Nie jestem przesadnym purystą scenariuszowym, czasami nawet może być głupio i bez sensu, w końcu wychowałem się na Arnoldzie... ;-)
W tym Mad Max-ie (bez Mad Max-a) udało się jednak jeszcze bardziej pogłębić scenariuszowe dno ostatnich lat, ustanowić kolejny rekord płytkości, wtórności i braku jakiejkolwiek treści. Kino akcji najwyraźniej zmierza do takiej unifikacji przekazu, by człowiek pospołu z małpą i kotem mogli oglądać równocześnie to samo i z równym zainteresowaniem.
Expendables przy tym filmie to dramat Bergmana, nie wspominając już o Rocky'm, Rambo czy Terminatorze...
Rozwalił mnie Twój komentarz, ale nie sposób się z nim nie zgodzić;) Skąd zatem te wszystkie zachwyty nawet "profesjonalnych" krytyków i portali filmowych?
Wklejam Ci link do mojej mini recenzji:
http://www.filmweb.pl/film/Mad+Max%3A+Na+drodze+gniewu-2015-95747/discussion/Whe re+Is+The+Fury%2C+Max,2656405
Profesjonalni krytycy i portale są częścią tej samej machiny, która produkuje filmy. To tak jak w sowieckim sądzie karnym (dla politycznych), gdzie bardzo często obrońca usilnie nalegał na wyższe kary dla podsądnych, a w mowie "obrończej" piętnował niezrozumiałą pobłażliwość prokuratury, która już sama w sobie nigdy łagodnością nie grzeszyła...
W totalnym zalewie shit'u zmuszeni jesteśmy deliberować nad "dziełami", na które całkiem niedawno nikt by nawet nie napluł, a obecnie okupują czołówki box-office'a. To jak z nowoczesnym malarstwem, gdzie ktoś usiadł gołą dupą na płótnie i "obraz" idzie za kilka milionów $, gdyż rozmazana dupa wyraża analną głębię, o której się takiemu Boschowi czy Dalemu nawet nie śniło...
Bajka Andersena "Nowe szaty cesarza" dzieje się na naszych oczach wśród radosnego rechotu rozbawionej gawiedzi we wszystkich możliwych zakresach społecznego funkcjonowania. Mad Max : Na drodze gniewu jest tylko kolejną porcją łajna, która użyźnia młode umysły na przyjęcie nowego świata i nadejście małpiego zbawiciela, zapowiadanego w serii filmów o planecie małp ;-)
Gdyby nie wyżyny, na które wspięły się niedawno seriale, zjadł bym już dawno swoje oczy :->
Twój komentarz mnie bardzo rozbawił:D, choć w swej wymowie nie jest optymistyczny. Ale za to bardzo prawdziwy...Rzeczywiście niejednokrotnie seriale a także filmy animowane (przynajmniej w moim przypadku) ratują sytuację (choć dobre fabularnie obrazy też można czasem wyłowić niczym igłę w stogu siana np."Disconnect"). Wklejam tu coś z bloga, bo nie chce mi się drugi raz tego samego pisać:
Pewien szanowany poza granicami naszego kraju jegomość "występował" jakiś czas temu na scenie w Polsce. Spektakl owego Hiszpana (uważanego w Europie za artystę) polegał m.in. na:
- graniu na fortepianie,
- paleniu papierosa,
- przypalaniu w/w papierosem żywego homara,
- gotowaniu skorupiaka we wrzątku,
- nabiciu zwierzątka na szpikulec,
- konsumpcji homara.
I to był koniec. Gość ów był bardzo zdziwiony i oburzony, gdy już w trakcie "przedstawienia" został przez Polaków wygwizdany, a nawet (o ile dobrze pamiętam) czymś obrzucony. Stwierdził, że w żadnym innym kraju nie został tak haniebnie potraktowany. A ja się pytam - co w takim razie powinień powiedzieć homar??
Ten Hiszpan to taka wariacja na temat gołej dupy na płótnie. Na postępowym zachodzie oklaskiwano go, bo nikt nie ważył się wstać i powiedzieć - skończ już ty durniu - żeby nie wyjść na wstecznika ;-)
A gotujący żywcem obiady powinni być obijani po mordzie i wrzucani do tego samego wywaru, który tak przemyślnie skomponowali dla swojego zwierzęcego poprzednika. Nie sądzę, aby jakakolwiek inna "dyskusja społeczna" była tutaj potrzebna : jak poczujesz, to zrozumiesz. Gadki różnych Ramsay'ów w stylu "podziękuj mu, że oddał swoje życie" (we wrzątku) to zwykły bełkot. Sam oddaj kretynie swoje życie w ten sposób dla kolejnej kulinarnej "petardy", a my ci podziękujemy...
Ano właśnie.
Jedynie w Polsce znaleźli się na tyle "nietolerancyjni" ludzie, że pokazali tej kreaturze, iż może jednak jego "sztuka" sztuką nie jest. Wciąż przekraczamy pewne bariery, ale jeżeli robimy to w sposób opisany powyżej, czy można taki akt nazwać artyzmem? Czy raczej zwykłym bestialstwem? A może niedługo dojdzie do tego, że ludzie będą ćwiartowali się na ekranie naprawdę, żeby zadowolić "wybredne" wymagania widzów? Kto wie jak będzie za X lat...
