Bałam się, że będzie nudno, patetycznie i że z ekranu będą wylewać się wydumane metafory. Na szczęście tak nie jest. „Mank” może się spodobać nawet tym, którzy nie znają „Obywatela Kane’a” od A do Z i nie cytują jego słów na imprezach. Fincher bardzo sprytnie przemyca nawiązania do sanek czy różyczki, ale przy tym znacznie mocniej koncentruje się na Mankiewiczu jako człowieku. A Gary Oldman wygląda tak, jakby od lat chodził w butach scenarzysty, tak genialnie gra!
Wydawało mi się na początku, że rola Lily Collins nie będzie znacząca, ale dzięki niej (a raczej dzięki zmianie jej podejścia) bardzo fajnie zostało wyjaśnione to, jakim Mankiewicz był człowiekiem pod płaszczem tych uszczypliwości i podejścia „olać konsekwencje”.
Na pewno warto przypomnieć sobie wcześniej „Obywatela Kane’a”, żeby wyłapać więcej smaczków, ale bez niego też się da – tylko wtedy film wyjdzie bardziej płaski, trochę bez kontekstu. Chociaż wydaje mi się, że Fincher często puszcza oko do widza, jakby chciał powiedzieć, że ma się dobrze bawić. I że nikt nie podsuwa mu pod nos matury z filmów.
Więcej opowiadam tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=9VoYsb9qsHo