I jak tu można powiedzieć, że reklamy nie wpływają na ludzi?
Takich filmów jakimi są "Małe dzieci" raczej nie oglądam, a jak już to tylko w telewizji. Jednak dzięki fantastycznemu trailerowi musiałem, po prostu byłem zmuszony do obejrzenia tego filmu już teraz, w kinie.
Mam trochę mieszane uczucia do nowego obrazu Todda Fielda. Film co prawda jest dobry, ale jak dla mnie czegoś w nim jednak zabrakło i nie czuje się w pełni usatysfakcjonowany. Być może podniosłem zbyt wysoko poprzeczkę, albo spodziewałem się czegoś troszkę innego od tego co zaprezentował mi Field.
Film jest bardzo spokojny, wolny i ma swój ciekawy niepowtarzalny klimat. Mówi o nas, o tym jak czasem mamy wrażenie, ze znajdujemy się nad krawędzią, bo myślimy, że nic już dobrego nas w życiu nie spotka i że poprzednie lata zmarnowaliśmy. O tym jak czasem bywamy bezsilni, jakby ktoś inny nami kierował jak marionetkami, przez co robimy rzeczy, o których byśmy wcześniej nawet nie pomyśleli, jak próbujemy z tym walczyć ale nie dajemy rady, bo To jest silniejsze od nas. Jak nie potrafimy zmieniać samych siebie, zmieniać naszego życia, a jednocześnie jak czasem potrzebujemy pewnej świeżości i nowości. O tym jak trzymamy się kurczowo przeszłości zamiast spojrzeć w przyszłość, i o tym jak ta przeszłość - szczególnie dzieciństwo, wpływa na nasze obecne życie. O tym jak nie potrafimy wybaczać, jak bezwzględnie potrafimy osądzić innych ludzi nie biorąc pod uwagę, że każdy może się zmienić i o tym jak trudno nam przebaczać i zapominać. Oraz o tym jak czasem bardzo małe wydarzenia, niby niezauważalne sytuacje, drobnostki mogą zmienić nasze życie na zawsze.
"Małe dzieci" nie są jednak filmem całkowicie dołującym, czy niesamowicie smutnym. Field nie zapomina o nadziei i pokazuje nam ją w zakończeniu.
Aktorzy spisali się fantastycznie. Szczególnie Kate Winslet, Patrick Wilson i Jackie Earle Haley w roli Ronniego. Scenariusz napisany przez Todda Fielda jest przekonujący, napisany sprawnie, a wszystkie postaci są realistyczne i życiowe - co tak ważne jest w tego typu filmach. Na plus można zaliczyć także muzykę Thomasa Newmana i zdjęcia Antonio Calvache.
Spokojną historię zaburzają trochę niektóre nietypowe i dziwne sceny jak np. przedstawienie żony Brada, czy wspomnienia z przeszłości. Są one nietypowe ale dobre. Najlepszą, trochę przerażającą i elektryzującą sceną jest wizyta Ronniego na basenie - na długo pozostaje w pamięci. Field nie zapomina także o scenach wzruszających - Ronnie czytający liścik.
Nie spodobało mi się niestety wprowadzenie do historii narratora, który najczęściej odzywa się na początku filmu. Co prawda dzięki temu zabiegowi widz wie trochę więcej o bohaterach - o ich przeszłości - oraz o ich uczuciach, myślach, impulsach, które nimi kierowały, ale przez to równocześnie widz trochę się rozleniwia i to do czego mógł sam dojść, z czego mógł sam wyciągnąć wnioski, co mógłby sam zauważyć, zanalizować, jest mu podane bezpośrednio jak na tacy.
Już przy pierwszych scenach słychać w oddali nadjeżdżający pociąg. Mamy wrażenie, że zapowiada on spektakularne zakończenie, że film nieubłaganie zmierza do zaskakującego zwrotu akcji, do katastrofy, że na końcu stanie się coś wielkiego ... jednak nic takiego się nie dzieje. Tzn. dokładnie rzecz biorąc, coś się wydarza ale nie jest to to, czego się spodziewaliśmy. I dobrze, że w taki sposób Field kończy swój film. Bo takie jest życie. Nie spektakularne, zmieniające się po cichu, prawie niezauważalnie....
7/10
Zgadzam się z oceną całkowicie, też dałem 7.
Jeśli chodzi o nietypowe sceny to trzeba wspomnieć o tej przedstawiającej mecz...po prostu rewelacja, wg mnie najlepsza w filmie, bardzo zabawna i wymowna zarazem;)
Ja również nie mogłem przetrawić tego wszechobecnego narratora, który co chwila zarzynał moją przyjemność z obcowania z filmem. Tak jak napisałeś- wszystko podano na tacy, jakby (teraz użyję obiegowego zwrotu krytyków) "wątpiono w inteligencję widza";).
A ja wolałbym nie być taki bierny i samemu interpretować zachowania i zastanawiać się nad myślami bohaterów...
Pozdrawiam!
Narrator jest niezbędnym elementem. Ten film(zdaje się oparty nota bene na powieści) przypominać ma właśnie książkę, romans-kryminał. To jest jednym z głównych elementów tworzących niesamowity klimat przez cały film. Sceny np. onanizowania się męża Sary i inne ukazane standardowo byłyby nie tylko nudniejsze, ale i w ten sposób można było to zrobić szybciej.
Nie jest to jednak ekranizacja(na szczęście chyba) ale scenariusz, oczywiście, adaptowany. Nie mniej widz ma czasami wrażenie jakby czytał książkę. Widać tu świetną, dopracowaną pracę reżyserską, wyjątkowo zadbano o szczegóły w poszczególnych scenach.
No i co do "wszystko podano na tacy" też nie można się do końca zgodzić. Jeśli chodzi o rolę narratora już pisałem, zresztą mi on w żadnym momencie nie przeszkadzał. A co do przewidywalności filmu ogólnie, trzeba wyraźnie zaznaczyć, nie jest przewidywalny. Ronnie na randce, wszystko wydaje się iść w dobrą stronę, ale jego zboczenie zdecydowanie zwycięża. Emerytowany gliniarz czatujący przed domem Ronniego, kto może wiedzieć, że chce go przeprosić a nie we frustracji swej skrzywdzić? Wiele innych scen także, a zwłaszcza końcowe fragmenty od chwili wyjścia Brada z domu świetnie wymyślone.
Kończąc mi film przypadł do gustu, nie było żadnego niedosytu, ale i nie miałem dużych oczekiwań, więc pozytywne rozczarowanie. Siódemka to za nisko.