Ćwiartowanie się na ekranie to i tak byłaby łagodna wersja tego, co może się wydarzyć i co już się obecnie dzieje w bardzo wielu miejscach na świecie na skalę bardzo niepokojącą... To jest samonapędzająca się kula śnieżna. Filmy kształtują (nie)świadomość, a ta kształtuje filmy. Dlatego też filmy mówią nam o świecie bardzo dużo, nawet jeżeli same pozbawione są treści...
No cóż, może tak właśnie umierają cywilizacje, wśród radosnego rechotu i pląsów z przyrodzeniem na wierzchu ? ;-) Pewnie właśnie tak.
Miałem właśnie dopisać dokładnie to, o czym wspomniałeś. Rzeczywistość przerasta w każdym calu nawet najbardziej przerażającą fikcję...Konflikty były, są i będą, człowiek będzie zabijał drugiego człowieka z bardzo niskich pobudek. Jesteśmy jednymi z niewielu zwierząt, które unicestwiają swój własny gatunek dla "czystej przyjemności" Czy to władza, pieniądz czy religia - nie ważny powód, nie ważne jak to nazwiesz, ważne żeby zniszczyć, zdeptać inność, przeżyć samemu, nawet kosztem całego narodu...
A z przyrodzeniem na wierzchu jak najbardziej:) Przypomniało mi się "9 piosenek". Wielokrotnie nagradzany film, w którym bardzo wielu z uporem maniaka doszukuje się artystycznego zacięcia. O ile porządne rżnięcie na ekranie (łącznie z ejakulacją) można nazwać sztuką to nie sposób się nie zgodzić;)
Myślę, że unicestwiamy się bardziej ze strachu, choć zapewne swoista przyjemność w akcie przemocy jest również wyraźnie obecna. Nie sądzę jednak, by była motywacją pierwotną. Wszyscy mamy w sobie ten strach i potencjał zagłady, choć zwykle wydaje nam się, że mają go tylko "tamci".
Osobiście unikam rozwodzenia się nad "sztuką" bo dla mnie jest to pojęcie uwarunkowane, będące pochodną w ten czy inny sposób nabytego gustu. Nie spieram się więc z nikim o sztukę, co nią jest a co nie, bo mnie to specjalnie nie interesuje. Coś mnie może w jakiś sposób dotknąć, poruszyć, nie będę jednak tego próbował systematyzować.
Co do przyrodzenia na wierzchu ;-) to bardziej miałem na myśli masowe określanie swojej tożsamości ludzkiej poprzez pryzmat preferencji seksualnej i manifestowanie tego na każdym kroku jako formy domniemanej wyjątkowości. Co to ma do diabła do rzeczy ?? Róbcie to z kim i jak chcecie za (jego / jej zgodą), absolutnie mi to nie przeszkadza. Ale definiowanie się w ten sposób, to raczej ryzykowna droga. Wkrótce przypomną wam o tym bracia Muzułmanie ;-)
Być może pod skórą tego wszystkiego czai się strach tak jak piszesz i to on jest rzeczywistym motorem naszych działań. "Fear is the only god" - jeden z bardziej wyrazistych tekstów "klasyka" (RATM), z którym ciężko się nie zgodzić. Pęd do samozniszczenia jest z pewnością ukryty w każdym z nas, muszą zaistnieć odpowiednie uwarunkowania (rodzina, środowisko, przebyte doświadczenia), aby doszedł do głosu. Człowiek jest istotą dwoistą, złożoną z przeciwieństw i pewnych sprzeczności. Nie wiem dokąd zmierzamy, ale często łapię się na tym, że mój optymizm leży i kwiczy jak świnia zagrzebana w "korycie";)
Co do przyrodzenia na wierzchu to odebrałem to bardziej dosłownie;) Ale z Twoim wyjaśnieniem również nie sposób polemizować. Mnie również nie obchodzi, co kto z kim robi w sypialni, jeżeli tylko druga (kolejna) osoba daje przyzwolenie i nie jest krzywdzona (no chyba, że mówimy o s-m, ale tu również istnieją pewne granice...wytrzymałości;). Współczesne czasy dały nam różnego rodzaju wolność, z której korzystamy i którą celebrujemy, czasami nie znając umiaru.
Jeżeli chodzi o sztukę to chyba jednak istnieją pewne bariery, których nie powinno się przekraczać. Może jestem małostkowy, z pewnością mam zawężony sposób patrzenia na świat (gdybym nie upraszczał pewnych spraw pewno bym zwariował..), ale pewnych rzeczy po prostu nie jestem w stanie zaakceptować. Nie ma problemu, jeżeli coś mnie skłoni do refleksji, czasami nawet uderzy wewnętrznie, zaszokuje, sprowokuje do spojrzenia na pewne sprawy z innej perspektywy. Ale jeżeli jest to jakiś akt bestialstwa (jak w/w przypalanie homara papierosem) to nie jestem w stanie tego zaakceptować jako formy sztuki. Ale ok, moja wiedza w temacie jest tak nikła jak cień, który za mną łazi wieczorową porową przy świetle lamp;) więc odpuszczam temat.
No więc z profesjonalnymi krytykami się rozprawiłeś, a co z o oceną filmwebu 7,7?
Gdybyś przeczytał do końca naszą rozmowę, wiedziałbyś, że: "(...) idę kończyć pakowanie, bo jadę dzisiaj nad morze, leczyć się z traumy po Mad Max-ie... ;-)". Nad morzem może nie mieć netu (to A), nie mówiąc już o tym, że może nie mieć w ogóle "laptoka" przy sobie (to B). Co za tym idzie, może szybko nie udzielić Ci odpowiedzi (C). Stąd moje wtrącenie. Nie wiem jak Zyndram, ale jesteśmy (zakładam) w podobnym wieku i domyślam się, że nad morzem odpoczywa od "cywilizacji". Przynajmniej ja tak robię.
