Zapomnijcie o trylogii z Gibsonem, nowy Max zamiótł ją pod dywan, teraz tym bardziej nie będę w stanie oglądać żadnego z tamtych filmów (a już i tak tylko do drugiego zdarzało mi się wracać). Ogólnie mamy tu niespotykany festiwal zajebistości (a znany ze zwiastunów gitarzysta rządzi), nie ma co wymieniać plusów, bo ten film praktycznie składa się z samych plusów, sceny rozwałki, Hardy, zdjęcia, muzyka, no, prawie wszystko. Marsz do kina!
Dam asekuracyjnie 9/10, zobaczymy jak wypadnie powtórka na blu (DAY ONE!). Na razie film roku.