Love

2015
6,1 26 tys. ocen
6,1 10 1 26036
5,7 44 krytyków
Love
powrót do forum filmu Love

W jednej ze scen główny bohater Murphy (Karl Glusman) stwierdza, iż chciałby kiedyś nakręcić film, w którym będą "krew, sperma i łzy". Według niego są to podstawowe składniki ludzkiego życia, zatem film bez nich nie może zgodnie z prawdą odzwierciedlać rzeczywistości. Ponadto planuje, by był on przepełniony "sentymentalną seksualnością" mogącą w pełni oddać istotę ludzkiego doświadczenia. Nie ulega wątpliwości, że taki właśnie cel przyświecał Gasparowi Noé podczas kręcenia filmu "Love".

Najnowszy film argentyńskiego reżysera to opiumowa podróż Murphy'ego w głąb wspomnień związanych z jego dawną miłością Elektrą (Aomi Muyock). Codzienność wydaje się być dla mężczyzny bowiem nie do zniesienia. Czuje się osaczony przez partnerkę, która przez przypadek zaszła z nim w ciążę, lecz pomimo ciągłych obelg kierowanych w myślach w jej stronę, na zewnątrz stara się robić dobrą minę do złej gry i nie jest w stanie od niej odejść. Czarę goryczy przelewa telefon od matki Elektry, która od dłuższego czasu nie widziała swojej córki. Jedynym ukojeniem pozostaje rozpłynięcie się we wspomnieniach oraz próba wskrzeszenia utraconego raju.

Większość filmu stanowią zatem retrospekcje burzliwego związku Elektry z Murphym. Rozpoczyna się on tak jak większość relacji. Począwszy od niewinnej fazy zapoznawania się, kiedy to uśmiech nie schodzi z twarzy bohaterów, przechodzą oni później okres wzajemnej fascynacji, seksualnych uniesień, by przekraczając kolejne granice doprowadzić siebie na samo dno. Są oni dla siebie ratunkiem, a zarazem śmiercią. Tworzą jedną duszę, jeden świat, który wydaje się jednak zbyt mały, by móc pomieścić ich przerośnięte ego. Mimo tego, iż skupieni są tylko na sobie i własnych potrzebach, z uwielbieniem nurzają się w patetycznych rozmowach na temat potęgi oraz nieprzemijalności ich miłości.

Gaspar Noé nie owija w swoim filmie w bawełnę. Sceny seksu są scenami seksu. Niczego nie stara się ukrywać, a wręcz przeciwnie, z lubością kieruje wzrok kamery na genitalia i pozwala na długie podglądanie kolejnych fizycznych igraszek, których końca nie widać. Zabawne są sceny niewnoszące w zasadzie nic do fabuły, jak na przykład wspomnienie spotkania Murphy'ego z jego wcześniejszą kobietą, które stają się jednak dobrym pretekstem do pokazania kolejnej sceny seksu. Czasami zdaje się, że fabuła jest tylko pretekstem, tworzoną na zasadzie wymuszonej konwencji, bez której film nie mógłby pojawić się w szerszej dystrybucji. Trzeba jednak oddać reżyserowi, iż większość tych scen, za wyjątkiem oczywiście tej zapewne w przyszłości kultowej w 3D, nakręcona jest w bardzo wysmakowany, przepełniony erotyzmem sposób. Bez wątpienia rewelacyjna ścieżka dźwiękowa, na której znajdują się utwory m. in. utwory Funkadelic, Pink Floyd czy Johna Frusciante, odurza zmysły dodając jeszcze więcej pikanterii tym scenom.