"A co z oceną filmwebu 7,7?" Chcesz powiedzieć, że tak duże grono ludzi nie może się mylić? Widocznie dużej większości forumowiczów "pajęczynki" ten film się bardzo podobał. Czy Ty z reguły zachwycasz się wszystkimi obrazami, nad którymi pieje z zachwytu "gawiedź"? Bo u mnie różnie z tym bywa (nie wiem jak ma się sytuacja w przypadku Zyndrama, ale znowu wysnuję daleko idące przypuszczenie, że podobnie). Sprawdziłem "Filmweb poleca" w innych latach i parę obrazów mi "nie zaskoczyło". Tzn. nie były to filmy złe czy tragiczne, ale nie przypadły mi do końca do gustu (moje oceny oscylowało wokół 4, 5 i 6 oczek, podczas gdy średnia była o 1,5 - 2 z przecinkiem wyższa). Tak to już jest.
Wnioski: wytrawni krytycy są opłaceni i piszą co im każą, a gawiedź się myli! Tylko my mamy rację.
Moje nieskromne obserwacje są takie: potrafię bez trudu odróżnić krytyka piszącego na zlecenie, od takiego który ma coś do powiedzenia. Nie zawsze się zgadzam z takiego krytyka, punktem widzenia, ale łatwo poznać, kiedy ma coś na myśli. Trudno sobie wyobrazić, że krytyk piszący pochlebnie o niszowym kinie Irańskim, jest opłacany przez koncerny. No chyba, że jest taki przebiegły, że stosuje maskowanie.
Natomiast jeśli chodzi o gawiedź, to wystarczy na oceny filmwebu nałożyć odpowiednią maskę, aby bez trudu utrafić z gustem (z pewna tolerancją oczywiście). Gawiedź pieje nad: Skazanymi na Shawshank, Nietykalnymi, Ojcem Chrzestnym, Zielona Mila, Forrestem Gumpem, Lotem nad kukułczym gniazdem, itd. Wszytko to są dobre filmy. Niektóre bardziej trafiają w mój gust inne mniej. Ale o żadnym nie powiedziałbym, że to szajs zasługujący na 1.
Spoko stary, masz prawo do własnego zdania i szanuję to. Mam tylko wrażenie, że nadajemy na zupełnie innych falach..."Skazanymi na Shawshank, Nietykalnymi, Ojcem Chrzestnym, Zielona Mila, Forrestem Gumpem, Lotem nad kukułczym gniazdem" - to akurat z Twojej strony baaaardzo złe przykłady, bo tylko naprawdę nielicznym jednostkom się nie podobają i nie porównuj ich z "MM: Fury Road", który do w/w nie ma jakiegokolwiek nawet startu (nie mówiąc już o tym, że to zupełnie inna bajka gatunkowa). Sam zaliczam się do gawiedzi, która kocha wymienione przez Ciebie tytuły. Ponadto nie jesteśmy w swej krytyce aż tak osamotnieni (spójrz choćby na imdb i na tamtejsze dyskusje, tylko proszę, nie wyjeżdżaj z rotten tomatoes, bo ich średniej ocen nie jestem w stanie rozkminić i nie stanowią one dla mnie jakiegokolwiek wskaźnika...), a że jesteśmy w mniejszości? Zdarza się. Nie będę tłumaczył o jakie filmy polecane przez nasz kochany filmweb mi chodziło, bo znowu będziemy dalej ciągnęli bezsensowną dyskurs - Ty swoje a ja swoje. Kochaj nowego MM - jeśli taka Twoja wola, a ja zachowam spory dystans do tego obrazu. Niestety...I kończę już, bo prawdziwe życie (ciekawsze niż to wirtualne) czeka...
To nie są przykłady, to filmy otwierające ranking filmwebu, w którym Mad Max FR ma bardzo wysoką pozycję. Dzięki głosom "gawiedzi" właśnie. Tej samej gawiedzi, która na szczyt wyniosła wyżej wymienione filmy. W przeciwieństwie do zawodowych krytków - "tych opłacanych przez korporacje", które..... o dziwo też chwalą Mad Maxa! Skoro gawiedź chwali i krytycy chwalą, to kto krytykuje?
