PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=625896}
6,0 100 tys. ocen
6,0 10 1 99740
5,7 34 krytyków
Magic Mike
powrót do forum filmu Magic Mike

Czy film o grupie spoconych, gibających się w rytm zmysłowej muzyki i napakowanych testosteronem facetach ma szansę przyciągnąć swą zawartością publikę zaliczającą się do grona płci „brzydszej” o jasno określonych preferencjach ? Gdy za kamerą staje reżyser klasy Soderbergha, który parokrotnie w dziełach takich jak „Traffic” czy „Dobry Niemiec” uowodnił iż potrafi w rewelacyjny sposób skupić światłą reflektorów na złożoności postaci, odpowiedź na owo pytanie może wcale nie być jednoznaczna. Z drugiej jednak strony, po ostatnich wpadkach w postaci filmideł „Contagion – Epidemia strachu” i „Ścigana”, nudnych, rozwelczonych do granic możliwości i bezpłciowych tworach, wygląda na to, iż utalentowany niegdyś twórca stracił umiejętność wykrzesywania magii z ogniskowych kamery. Czy wbrew obawom „Magic Mike” zdoła zaczarować widza, zwłaszcza tego niewrażliwego na męskie wdzięki?

Historia ukazana w filmie opiera się jakoby na biografii aktora odgrywającego główną rolę, tj. Channing Tatuma. Wykreowany przez niego Mike w ciągu dnia dorabia na budowie, by w nocy przeistaczać się w bożyszcza grupki napalonych dziewoj łaknących atletycznego męskiego ciała. Jako porywający żeśnkie tłumy streapteaser, mężczyzna jest w stanie jakoś wiązać koniec z końcem, odkładając ciężko zarobione pieniądze na poczet przyszłej działalności bussinesowej. Ekipie tancerzy erotycznych do której należy Mike przewodzi charyzmatyczny i doświadczony Dallas (Matthew McConaughey), traktujący swoją profesję z niezwykła pasją. Wkrótce z polecenia Mike’a szeregi grupy zasila młody i nieopierzony Adam (Alex Pettyfer), który sprawnie wdrąża się w meandry zawodu. Droga na szczyt często prowadzi jednak przez ciernie, o czym wspomniany młodzian nie omieszka się przekonać...

Pomimo dość kiczowatej otoczki (tancerzy erotyczni w akcji), film Soderbergha miał spory potencjał obyczajowy. Opowieśc o grupie znajomych borykających się z szarą rzeczywistością mogła obfitować w ciekawe portrety psychologiczne głównych bohaterów. Mogła, ale ze szkodą dla widza „Magic Mike” skupia się w głównej mierze na postaci Mike’a i jego podopiecznego Adama, za którego ten pierwszy czuje się niejako odpowiedzialny (relacja typu starszy i młodszy brat). Sylwetki (w metaforycznym sensie) reszty członków (sic!) grupy zostały ledwie nakreślone, będąc pustymi naczyniami bez wypełnienia. Zamiast pogłębić psychologię drugoplanowych charakterów poprzez skupienie się na ich osobistych dramatach, Soderbergh niemalże zupełnie pomija pozostałych tancerzy. Jedynie zaprawiony w bojach (tańcach?) szef grupy Dallas otrzymał nieco więcej „czasu antenowego” i dzięki świetnej kreacji McConaughey’a’a zapada widzowi w pamięć bardziej niż sami protagoniści.

„Magic Mike” fabularnie przypomina nieco mało znany film „Klub 54”, w którym młody i ambitny chłopak również dostaje szansę na wspięcie się na szczyt dzięki swemu urokowi osobistemu i wyrzeźbionemu ciału. W obu produkcjach pojawia się także temat narkotyków, które nieodwołalnie towarzyszą stylowi życia które prowadzą postacie w obu tytułach. W „Magic Mike’u” jednak cały problem został zepchnięty na drugi plan, zatem na wątki rodem z „Trafficu” (uzależnienie wyniszczające tak fizycznie, jak i mentalnie) tego samego reżysera nie ma co liczyć. Z jednej stronu jest nad czym ubolewać (ukazanie różnorakich konsekwencji wynikających ze stosowania "używek" zapada w pamięć), z drugiej jednak biorąc pod uwagę tematykę dzieła, ów zabieg (nieumiejętnie zaimplementowany) mógłby pasować do całości jak uzda kotu.

Ze względu na słabo/topornie zarysowane postacie, ciężko również przejmować się ich losem. Dziwi zwłaszcza zachowanie Mike’a z końcówki filmu, który lekką ręką poświęca swój dorobek by...Dość napisać, iż jego „gest” był nie tylko mało wiarygodny, ale wręcz uderzająco naiwny. Inne wątki mogące posłużyć za dobre rusztowanie przy budowie psychologii pozostałych charakterów (trudne relacje Adama z Brooke, problemy Tarzana z uzależnieniem) także wspomniane zostają „mimochodem”, zostawiając widza z poczuciem niedosytu i zmarnowanej szansy na ukazanie wielowymiarowości postaci.