Pomimo banalności fabuły jest jednak w tym filmie coś, co nie pozwala o nim zapomnieć. Decydujące w tym przypadku są te momenty ciszy, kiedy to Noé przemawia do widza obrazem, tworząc panoramę ludzi zagubionych, desperacko poszukujących nie wiadomo czego. Pierwszą nasuwającą się odpowiedzią jest miłość, natomiast pomimo tego, iż jest ona odmieniana podczas filmu przez wszystkie przypadki, to w zasadzie żadna z postaci nie jest w stanie powiedzieć, czym ona naprawdę jest. Staje się fantasmagorią, za wszelką cenę poszukiwanym kluczem do szczęśliwszej rzeczywistości. Skoro jednak nikt nie wie, jak ten klucz wygląda, to poszukiwania odbywają się na każdym możliwym terenie. Następuje "poszerzenie pola walki" i każda okazja staje się dobra, by chociaż na moment oderwać się od przytłaczającej rzeczywistości. Stąd wynikają te wszystkie trójkąty czy kluby dla swingersów. Przypomina się "Wstyd" Steve'a McQueena, w którym bohater grany przez Michaela Fassbendera również jedyną możliwość zbliżenia się do płci przeciwnej widzi w kontakcie fizycznym. Z tamtego filmu wyziera ta sama desperacja, zagubienie czy niemożność wejścia w głębszą relację.

Cóż jednak z tego, skoro takich momentów w filmie nie jest zbyt wiele i są one traktowane trochę po macoszemu. Większość scen w "Love" oscyluje zatem wokół infantylnych rozmówek, które rażą swoją sztucznością, albo kolejnych scen seksu. Daje więc Gaspar Noé nadzieję na jakąś poważniejszą refleksję i budując klimat pokazuje tę "sentymentalną seksualność" jednocześnie doprowadzającą do ekstazy jak i ciągłego niezaspokojenia, by później zdecydowanie się od tego odciąć i postawić na jakiś banalny tekst czy po prostu penisa we wzwodzie.

Bez wątpienia najnowszy film argentyńskiego reżysera podzieli widownię. Jedni w "Love" będą widzieli elegię o samotności skrojoną na miarę naszych czasów, natomiast drudzy ujrzą w tym filmie pretensjonalne dialogi oraz porno-zabawę, która do niczego nie prowadzi. Wątpię bowiem, by ten film kogokolwiek pozostawił obojętnym. Co ciekawe, najprawdopodobniej oba te obozy będą miały rację.

Po więcej tekstów zapraszam na blog windanaszafot.wordpress.com

Arvanity

co do podziału, to napisze tak:
kto ma jakie zycie seksualne tak bedzie oceniał film kto bogate wyszuka w filmie analogii tudzież pozna odpowiedzi.
Biedniejsi i konserwatywni ... raczej poczują przytłoczenie.
Dla nich miejsca, sposob i wariacje sexu będą dzike i bez sensu... dla tych co mają ciekawe życie sexualne, za to element poboczny jak dialogi, zdrady, lzy itp będą przestrogą albo wskazówką. Ale jedno jest pewne - film prawdziwy, ale nie o każdej miłości i związku.
Dla mnie w filmie było wiele dosłownie słów reżysera, jest posta w filmie to przecież Noe ;)

ocenił(a) film na 5
vasil_zajcev

Podana przez ciebie propozycja może być rzeczywiście kluczem do odnalezienia linii podziału, chociaż jak pewnie zauważyłeś u mnie wynika to z czego innego. Sceny seksu mnie nie przytłaczają, po prostu poszukuję innego sposobu opowiadania w kinie aniżeli robi to Noe. Co wcale nie oznacza, że robi to źle.

Arvanity

stad ująłem ten podział. Czasem mozna lepiej to zrozumieć poprzez spojrzenie na swoje związki... co prawda w Polsce jest tendencją, że ludzie zaczynaja być ze sobą od liceum i biorą sluby, ale na zachodzie jednak to wygląda trochę inaczej. Ale odbiegając już od tego i tylko patrząc przez pryzmat bohaterów, warto pamiętać, iż sama historia opowiada o miłości i o tym jak ona jest piekna, brutana, smutna, pełna pasji, a zarazem łez... ta scena, gdy szli po cmentarzu, to pierwsze ich prawdziwe wnioski i zarazem takie dobre spłętowanie, które przypieczętował pocałunek na moście. I tu dla mnie był koniec filmu ;)

ocenił(a) film na 5
vasil_zajcev

Rzeczywiście to była jedna z nielicznych scen z dialogami, której nie oglądało się z uśmiechem zazenowania. A co do związków, to nie liczy się ilość, ale jakość, natomiast zachód pod tym względem nie powinien być dla nas jakimkolwiek wyznacznikiem; )