A Ty wciąż swoje, co? Jak zdarta płyta...Przypominasz trochę świadka Jehowy, który za wszelką cenę stara się przekonać innych do swego "światopoglądu". Mojego zdania w kwestii nowego Mad Maxa nie zmienisz, tak samo Twój "kolega" rozkminator. I nie ważne ile obelg i głupot napiszesz, najwyżej ktoś w końcu Cię zbanuje:P Nie lubię hejterstwa, a Twoje poprzednie wpisy pod moją mini-recenzją pod to podchodzą. Jeżeli nie potrafisz skupić się na całości wypowiedzi, za to "olewasz" (jak sam to nazwałeś) pewne jej części składowe to niestety nie stanowisz osoby, z którą można wymieniać opinie i dyskutować na normalnym poziomie. Sam się sobie dziwię, że nie dostosowałem się do Twojego poziomu i Cię nie "olałem"...Po raz ostatni odpisuję...Kto krytykuje? Myślę, że osoby, które od scenariusza wymagają trochę więcej niż 2 godzinnego pościgu i prania się po mordach, które oczekują dobrego aktorstwa (wyjątki Theron i Hoult), które w prezentowanym świecie poczują się jak w REALNYM świecie przyszłości, a nie w przerysowanym komiksie. Ale po co to piszę, przecież już tyle razy w tym względzie zabierałem głos! Widocznie nie umiesz czytać ze zrozumieniem skoro wciąż muszę Ci tłumaczyć te same rzeczy. Tak "głusi" są właśnie psychofani:P Doceniłem pewne plusy filmy i z tego względu MOJA OCENA TO 5/10!!! Ja również nie cierpię i nie trawię osób, które zaniżają lub zawyżają ocenę obrazu, bo "coś im się im nie podobało" bądź skupili się na danym elemencie filmu i zapomnieli o jego wadach (do rozkminatora: 10/10 to arcydzieło, a skoro scenariusz "Fury Road" można o kant rzyci potłuc, to skąd taka ocena, wesoły człowieku??!). Ostatnio pewna młoda dziewczyna oceniła "King size" na 1 oczko. Nie chce mi się nawet tego komentować...Mam tylko serdecznie dość osób, które nie potrafią używać not pośrednich, przez co średnia ocen na filmwebie nie stanowi żadnego wskaźnika (przynajmniej dla mnie). Od prawie 10 lat jestem na portalu "pajęczynki" - pamiętam czasy zupełnie innej szaty graficznej i nieco bardziej dojrzałych użytkowników tego portalu. Teraz ktoś nagminnie pisze: "dno, kilo mułu i wodorosty" bądź "ja pier..olę, ale odlot!" i już jest "fajnie", już jest dobrze, wyraził/-a swoją drogocenną i wyczerpującą opinię, piwo dla człowieka!!!:P Kiedyś tak nie było, a przynajmniej takie gówniarskie zachowania były jednostkowe i marginalne. I wszystko w temacie.
jeszcze P.S. na koniec tematu. Właśnie sprawdziłem średnie nowego "MM" i "Terminatora 2". Pierwszy ma 7,6, drugi 7,5. "Fury Road" może czyścić buty "stareńskiemu" Terminatorowi (czy to części pierwszej czy drugiej), a ma wyższą średnią ocen. O czym to świadczy? Że kogoś popie...liło? Być może. Choć ja przychylam się ku temu, co napisałem powyżej - że filmweb nie stanowi żadnego obiektywnego wskaźnika jeśli idzie o obiektywną ocenę jakichkolwiek obrazów.
Aaa to ty. Nie skojarzyłem. Widzę, że ciemna strona mocy na dobre cię wciągnęła. Po jaką cholerę mi odpisywałeś pod nie swoim wątkiem skoro cię tak wkurzyłem?
Tak więc olewam cię po raz drugi.
"Dobrze."
"Czuję twój gniew."
"Jestem bezbronny."
"Weź swoją broń."
"Uderz mnie siłą swojej nienawiści, kończąc swoją podróż na Ciemną Stronę."
Bardzo prosto - w gatunku "akcja" film który nie przejmuje się rozbudowanym scenariuszem, a jedynie używa go jako bazy do przedstawienia AKCJI właśnie - jest zdecydowanie arcydziełem w swoim gatunku. Narzekanie na nierozbudowaną fabułę w Mad Maxie to jak narzekać na brak efektów specjalnych w "Carnage" Polańskiego. Nie ma tu zbędnych przestojów jak w części drugiej, nie ma tu holyłudzkich zagrywek pod dzieciaki jak w części trzeciej, Fury Road nie jest też kinem exploit jak część pierwsza. Siadasz, przez 2 godziny w twoje zmysły napier*ala czysta adrenalina, wysiadasz. Filmowy odpowiednik rollercoastera. Osoby oczekujące że "w prezentowanym świecie poczują się jak w REALNYM świecie przyszłości" chyba pomyliły sale kinowe bądź źródło torrentów - powtórzę, to tak jakbym w restauracji zamówił hamburgera, oczekując nie wiem czemu że dostanę rybę z frytkami i jeszcze narzekał że mało frytek dostałem. Film mógłby mi się podobać jeszcze bardziej gdyby wyrzucono z niego WSZYSTKIE dialogi, skupiając się na stronie wizualnej - w moim hamburgerze niepotrzebne mi sałata, ser i keczup - ma być buła i potężny kawał mięcha, mam ochotę się solidnie nażreć kiedy zamawiam hamburgera, a nie wydłubywać cebulę spomiędzy zębów ;) Jako taki też uważam ten film za arcydzieło. W swoim gatunku nie ma sobie równych (porównujesz do Terminatora 2 - który jest jednak czymś dużo więcej niż zwyczajnie filmem akcji). Nie musisz lubić hamburgerów - ale w takim wypadku tym bardziej wpadanie do McDonaldsa i krzyczenie dookoła że serwują syf bo oczekiwałeś jajecznicy na bekonie uznaję za zwyczajnie śmieszne :)
"Siadasz, przez 2 godziny w twoje zmysły napier*ala czysta adrenalina, wysiadasz. Filmowy odpowiednik rollercoastera." - NO NIE. Opisałeś właśnie 2 godzinny teledysk z szybko zmieniającymi się obrazami (czyli czymś co obecnie jest jak najbardziej w modzie, ale co nie wszystkim musi się podobać). Rollercoaster dostarcza jednak większych emocji i adrenaliny od projekcji "Fury Road". Poza tym kogoś z epilepsją podczas seansu nowego "MM" może cholera trafić...