Ogromny plus należy wystawić nowemu filmowi Soderbergha w kategorii „efektowność”. Kolejne popisy streapteaserów, pomimo lekkiej dozy komizmu (patriotyczne wdzianka podczas show odbywającego się w Dzień Niepodległości, miednicowe ruchy przy samiuteńkich twarzach rozpalonych samic), naprawdę cieszą (sic!!) oko. Widać iż aktorzy mocno przyłożyli się o swojej pracy, zostawiając hektolitry potu w sali treningowej. Wyżyłowane sylwetki Tatuma, McConaughey’a i reszt grupy oraz praktyczne doświadczenie pierwszego aktora owocują spektakularnym widowiskiem na ekranie. Widowiskiem, które zajmuje sporą ilość czasu ekranowego, co w tym przypadku nie stanowi przysłowiowej „zapchajdziury”, ale ważny element całości windujący wartość filmu w górę.

Show Tatumowi kradnie wspomniany McConaughey wcielający się w postać starego wilka Dallasa. Prym wiedzie scena, w której udziela on rad stawiającemu swoje pierwsze kroki w zawozie Aamowi. Styl w jakim objaśnia mu on poprawną technikę tańca pełen jest rewelacyjnie odegranej pasji i hartu ducha, za które to cechy zapewne Dallas został pożadanym przez tabuny kobiet zwierzęciem scenicznym. Patrząc na jego postać można uwierzyć, iż streaptease jest dla niektórych osobników czystą przyjemnością wynikającą z wewnętrznego powołania.

Jak już zostało wcześniej ndamienione, Soderbergh i tym razem nie zdołał wydobyć z postaci odpowieniej głębi, co więcej, poniósł on również porażkę jako magik czarujący publiczność. „Magic Mike” jest filmem zaskakująco przeciętnym, zaś wątki o sporym potencjale obyczajowym/dramatycznym (narkotykowy problem, problemy finansowe, spięcia w ekipie) zostały potrakotwane po macoszemu. Paradoksalnie, największym atutem filmu są świetne sceniczne występy ociekających testosteronem facetów, które powinny zaskoczyć swą choreografią i widowiskowością nawet mężczyzn z natury stroniących od oglądania trzęsącymi w rytm muzyki tyłkami gości. Produkcja na granicy przeciętności, stosunkowo kontrowersyjny i ciekawy temat ratuje Soderbergha przed kolejnym filmowym blamażem.

Ogółem: 5+/10

W telegraficznym skrócie: Soderbergh po raz kolejny „daje ciała”, tym razem również dosłownie; obyczajowy film o grupie tancerzy erotycznych to produkcja z niewykorzystanym potencjałem; zaskakujące wizualnie występy „taneczne” ustępują miejsca nudnej fabule i płaskim postaciom; ze względu na specyficzny temat „na tapecie” film ma jeszcze mniejsze szanse na dotarcie do publiczności, zwłaszcza tej płci męskiej.

kulak4

Nie sposób się nie zgodzić...z niektórymi kwestiami...film dość płytki i naiwny.postacie mało realne...Rzeczywiście,migawki tańca (może nie wszystkich) są pewnymi "ozdobnikami",nie na miejscu zapewne byłby mi polecić -jako kobiecie- ten właśnie film mężczyźnie...Powiem tak:szkoda tylu facetów i pracy czy też nadziei którą włożyli w tą produkcję... :-<

kulak4

Film wzbudza we mnie poczucie winy ponieważ liczyłem na wyższe loty tejże ekranizacji a otrzymałem ponownie kiczowate "suche" i daleko odbiegające od dobrej jakości obrazy widziane oczyma tamtejszych reżyserów. Reasumując spocone "gwiazdorki" z Hollywodzkiej branży gibią się tu raz w lewo tu raz w prawo licząc na aplaus publiczności . Mam wrażenie że dzisiejsze reali hollywodzkiej sceny zakładają z góry sukces filmu obsadzając w nim więcej niż 3 znane nazwiska , zapominając jednocześnie o pozostałych elementach twórczych tegoż filmu. Tak też jest z tą ekranizacją czy polecam do obejrzenia sam nie wiem?? zwykły pasztet który ogląda się z przymrużeniem oka baaa trzeba go obejrzeć z przymrużeniem oka .

ocenił(a) film na 5
proximacentaurii

Wydaje mi się, że można polecić na baaardzo nudną i baaardzo deszczową niedzielę. ;)

Auley

ależ oczywiście nie neguje. Film można obejrzeć nawet baa trzeba obejrzeć .

ocenił(a) film na 4
Auley

chyba żeby się zanuuuuuudzić już na śmierć w tą wspomnianą niedzielę :P