Pierwszy raz obejrzalam Love okolo 5 lat temu, kiedy nie miałam jeszcze odpowiednich „narzędzi” i zasobów emocjonalnych, żeby pojąć tragedie bohaterów i calej tej historii. Wtedy glownie skupiłam sie na wizualnej stronie filmu, która pomimo prostoty bardzo satysfakcjonuje oko. Montaż również współgra z figurą retrospekcji, których w filmie jest dużo. Wrocilam do Love po paru latach i tym razem podczas projekcji na duzym ekranie przede wszystkim towarzyszyło mi ciagle poczucie niepokoju i napięcia, żalu i głosów przestrogi, które rodziły sie w mojej glowie ilekroc bohaterowie ponoć wielce zakochani byli ślepi na siebie nawzajem. Przede wszystkim to historia nieszczęśliwej milosci, niewłaściwych wyborów i wniosków. Kiedy pasja i pożądanie służą jako budulec relacji. Kiedy dwójka ludzi pomimo dobrych chęci nie potrafi rozgraniczyć swojego związku i realiów życia. Kiedy ludzie są tak blisko, że powoli tracą swoją indywidualność i gubią się w tym zespolonym tworze. Dużo osób uważa, że film byl pusty i przesycony graficznymi scenami życia seksualnego bohaterów, ale taki właśnie był zamysł. Murphy mówił z zapałem i pasją o tym, że „kino powinno sie składać ze spermy, łez i krwi”, takie byly jego idee i taki wlasnie byl ten film. Wydaje mi sie ze Noe umieścił duzo siebie w tym filmie, byl bardzo intymny i organiczny i wbrew pozorom nie tylko za sprawą ciągłych scen seksu, ale wlasnie dynamiki relacji bohaterów i ich przekonań. Scena z tripem po ayahuasce byla wejsciem w najciaśniejsze zakamarki glowy Murphiego, która byla opętana kompulsywnymi żądzami. Stricte scenariuszowo film byl lepszy w pierwszej polowie, potem troszkę zgubił tempo i dłużył się ku końcowi. Mimo wszystko jako osoba, ktorej mysli potrafiły w przeszlosci wędrować w podobne strony co mysli bohaterów w 100 procentach “kupilam”realizm tej historii.