"W swoim gatunku nie ma sobie równych (porównujesz do Terminatora 2 - który jest jednak czymś dużo więcej niż zwyczajnie filmem akcji)." I ZNÓW SIĘ MYLISZ. To jest dokładnie ten sam gatunek filmowy (akcja/s-f). Poza tym w zgodzie z Twoimi słowami Terminator 2 powinien mieć ocenę co najmniej 11-12/10. Jest takowa? Widzę sporą niekonsekwencję w Twoich słowach...
"Nie musisz lubić hamburgerów - ale w takim wypadku tym bardziej wpadanie do McDonaldsa i krzyczenie dookoła że serwują syf bo oczekiwałeś jajecznicy na bekonie uznaję za zwyczajnie śmieszne :)" - Porównywanie kina do Mc Donalda to jakaś kosmiczna pomyłka i w tym momencie to Ty jesteś śmieszny:) Może kino to nie "kultura wysoka", ale Mac to jeden wielki śmietnik. Stołowanie się tam i porównywanie tego miejsca do kina świadczy o tym, że zadowalasz się byle czym. Twój żołądek, Twoje zdrowie, nie moja sprawa, ale nie wszyscy mają tak jak Ty, więc zważ na to, proszę i nie oceniaj innych swoją miarą. A hamburgery lubię (jak i moje dzieci) - ale wolę zrobić samemu w domu, z produktów z pewnego źródła, przynajmniej wiem wtedy co jem i co je moja rodzina.
"NO NIE. Opisałeś właśnie 2 godzinny teledysk z szybko zmieniającymi się obrazami (czyli czymś co obecnie jest jak najbardziej w modzie, ale co nie wszystkim musi się podobać)" - o, dokładnie! :) Nie każdemu musi się podobać - ale nie znaczy to jeszcze że jest źle zrealizowany. Ja przykładowo nie znoszę Transformers, ale zdaję sobie sprawę że nie jest skierowany do mnie. Nie przeszkadza mi to jednak docenić tego że w swojej niszy jest zrealizowany sprawnie i tym samym nie wbijam na jego forum masakrować gusta jego widzów.
"Rollercoaster dostarcza jednak większych emocji i adrenaliny od projekcji "Fury Road". Poza tym kogoś z epilepsją podczas seansu nowego "MM" może cholera trafić... ' - czy dostarcza większych emocji czy mniejszych - to kwestia gustu, ale nie "innych" - no, bo co podczas jazdy rollercoasterem masz więcej niż dawkę adrenaliny, ktoś recytuje Szekspira podczas jazdy? :) Kogoś z epilepsją zaś może cholera trafić także przy Pokemonach czy końcowych scenach Alien - nie jest to dla mnie wyznacznik jakości filmu, tylko wyznacznik fizycznych możliwości widza.
""W swoim gatunku nie ma sobie równych (porównujesz do Terminatora 2 - który jest jednak czymś dużo więcej niż zwyczajnie filmem akcji)." I ZNÓW SIĘ MYLISZ. To jest dokładnie ten sam gatunek filmowy (akcja/s-f). Poza tym w zgodzie z Twoimi słowami Terminator 2 powinien mieć ocenę co najmniej 11-12/10. Jest takowa? Widzę sporą niekonsekwencję w Twoich słowach..." - w moich oczach Terminator 2 to jest dramat S-F, akcja służy tam do podtrzymania opowieści - w Mad Max (i tym i poprzednich) opowieść służy za pretekst do pokazania widowiskowych scen pościgów. To trochę tak jak porównywanie Star Trek i Star Wars - owszem, i tu i tu są statki kosmiczne i lasery, ale jednak są to dwa różne podejścia do kina - oba równie wyśmienite.
"Porównywanie kina do Mc Donalda to jakaś kosmiczna pomyłka i w tym momencie to Ty jesteś śmieszny:) Może kino to nie "kultura wysoka", ale Mac to jeden wielki śmietnik. Stołowanie się tam i porównywanie tego miejsca do kina świadczy o tym, że zadowalasz się byle czym. Twój żołądek, Twoje zdrowie, nie moja sprawa, ale nie wszyscy mają tak jak Ty, więc zważ na to, proszę i nie oceniaj innych swoją miarą" - zakładasz w tym momencie że żywię się WYŁĄCZNIE hamburgerami :) Nie przychodzi ci do głowy że czasem mam ochotę na hamburgera, a czasem na kawior? Dlatego właśnie dostosowuję danie do apetytu - równie wielką przyjemność mam przy oglądaniu Fury Road co przy Milczeniu Owiec - dwa totalnie różne dania, inne style, inne gatunki. Zestawianie ich obok siebie i ocenianie wedle tej samej skali jest według mnie mało sensowne, bo to dwie zupełnie różne "restauracje". Zresztą ocenianie mojego gustu jest dość marną zagrywką - ja się do takich sposobów nie odwołuję, nie krytykuję twojego gustu, ba, wielokrotnie wspomniałem że masz pełne prawo do tego żeby lubić inne żarcie/filmy niż ja czy mój sąsiad. "Twój żołądek, Twoje zdrowie, nie moja sprawa, ale nie wszyscy mają tak jak Ty, więc zważ na to, proszę i nie oceniaj innych swoją miarą" - dokładnie tego właśnie nie robię, zaś czynisz to ty, próbując udowodnić że moja ocena filmu jest związana z moimi preferancjami smakowymi. Otóż preferencje to jedno, ocena to drugie. Znów przywołam Transformers i znów polecą analogią kulinarną - mogę nie znosić wieprzowiny, ale nie oznacza to że z automatu muszę oceniać dania wieprzowe pod tym kątem. Mogę docenić też to co osobiście mi nie podchodzi :) Tak samo zresztą cały ten powyższy wywód nie ma na celu "udowodnienie" że twoja ocena filmu jest "zła" - jest to tylko odpowiedź na twoje pytanie dlaczego uważam FR za arcydzieło.
