W swoim poprzednim filmie Todd Field operował niedopowiedzeniem film był przeznaczony dla bardziej wymagającychc widzów tutaj mamy łopatologie na poziomie Spielberga. Kompletnie nie rozumiem w jakim celu zostal wprowadzony narrator, który tłumaczy to co dzieje się na ekranie. Reżyser chyba przestał wierzyc w inteligencje widza i woli sam wszysto mu wyjaśnić. Wszystko mamy podane na tacy nie ma miejsca na interpretacje wszystko jest z góry narzucone. Szkoda bo film miał potenciał Swietne sceniariusz i aktorzy. Reżyser zpapral prace...
a czy narrator nie jest elementem scenariusza?
wg mnie film rewelacyjny, bardzo głęboki i każe się nad nim trochę pozastanawiać(ale to tylko moje zdanie:)
Narrator to element scenariusza :D
Celowy, film jest stylizowany na opowiadanie czytane dzieciom. Narrator według mnie nie wyjaśnia wszystkiego i zostawia duże pole do interpretacji, a w niektórych momentach jest niezbędny - chocby fragment o mężu Sary.
Nigdy nie jest tak że narrator jest NIEZBĘDNY jego obecność albo jej brak jest indywidualną decyzją reżysera. Tutaj łopatologia jaką stosuje Field jest chwilami śmieszna. Scena gdy Connally wraca do domu i młody zrzuca czapkęod ojca. Chyba żadne z nas nie jest głupie i rozumie to bez tłumaczenia. A co do sceny z mężem Winslet można to pokazac bez komentarza i zrobiłoby to dużo większe wrażenie!
Myślisz że jak wrzucisz do ulubionych klasyki to znaczy ,że wymiatasz i znasz sie na kinie?:|:|Gyllenhaal znowu walisz jakieś smuty , zresztą jak zwykle. Określał film w taki sposób uwazajac to za słusze a wydaje mi sie że nie potrafisz przemyśleć pożądnie filmu. Co do tłumaczenia to nie ma sesnu bo jak sobie cos ubzdurasz to nie zmieniasz decyzji.
Dorośnij!!
Musisz bardzo interesowac się moimi komantarzami skoro tak na bierząco śledzisz to co pisze. Ciesze się że mam takiego oddanego fana... Polecam inne moje wpisy np Joyeux Noel Notatkach o scandalu czy babel na pewno Ci sie spodobają :)
Niestety się nie zgodzę w kwestii narratora. On JEST tutaj potrzebny. On buduje dystans. Całość w jednej chwili staje się niemal książką dla dzieci (i pozwala na jeszcze jedno odczytanie tytułu). Dzięki temu niektóre rozwiązania fabularne (np. końcówka) nie rażą. Bo to bajka. Naturalistyczna, chwilami okrutna. I dzięki temu bardziej niż życie prawdziwa. Bo pozwala zobaczyć więcej, niż życie (z jego "maskami"). Piękny film. :)
Niestety się nie zgodzę w kwestii narratora. On JEST tutaj potrzebny. On buduje dystans. Całość w jednej chwili staje się niemal książką dla dzieci (i pozwala na jeszcze jedno odczytanie tytułu). Dzięki temu niektóre rozwiązania fabularne (np. końcówka) nie rażą. Bo to bajka. Naturalistyczna, chwilami okrutna. I dzięki temu bardziej niż życie prawdziwa. Bo pozwala zobaczyć więcej, niż życie (z jego "maskami"). Piękny film. :)
Z tą czapką też się nie zgodzę. Może jestem bardzo głupi, ale nie zajarzyłem, kiedy ją odrzucił, że robi tak ZAWSZE, bo zabawa to z ojcem, a z matką życie. To jedno zdanie powiedziało zresztą więcej o stosunku syna do ojca niż cała masa scen zastępczych, które można było wprowadzić -tylko po co?
A moim zdaniem Little Children wciąga i intryguje od pierwszej minuty. Początkowo przeplatane ze sobą różne wątki zaczynają łączyć się i tworzyć jedną całość. Dzięki scenom ( troche dramatycznym , czasami humorystycznym ) podczas oglądania filmu towarzyszą różne uczucia. Właściwie jedynym dla mnie niepotrzebnym elementem filmu, jest MECZ - nie wiem właściwie czemu miała służyć ta scena. A jeśli już, to mogła być choć trochę krótsza. Myślę, ze L.Ch. warto również obejrzeć ze względu na grę aktorską Kate Winslet. I oczywiście ze względu na ostatnie minuty filmu, które były ciekawe, zaskakujące, wręcz prowokujące.
"...Kompletnie nie rozumiem w jakim celu zostal wprowadzony narrator..."
Narrator "Małych dzieci" to narrator wszechwiedzący, obiektywny, zdystansowany, charakterystyczny dla powieści XIX - wiecznej, a taką jest "Pani Bovary" Flouberta. W scenariuszu pojawiają się odwołania do tej książki (nie tylko dosłowne),a konstrukcja narracji to podkreśla.
Piszesz, że świetny scenariusz, a wytykasz jego braki. ...Kompletnie nie rozumiem...
Ciekawa uwaga. To miałoby sens.
