Polecam przeczytać książkę (niektóre dialogi są tam bezcenne).
lubie Nicholsona ale calkowicie nie pasowal do tej roli a Oscar dla niego to juz w ogole szczyt wszystkiego. mnie jakos rola mnie przekonal i byl przecietny. ludzie podniecaja sie nim ale dlatego bo nie przeczytali ksiazki. Patrick Randle McMurphy - wielki rudy chlop wg ksiazki, wiec nie wiem czym sie wzorowal Forman obsadzajac Jacka w tym filmie. duzo pominietych ciekwych watkow kore byly w ksiazce. przed przeczytaniem ksiazki film byl dla mnie arcydzielem, natomiast po zasluguje na 3/10. szkoda, bo taki rezyser mogl sie szarpnac na cos lepszego w tym filmie skoro stworzyl takie film jak Mozart wiec pomyslow mu nie brakuje a takze talentu.
Owszem, różnią się wyglądem (McMurphy z filmu i McMurphy z książki) ale to jedyna różnica (i chyba najmniej istotna). Aktor oceniany jest nie za podobieństwo fizyczne do postaci z książki lecz za to, jak wciela się w tą postać (sposób bycia bohatera z książki, styl mówienia, gestykulacja itp). Mnie Nicholson przekonał w tej roli. Forman mógł obsadzić wielkiego rudego faceta, który pasowałby wyglądem, ale grał zupełnie bez polotu. Natomiast gdyby wszystkie ciekawe wątki z książki znalazły się w filmie, trwałby kilka godzin.