"A hamburgery lubię (jak i moje dzieci) - ale wolę zrobić samemu w domu, z produktów z pewnego źródła, przynajmniej wiem wtedy co jem i co je moja rodzina.' - czyli, kręcisz w domu filmy? :D Kino to nie twoja osobista kuchnia. Nie masz możliwości przyrządzenia sobie wszystkiego jak byś chciał. Możesz zdać się tylko i wyłącznie na ofertę. Dlatego też szczerze mówiąc określenie "oczekuję" w stosunku do filmów wydaje mi się nieco na wyrost - można "mieć nadzieję", "liczyć" na coś, ale "oczekiwać"..? To sugeruje że reżyser powinien sięgać do twoich osobistych preferencji i robić film "pod ciebie". Tymczasem jest na odwrót - reżyser robi film "po swojemu", a ty możesz jedynie na jego ofertę zareagować pozytywnie lub negatywnie. "Oczekiwać" czegoś mogą od filmu jedynie... producenci, którzy z góry wyłożyli kasę i mają prawo oczekiwać a to że film będzie kolorowy, a to że pokażą w nim cycki, czy co tam jeszcze im przyjdzie do głowy. My możemy jedynie wynik ich pracy zaaprobować lub nie - kupując bilet lub nie. Samo porównywanie kina do restauracji jest zaś jak najbardziej na miejscu - w jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z miejscami które oferują konkretne usługi, na które dobrowolnie się zgadzamy lub nie. Że jest sensowne świadczy zresztą to, że sam pociągnąłeś tą analogię i to całkiem w moich oczach sensownie.
Jeżeli poczułeś się urażony i przesadziłem w swoim porównaniu odnośnie Twojego stołowania się w Mc Donaldzie to przepraszam. Po prostu Twoja analogia jest dla mnie niczym wzięta z księżyca i nie trafia do mnie w jakikolwiek sposób. Ponadto Twój poprzednik jest wyjątkowo wredną osobą i nastawiłem się nieco zbyt "bojowo" na kolejny taki przypadek. Niemniej nie jest to żadne wytłumaczenie i dlatego proszę o wybaczenie mojego zachowania. Cieszę się też, że natrafiłem na człowieka inteligentnego i myślącego. Uff;)
Z tym "oczekiwaniem" to się trochę semantyki czepiasz. To co napisałeś jest "oczywistą oczywistością" i wiadomym jest, że każdy film jest taką a nie inną wizją reżysera, a my możemy mieć jedynie nadzieję, że jego obraz trafi w nasze gusta. Ale trochę zazdroszczę ludziom, którzy potrafią wyłączyć "myślenie" i bezstresowo cieszyć się nowym MM (choć nie psychofanom:P).
Odnośnie "transformerów" - mam tak samo jak Ty, ale tam wiedziałem czego oczeki...jak to będzie wyglądało:P, natomiast w Mad Maksie z tego roku pragnąłem odnaleźć może nie rewelacyjny, ale sensowny scenariusz i tytułową postać, która będzie chociaż godnym następcą Mela Gibsona. Nie mówiąc o innej wizji post apokaliptycznego świata (tu zbliżonej do konwencji komiksu, która akurat w tym przypadku nie przypadła mi do gustu).
Sorry, ale obowiązki ojca wzywają (trzeba pomóc dzieciom się wykąpać). Pozdrowienia:)
Ps. Mc Donald nie jest dla mnie restauracją. Sorry;(
Nie poczułem się urażony w najmniejszym stopniu :) Nie ma więc czego "wybaczać" tym samym :)
W tej ostatniej wypowiedzi zresztą dochodzisz do sedna tego o co mi chodziło, kiedy gdzieś tam powyżej napisałem że ludzie krytykujący nowego MM są "smutni": "Ale trochę zazdroszczę ludziom, którzy potrafią wyłączyć "myślenie" i bezstresowo cieszyć się nowym MM" - ja analogicznie w pewnym sensie "współczuję" widzom którzy nastawili się na wyrafinowane, ambitne kino w tym przypadku i nie potrafią czerpać pełnej przyjemności z najnowszej odsłony (i tak samo - zazdroszczę trochę tym których nie nudzą Transy :D).
Współczucie moje jest tym większe właśnie że odbiór psują w tym przypadku mam wrażenie głównie niespełnione oczekiwania, a nie faktycznie schrzaniony film. Nikt chyba bowiem nie jest w stanie z czystym sumieniem stwierdzić że np. plenery są paskudne, zdjęcia niewyraźne, praca kamery irytująca, popisy kaskaderskie nieimponujące, czy że greenscreen widoczny jak na dłoni. Teoretyzuję sobie, że gdyby film miał inny tytuł, to wiele z powtarzanych na forum zarzutów by się nie pojawiło (co zresztą wielu forumowiczów stwierdza wprost, pisząc że "powinien się inaczej nazywać"). Ja zaś staram się podchodzić do filmów (i innych gałęzi rozrywki) tak, aby efektu finalnego nie przesłaniały mi "na siłę" pewne sprawy. Tutaj mam "fory" bo jak coś jest fajne, to czemu mam się tym nie cieszyć tylko ze względu na moje wcześniejsze błędne założenia?