Tylko pytanie, czy w filmie obecnośc narratora tak często i gęsto wnikajacego w opowieść, jest udanym zabiegiem? Czy ten zabieg nie sprawia, że to widz traktowany jest jak "małe dziecko"? ;)
absolutnie nie ... narrator świetnie dopowiada to, co akurat dana postać myśli w danej chwili, uważam, że to świetny zabieg ... bardzo charakterystyczny przecież dla powieści ... tak samo podczas meczu ... mnie to w ogóle nie przeszkadzało, a wręcz było pożądane ...
Polemizowałbym. Dla mnie osobiście tego typu melanże kina z literatura zwykle sa dość poderzane. Dlaczego narrator ma mi tłumaczyć cos , co widzę na ekranie? Dlaczego obraz nie jest w stanie sam sie obronić, dlaczego musi wspierać sie literatura...? To, że widz nie moze (nie potrafi) odczytać filmu bez posrednictwa narratora jest jakąs formą pojścia na łatwizne. Znacznie trudniej zbudować klimat opowieści posługujac sie srodkami czysto filmowymi.
a ja bym polemizował w drugą stronę tym bardziej, że narrator nie jest tu eksploatowany nie wiadomo ile czasu ... i wstawki narratorskie są całkiem oryginalne w zderzeniu z innymi filmami i wcale nie uważam, że ktoś poszedł tu na łatwiznę ...
Kiedy czytasz literaturę, odtwarzasz i przetwarzasz slowa w swojej glowie, uruchamiasz wyobraźnię... do głowy by Ci nie przyszło posiłkować się obrzem filmowym, żeby "pełniej" odczytać wydarzenia i klimat opowieści.
Podobnie z filmem, tylko a' rebour (na odwrót): oczekuję, że film będzie potrafił zbudować klimat i opowiedziec historię tak, abym nie musiał siegać do "niefilmowego" narratora. Skro trzeba sie nim posługiwac, oznacza to, że szwankują filmowe sroodki, że okazuja sie niewystarczające, skoro bez narratora nie zrozumiem , co sie dzieje przed moimi oczami...
Litości, bo nie zdzierżę! :P Film to w ogóle sztuka obrazów, a więc wszelkie możliwe dialogi są tak naprawdę "niefilmowe". A więc co? Wracamy do kina niemego??? Jeśli można nadrabiać pewne rzeczy dialogami, nie rozumiem, dlaczego nie narratorem? Oczywiście, gdyby w ogóle można było mówić tutaj o "nadrabianiu". A nie można. Bo to było celowe. Film współczesny, czy tego chcesz, czy nie, gdzieś tak od 80 lat (tyle mija w tym roku od premiery "Śpiewaka jazzbandu") jest sztuką bardzo synkretyczną. Łączy obraz z muzyką, dialogiem, narracją powieściową (to zresztą było w kinie obecne od jeszcze dawniejszych czasów, bo gdzieś od Griffitha i jego "Narodzin narodu") etc. Skreślać film, bo się nie rozumie intencji scenarzysty i reżysera? No proszę! A może to w ogóle nie był narrator? Może to Bóg? A więc bohater także świata przedstawionego (w tym wypadku). Najpiękniejsze jest w tym filmie właśnie to, że nie wiadomo, kto to mówi i dlaczego.
Nieprawda. Dialogi są jak najbardziej immanentna częścia filmu. Nikt temu nie przeczy. Dialogi nie mają niczego "nadrabiać", ale budować kllimat, uwiarygadniac bohaterów, "sprzedawć" ich odmiennosci.Ale czym innym sa dialogi, a czym innym "tłumaczenia" z offu, które wyjaśniaja widzowi to, na co patrzy... jakby był jakimś półglówkiem. Nie twierdze, ze komentarz z offu powinien być zabroniony, ale jego rola winna być marginalna: np. wprowadzenie w kontekst historyczny. Pamietam straszliwie przegadane "Casino" Scorsese, gdzie niezły materiał zostal zarżniety przez nieustanny słowotok narratora...
Odnośnie Twoich sugestii - ja niczego nie skreślam. Fim wydal mi sie ciekawy, ale nie znakomity. Nie wiem, czy zawazył w tym odbiorze narrator. Mam wrazenie, ze tego typu natretne ingerencje raczej rozbijaja nastrojowosc, niz ja buduja. Niech film edzie filmem, a literatura literatura.
"Moze to Bóg...?" A moze... szatan? Moze gadajace drzewo? Moze przebicie z policyjnej krótkofalówki? Przecież "najpiękniejsze jest w tym filmie właśnie to, że nie wiadomo, kto to mówi i dlaczego"... ;)
No, chyba drzewo i krótkofalówkę możemy odrzucić. To musi być ktoś "wszystkowiedzący". Ale mniejsza o to. W kinie niemym nie było dialogów -i jakoś sobie reżyserzy radzili. No dobra: były wtedy napisy, ale często opisujące akcję. A mi się ten narrator podobał. Bo czego dowodzi? Że reżyser ma pomysł na film inny od całej reszty, która robi film po "filmowemu" (w Twoim rozumieniu tego słowa, bo nie ma w gruncie rzeczy reguł -tzn. czego w filmie nie powinno się robić, a co powinno). P.S. Pomijam oczywiście tak banalny fakt, jak ten, że ten film to adaptacja książki. A więc adaptacja LITERATURY. Nie rozumiem, dlaczego nie można narratora z książki przenieść wprost do filmu. Bo co? Bo większość ludzi tak nie robi? Kino bywa sztuką. By nią "bywało" nie powinno się robić tak, jak robi większość ludzi.