Nawalone efektów specjalnych jak w jakichś jeb... transformersach, zabrakło tylko dinozaurów i supermana. Mad Max II to przy tym gnicie arcydzieło, brutalny realizm, postacie malowniczo zdegenerowane ale nie przesadzone jak tutaj. Kiedy się oglądało II można było spokojnie założyć, że to rzeczywiście jest Australia po wojnie atomowej nie dokonując samogwałtu na własnym rozumie co 30 sekund. Tutaj się nie da:( Próbowałem sobie wmówić, że to jest jakieś śródziemie czy inna kraina oz a nie Australia ale umysł ciągle krzyczał "co to k... jest ?!" Bo niby mamy jakieś marsjańskie krajobrazy z wysokimi górami ale z drugiej strony część postaci stylizuje się na Australijczyków i próbują nam wmówić, że to ciągle ten sam Max co kiedyś.
Próbowałem położyć lachę na wszelki realizm ale to trudne i bolesne:(
Podobne wrażenie miałem przy "Spartakusie wojna potępionych". W pewnym momencie reżyser odjeżdża tak bardzo ze scenografią i wygibasami, że przestaje to być ciekawe :(
Z efektami specjalnymi jest jak z przyprawami w jedzeniu, łatwo można przesadzić. Niestety tutaj się to udało.
Mały + za dwie role główne i za fajne laski w zwiewnych strojach :)
Przecież w tym filmie jest mniej efektów specjalnych, niż w jakimkolwiek wysokobudżetowym science-fiction od co najmniej 10 lat.