Wybrałem się na seans Madagascaru 2 i muszę przyznać, że na początku miałem mieszane uczucia. A może to kolejna "komercha", która dybie na moje 15 złociszy plus cola i popcorn, a może poczuje się jak dziecko i z radością wyjdę z sali kinowej nucąc, jak po pierwszej części "wyginam śmiało ciało". postanowiłem na chwilę wyłączyć uczucia, smak i wszelakie zmysły i poczuć się jak dziewięciolatek, który idzie na bajkę do kina. I muszę powiedzieć, że to był strzał w dziesiątkę! Kiedy nie myślałem o tym filmie, tylko przyjmowałem to, co jest mi podawane, czułem ten film. Nie patrzyłem na zegarek w momentach nostalgii, ale czekałem kiedy akcja się rozwinie. Nie muszę dodawać, że momentami siedziałem zapłakany ze śmiechu, ale tylko momentami. W zasadzie imprezę rozkręcały.. pingwiny:) Może się komuś wydać, że film jest nudny, jednakże wcielając się w skórę dziecka odbiera się go zupełnie inaczej, niż jest w rzeczywistości. Kiedy pojawiają się pingwiny, na twarzy dorosłego pojawia się uśmiech, a dziecko nie może przestać się śmiać. Smak waty cukrowej zmienia się z wiekiem.
To prawda, choć, niestety, dzieckiem nie jest się wiecznie i niektóre rzeczy już tak nie śmieszą.
Druga częśc była jednak według mnie o wiele mniej śmieszna. Na pierwszej cała sala śmiała się do łez, na drugiej tylko niewiele osób. Nawet niektóre dzieciaki były rozczarowane...