Chciałbym przy okazji zaznaczyć, że traktuję tą część jako jednorazowy strzał - czyli będę zawiedziony, jeżeli kolejny film z serii będzie "powtórką z rozrywki". Jeden film w takiej konwencji mi wystarczy i liczę na to że w sequelach pokaże mi się coś innego, coś nowego może nawet. Też bez ustalonych odgórnie oczekiwań - np. nie miałbym nic przeciwko temu żeby kolejny Mad Max dział się w znacznej części na wodzie, nie na pustyni - właśnie dlatego że w ramach serii byłoby to coś odmiennego, coś, co sprawiłoby że utrzymana zostanie tradycja "każdy Mad Max jest nieco inny od reszty". Uznałbym się za smutnego człowieka, gdybym na news "Mad Max 5 będzie rozgrywał się na oceanie" zareagował na zasadzie "ueee, zrzynają z Waterworld, będzie syf" :) Nie mam też nic przeciwko temu żeby kolejny Max był dramatem psychologicznym skupiającym się na tytułowym maxowym szaleństwie - jeśli zrealizowane to będzie równie znakomicie co w swojej kategorii Fury Road - to jestem jak najbardziej "na tak", mimo że jak dotąd w tych filmach najbardziej jarały mnie sceny rozklekotanych gruchotów pędzących po piachu. Kto wie, może takie podejście zaowocuje równie dobrym filmem co kiedy Nolan postanowił "upoważnić" Batmana..? Jestem w tej kwestii otwarty.
Podobnie jestem obecnie nastawiony na najnowszego Terminatora, którego jeszcze nie widziałem. W poprzednich odsłonach miałem już poważne dramaty s-f (1 i 2), autoironiczny film akcji (3) oraz film wojenny (4). Nie odstrasza mnie więc chociażby szczerzący na trailerach zęby Arnie :) bo jeśli film dostarczy mi rozrywki, to uznam seans za satysfakcjonujący. Inna sprawa jeśli okaże się nudny, niechlujnie nakręcony, zbytnio przeładowany CGI - wtedy nawet sympatyczny staruszek Arnold nie sprawi że z automatu wystawię "dychę" (choć, będąc szczerym - już teraz wątpię aby udało mu się aż tak mnie zachwycić)...
Cóż, mogę chyba tylko ze swojej strony gorąco polecić... obejrzenie Fury Road za jakiś czas, kiedy opadną emocje związane z niespełnionymi oczekiwaniami. Może okaże się że ten komiksowy świat ukaże się w nieco innych barwach. Mój telewizor mi świadkiem że zdarzały mi się "cudowne" zmiany oceny po takim zabiegu ("Prometeusz" - który przy pierwszym obejrzeniu kompletnie mnie załamał, przy drugim seansie okazał się sporo strawniejszy). A Fury Road moim zdaniem jak żaden chyba inny film ostatnich lat zasługuje na drugą szansę :)
BTW - McDonalda uznaję za restaurację w podobnym stopniu co hiphop za muzykę, czyli stricte pod kątem definicji :P
Niech Ci będzie, trochę mnie przekonałeś, Twój wywód jest (niemal) kompletny;P
Celowo nie oglądałem trailera, celowo ograniczyłem kontakt z nowinkami z planu nowego MM, żeby sobie pewnych rzeczy nie uprzedzić. Być może jestem sam sobie winien, ale już nieraz bywało tak, że trailer filmu pokazywał niemal całą fabułę, streszczając cały obraz i "spojlerując". Może za X lat wrócę do "Fury Road"...najlepiej po paru piwach i joincie wypalanym gdzieś po cichu, żeby moje nastoletnie (wtedy) latorośle nie widziały ojca, jaki przykład daje;P
Jeśli idzie o "PROMETEUSZ"a to wrócę do niego na pewno. Byłem w kinie i również byłem zawiedziony, ale niemniej potrafiłem docenić pewne jego plusy i na razie (powtarzam: na razie) wystawiłem mu ocenę 7/10 (podobnie jak u Ciebie po powtórnym seansie na tv podniosłem notę - o jeden punkt).
O innych filmach kiedyś pewno jeszcze podyskutujemy. Teraz muszę niestety kończyć temat. Na razie.
Ps. "BTW - McDonalda uznaję za restaurację w podobnym stopniu co hiphop za muzykę, czyli stricte pod kątem definicji :P" - heh u mnie definicja jest zgoła inna;P Widocznie jestem niepoprawny z definicji:)
Heh, ja miałem zgoła na odwrót - po dowiedzeniu się że do kin wchodzi nowy Max pomyślałem sobie "łeeee, nie będzie Gibsona - będzie syf, nie warto nawet tego piracić" :) Potem zaś przypadkiem obejrzałem trailer i moja dusza została sprzedana :)
Pozdrawiam :)
Dając 5/10 nie nazywajmy tego dnem. Dno to 1/10. Ale poza tym generalnie zgadzam się z Tobą. Uważam jednak, że jest to okres przejściowy w kinie. W tym samym kinie wciąż pojawiają się rzeczy interesujące i wartościowe, również w dziedzinie kina akcji. To prawda, że jest dużo komiksów, remake'ów, sequeli i innych wtórności, ale dostajemy też od czasu do czasu jakiś powiew świeżości.