Arvanity

niestety czlowiek jest istotą, która szybko sie nudzi i założenie, ze dla kazdego jest pisana jedna osoba, w sferze zwiazkow ni jak sie ma. Dlatego po czesci musi byc pewna ilosc, by sie wybawic, by mogla być doceniona jakość ;)

ocenił(a) film na 5
vasil_zajcev

Nie stosowałbym takich uogólnień. Niektórzy się nudzą, niektórzy nie. Zresztą o tej kwestii "wybawienia się" interesująco pisał Tołstoj w "Sonacie Kreutzerowskiej".

Arvanity

wybawienie się to nie konicznie imprezy, ale zrealizowanie siebie. myslenie w kategorii - nie każdy musi brzmi trochę jak - nie każdy musi żyć. Kazdy ma jakiś cel, ambicje. I o to chodzi. A w zamysle - rodzina to jednak poswiecenie, a zwiazek i zatem rodzina nie ma co ukrywac odciągają nas od realizacji tego i stad ludzie zyja niespełnieni. Dlatego lekkość relacji przy samorealizacji pomaga. Ale to prawda, z czasem dochodzi do rozwidlenia - jednym pasuje ta lekkość i trwają w niej inni zaś oddają się pod pantofel :)
Dla mnie dobrym miernikiem tego jest - ewolucja pożądania -David M.buss

ocenił(a) film na 5
vasil_zajcev

Zupełnie się z tobą nie zgadzam. Dla mnie powstaje bowiem w tej sytuacji fundamentalne pytanie. Czy ważniejsza jest dla ciebie samorealizacja, czy może widok usmiechnietego syna wracajacego z pierwszej randki? Ja nie mam jeszcze takiego doświadczenia, natomiast na dzisiaj odpowiedź jest dla mnie oczywista.

Arvanity

jesli zycie ma sie szablonowe i idzie po kolei szkoly itd to tak, racja, potem nagle wychodzi iz w wieku 25 lat wydaje sie, ze ma się tą wyjątkowa kobiete. Albo mozna uzywac glowy w zyciu i wiedziec juz w gimnzjum / liceum czego sie chce i to robić. Czasem uważam, ze rodzina jest dla ludzi, którzy nie mieli pomysłu na siebie, a jak wiadomo, nie każdy może być Stevem Jobsem. moim zdaniem - zrobić dziecko każdy potrafi, ale większość wychować nie, bo jak wychować dziecko ,jak samemu się nie jest ogarniętym :) Stąd film postrzegam tutaj bardzo prawdziwie, bo nawet on tez wchodzi w ten swiat - rodziny i okazuje go jako ostatecznosc, której nie kazdy chce. I bohater przed nią ucieka, ale ucieka w inną, która potencjalnie jest inna, ale w efekcie prowadzi do tego samego.

ocenił(a) film na 5
vasil_zajcev

Wybacz, ale trudno mi to jakoś poważniej skomentować ;) Oczywiście jest grupa ludzi, która nie czuje tego klimatu i nie chce zakładać rodzin, natomiast stwierdzenie, że rodzina jest dla ludzi, którzy nie mają pomysłu na siebie, jest tak absurdalne, że trudno znaleźć jakiś kontrargument.

Arvanity

w tym konktekscie. Może trochę powinienem to lepiej określić w czasie. Mam na myśli w okresli dojrzewania tak jak to bohaterowie przeżywaja, nie mowimy o ludziach po 30sce. To dużo zmienia. Bo jesli Twoje słowa traktować jeden do jeden - dziecko nastoletnie nie mysli o założeniu rodziny, a więc nie jest to absurdalne.