Do rywalizacji włączyły się seriale, które niejednokrotnie są "wydłużonymi" filmami, historiami spójnymi, bywa, że oryginalnymi. Nowa jakość serialowa, która pojawiła się w pierwszej połowie pierwszej dekady tego wieku przedefiniowuje kino, konwencje, standardy, kanony.
Na wszystko jest miejsce, na seriale "tradycyjne" także. I na takie teledyskowe i pozbawione treści filmiki jak nowy Mad Max, na Avengersy rozmaite, na kolejnych Szybkich i Wściekłych...
Dlatego też i wycena na 5. Mimo wszystko to zdecydowanie za mało jak na taką produkcję i takie pieniądze.
Oj tak. Audio-wideo to nie wszystko. Reżyser oryginału dostosował się do wymogów obecnych czasów (forma przykryła treść) i za to w pewnych kręgach "Fury Road" prawdopodobnie obrośnie kultem (o ile już nie obrosło - czytałem porównania z "Terminatorem 2" i nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi...)
Jestem głównie wielbicielem Terminatora 1 :-) Dwójka też niezła, ale jak to już gdzieś pisałem, zbytnio zaprawiona "szlachetnym przesłaniem" dla ludzkości, pełnym ciężkostrawnej (dla mnie) hipokryzji. Ta hipokryzja jest zresztą wszechobecna, krwawa walka o wolność, prawdę, równość, sprawiedliwość i inne puste bzdety przykrywające zwykłą, ludzką krwiożerczość.
"Fury Road" co do treści i pojemności koncepcyjnej, ma się do "Terminatora 2" jak nie wiem, 1:1000 ?
Może i tak, ale film ciągnie Arnie, Linda Hamilton i ten, który niestety tak boleśnie spadł z piedestału (Edward Furlong). Zresztą nie tylko oni - drugi plan również rządzi. A "jedynkę" oglądałem kiedyś jeszcze jako szczyl na wideo pod tytułem "Elektroniczny morderca". Miałem wtedy ok.8 lat i...nie mogłem potem spać w nocy (byliśmy w gościach, rodzice i dorośli położyli się wcześniej). Oba te filmy to dla mnie kult. "Dwójkę" pokochałem jeszcze bardziej po obejrzeniu całkowitej, pełnej wersji, łącznie z alternatywnym zakończeniem i materiałami dodatkowymi. Tak jak w przypadku innego dzieła "Obcy: Decydujące Starcie". Również kocham obie części "Alien"a i mogę oglądać co jakiś czas tak, jakbym je widział po raz pierwszy. Tak tworzy się legendarne kino. A teraz spójrzmy na "Fury Road". Tom Hardy? Modelki? Bez komentarza...Charlize Theron ratuje aktorsko ten film i może Nicolas Hoult. Choć tak jak pisałem wcześniej cała ta banda wygląda jak karykaturalna grupa z komiksu...
Zapewne tak wygląda starość ;-) kiedy człowiek głosi tezy niezrozumiałe dla młodszego pokolenia. Będziemy oglądać "Elektronicznego Mordercę" jak stare dziadki oglądające obecnie hity czarno białego kina ;-)
Dzięki za miła pogawędkę, idę kończyć pakowanie, bo jadę dzisiaj nad morze, leczyć się z traumy po Mad Max-ie... ;-) Zostawiam wątek pod Twoją opieką, odpieraj potencjalnych agresorów, co dali mu 10/10 ;-)
Nom starzejemy się, ale i młode pokolenie to czeka. Może kiedyś, gdy byłem na ich miejscu, też wiedziałem "wszystko lepiej". Powiedzmy, że w jakimś 2050, o ile dożyję, pewnie walnę tekstem w stylu: "Nie pamiętasz (pra)wnusiu, ale w 1984 roku powstał tak kultowy obraz, że musisz go obejrzeć". W odpowiedzi usłyszę: "Dziadek, widziałem, przewijałem na podglądzie, bo nie dało się na to normalnie patrzeć. Na szczęście przy okazji słuchałem muzy na moim odtwarzaczu mp10 i ciąłem w "Simsów 38 i 1/3: Imperium w chmurach":)
Miłego wypoczynku;) Ja jadę pod koniec miesiąca (też?) nad Bałtyk i raczej będę leczył traumy po szefie, którzy ma dużo wspólnego z mobbami;(
Pozdrowiska i trzymaj się. Miło było pogadać, choćby tylko za pośrednictwem klawiatury;)
per333 Nazywam to dnem w obrębie mainstreamu oczywiście. Zapewne znalazło by się niejedno gorsze dno, choćby w polskiej kinematografii dostępne na bieżąco. Ale o takich działach, to już nawet marudzić nie ma sensu... ;-)
Mam nadzieję, ze masz rację w kwestii tej przejściowości. Obawiam się jednak równocześnie, że okres przejściowy musi się skończyć niezłym tąpnięciem w ogólnospołecznej skali, całkowitym przewartościowaniem, zanim kino wróci do komentowania i opisywania życia w jego głębszym spektrum, niż tylko kto, kogo i jak dojechał w mordę aż mu zęby wypadły... ;-) Jak na początku pisałem, lubię ten "dentystyczny" klimat, ale nie w takiej zabójczej i płytkiej proporcji jak obecnie.
Tęsknię chociażby za starymi Gwiezdnymi Wojnami, gdzie też się nieźle prali, ale mimo wszystko wszyscy chętni mogli znacznie więcej z kina wynieść, niż tylko aspekt widowiskowy.